15. Lepiej byś tego nie wiedział

838 60 2
                                    

Drew

Nie zadzwoniła. Od chwili, w której Emery wręcz uciekła z mojego mieszkania minęły cztery dni i dwadzieścia dwie godziny. Ja w tym czasie oczywiście pogrążyłem się w treningach, żeby jak najlepiej przygotować się do kolejnej walki, ale myśli o niej zbyt często zajmowały mi głowę. A jednak chciałem dać po sobie poznać, że coś mogło być nie tak. A już na pewno nie wtedy, gdy ojciec przyglądał mi się z nieskrywanym zainteresowaniem. On dałby radę wszystko ze mnie wyczytać, zupełnie tak, jakbym był dla niego niczym więcej od otwartej księgi. I może znajdowało się w tym kilka ziaren prawdy. A mimo wszystko tym razem nie chciałem dać mu przewagi, więc trenowałem więcej niż zwykle, zacieklej. I sam nie szukałem kontaktu z Emery, ponieważ uważałem, że to zadanie bynajmniej nie należało do mnie. Jeśli będzie chciała pogadać, spotkać się, to wtedy przyjdzie albo właśnie zadzwoni. Ja musiałem teraz myślę o sobie i o tym, by przebrnąć przez kolejną walkę, która będzie w stanie otworzyć mi następną furtkę w kierunku ostatecznego, i zarazem najważniejszego, starcia. Miałem niespełna tydzień do tej walki by się przygotować i może rodzice mieli rację, że teraz to jedyna rzecz, na której powinienem się skupiać. Już wiedziałem z kim miałem stanąć w klatce. Barry Hill. Co nieco o gościu miałem pojęcie. A przynajmniej tyle, by nie martwić się o wynik walki. Oczywiście chodziło wyłącznie o moje umiejętności, którymi musiałem się poszczycić, żeby wynieść przeciwnika.
Tylko i wyłącznie bez litości. Musiałem tutaj słuchać ojca, bo swoje przeżył i... on wygrywał. A ja nie mogłem go zawieść, nawet jeśli czasami wywierał zbyt dużą presję i czułem się przytłoczony. Nie mogłem okazywać litości, a przynajmniej nie w takiej sytuacji.

- Hej, Drew?

Zatrzymałem się w połowie ciosu. Byłem teraz sam, bo ojciec miał coś do załatwienia, a Danny, który nagle pojawił się znikąd, jeszcze niedawno gdzieś się plątał.

- Co tam?- zagarnąłem włosy w tył przedramieniem.

- Ktoś bardzo chce się z tobą zobaczyć. Jest na tyle niecierpliwy, że bardzo się panoszy.

- Kto?- wymruczałem, po czym wyszedłem z klatki by znaleźć się przed przyjacielem.

- McMillan.

Przewróciłem ostentacyjnie oczami. Tak długo nie musiałem mieć z tym kretynem styczności, no i nagle znudził mu się względny spokój. Nie wiedziałem czego tym razem chciał, ale jak do tej pory zamierzałem go unikać, jak i również nie zaczynać bijatyk, tak teraz trochę mi się odwidziało. I to z powodu jego siostry, chociaż o tym miał się nie dowiedzieć. Pieprzony Luke. Chodziło wyłącznie o to, co usłyszałem od Emery. Lepiej by więcej jej nie szarpał, bo samo to już mnie wyprowadziło z równowagi. A gdybym się dowiedział, że spróbował ją uderzyć, wtedy oddałbym mu tysiąc razy mocniej. I może właśnie teraz nadarzyła się okazja by z gnojem sobie odpowiednio porozmawiać. Oczywiście nie na widoku, bo nie zamierzałem tłumaczyć się rodzicom z łamania zakazów. Chociaż to Luke łamał je bardziej, bo miał w chuju to, co do niego mówili. Chodziło mu wyłącznie o zajście mi za skórę, a pewnie nic innego nie miało dla niego aż tak dużego znaczenia. 

Kiedy wyszedłem do głównej sali, blisko drzwi wejściowych, od razu rzuciła mi się w oczy sylwetka McMillana. Panoszył się, rozmawiał z dzieciakami, , a jeden ze starszych chłopaków tłumaczył mu, że powinien sobie iść. Ale ja sam zamierzałem to rozwiązać. Na spokojnie... albo nie. To jeszcze wyjdzie w praniu.

- Chodź.- warknęłam, kiedy byłem już na tyle blisko by nie musieć zbytnio podnosić głosu.

- No!- zaśmiał się cierpko.- Nareszcie. Już zaczynałem się nudzić.

Fighter#4: DrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz