Drew
- Wciąż nie wierzę, że to zrobiłeś. – Danny głośno się zaśmiał. – A to już dwa tygodnie ciszy. Ciszy przed cholerną burzą.
- Nawet tak nie mów, błagam cię. Ja też nie do końca w to wierzę i tak sobie myślę, że ojciec może szykować się do jakiegoś ataku. Nie gada ze mną od tamtego czasu. Mama jedynie obiecała go jakoś udobruchać, ale sam nie wiem czy to coś da w najbliżej przyszłości.
- Będzie dobrze. Twoi rodzice mogą być surowi, lecz przede wszystkim są bardzo w porządku. Przecież dobrze wiesz, że to nie ty tutaj ucierpiałeś bardziej.
Miał cholerną rację. Niby byłem szczęśliwy, ale też wyrzucałem sobie, że późniejsze zdarzenia – po mojej poddanej walce – wydarzyły się z mojej winy. Chodziło o Emery. Nie chciałem by jakkolwiek ucierpiała z powodu mojej nagłej, zaskakującej decyzji. A jednak mogłem się spodziewać podobnego kroku po tych pieprzonych McMillanach. Dlatego właśnie Emi była lepsza od nich pod wieloma względami, a ja nie chciałem by to się kiedykolwiek zmieniło. Musieliśmy to jakoś szybko ogarniać, bo pomimo jej dwutygodniowej sprzeczki z rodzicami nie udało jej się z nimi dojść do porozumienia. Nie widzieliśmy się przez ten czas, ale wczoraj rozmawialiśmy. Finalnie wyszło tak, że wyrzucili ją na bruk z wszystkim rzeczami. Nazwali zdrajczynią, a potem podobno poszło sporo słów o tym, iż już nie posiada rodziny. Gniew we mnie buzował, ale nie zamierzałem jej tak zostawić. W mojej rodzinie jeszcze nic takiego nie wybuchło, lecz obawiałem się erupcji wulkanu w postaci Rafego Butlera, który mógł mnie w każdej chwili poinformować, iż ja również zostaję wydziedziczony. Na razie tylko oczekiwałem na wybuch, kompletnie nie wiedząc czego powinienem się spodziewać.
Wtedy usłyszałem dzwonienie telefonu, na który czekałem od rana w napięciu. Dochodziła szesnasta, a ja przez praktycznie cały czas siedziałem jak na szpilkach, a od ponad dwóch godzin towarzyszył mi najlepszy przyjaciel, któremu potrzebowałem się wygadać. Potrzebowałem do kogoś – kogokolwiek – otworzyć usta żeby do końca nie zwariować. Jeszcze przez jakiś czas mogłem się cieszyć tym dachem nad głową, który miałem dzięki rodzicom, mogłem tu spraszać Danny'ego, ale to niedługo mogło się skończyć. Korzystałem póki jeszcze istniała taka możliwość. A gdy do staruszków dotrze co zrobiłem, nie mając nawet pewności czy zatrzymam ten apartament, pewnie dostaliby palpitacji serc. Czy to przemyślałem? Nie, nie było na to czasu. Po prostu działałem, gdyż nie mogłem po prostu czekać i liczyć, że coś nagle – magicznie – się zmieni. Ona mnie potrzebowała, a ja... potrzebowałem jej. Chodziło o bliskość, której teraz łaknąłem bardziej niż kiedykolwiek. To mnie z jednej strony przytłaczało, natomiast z drugiej uspokajało. Mimo to nie zamierzałem niczego odwoływać. Danny mnie popierał, więc chociaż miałem jedną osobę po swojej stronie. A może nawet dwie, ponieważ Chelsea podchodziła do tego neutralnie. Jak zwykle było jej wszystko jedno. Zresztą nieważne. Teraz chciałem sam decydować. O wszystkim. O tym, co działo się teraz, jak również o rzeczach, które wydarzą się w przyszłości.
- Odbierzesz to dzisiaj? Zaraz się rozłączy.
- Tak, tak. – mruknąłem i sięgnąłem po telefon. Po naciśnięciu zielonej słuchawki przyłożyłem telefon do ucha. – Halo?
- Jestem na dole. – usłyszałem jej śpiewny głos, który od razu podniósł mnie na duchu. – Chociaż nadal uważam to za kolejne szaleństwo.
- A co? Zamierzałaś spać na ulicy na kawałku przytulnego kartonu?
- Mam pieniądze, więc mogłam wynająć pokój w hotelu.
- Tak. – przewróciłem oczami, czego i tak nie mogła zobaczyć. – Za który płaciłabyś krocie. Przestań i lepiej powiedz tylko ile masz rzeczy, no i czy potrzebujesz jeszcze dwóch par rąk.
CZYTASZ
Fighter#4: Drew
RomanceMówią: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jednak często zdarzają się wyjątki. Jak na przykład Drew Butler, zawsze kojarzony ze swoim ojcem, samym Rafaelem Butlerem. Mimo wszystko Drew jest inny pod niektórymi względami. Bardzo utalentowany, przyszły...