4

33 3 0
                                    

- Co zrobiłem Boże, że aż tak cierpię?- załkał Harry, kiedy tylko otworzył oczy o poranku. Dzień zdawał się być piękny i słoneczny, jednak nie dla niego.

On prawdopodobnie obudził się w piekle.

Świat przeobraził się w masakrę o czerwonej poświacie i zdecydowanie ustawił sobie za cel Harry'ego. Jego ciało było posiniaczone niczym zrzucone z klifu wprost na skały, a oczy wylewały morze łez przez ich wrażliwość oraz po prostu ból. Chciał zostać w domu i odpocząć albo chociaż się zregenerować, jednak jego rodzice byli poza domem, a on przeżyłby większe piekło, gdyby się dowiedzieli o jego nieobecności w szkole. Dlatego mimo swojego bólu i utrapienia, wstał z łóżka ze łzami w oczach i ruszył prosto do łazienki, po drodze zabierając z szafy najbardziej miękkie ubrania jakie tylko miał.

Po męczarni w łazience i setce wylanych łez, ruszył ponownie do pokoju, gdzie zabrał telefon, kluczyki i okulary przeciwsłoneczne. Jego twarz zdecydowanie nie należała tego dnia do najprzyjemniejszych do oglądania. Sine cienie pod oczami, czerwone białka i jaskrawe zielone tęczówki zdecydowanie kontrastowały się z bladą skórą twarzy. Jego włosy również nie pozostawały jakoś pięknie ułożone, a po prostu porozrzucane na każdą stronę.

W takim zestawie ruszył do kuchni, w której nawet się nie zatrzymał, gdyż nie miał czasu. Cóż, wstawanie z łóżka i ubieranie się, zajęły bardzo dużo czasu, a Harry nie chciał się spóźnić.

Przeszedł do garażu, gdzie wsiadł do swojego samochodu, który był jego oazą spokoju. Nie jeździł nim do szkoły, bo jak wiadomo, nie chciał rzucać sie w oczy, ale dzisiejszy dzień był zdecydowanym wyjątkiem. Oparł głowę o skórzany materiał kierownicy i przymknął oczy, modląc się o dzień bez nieznośnych osób w szkole.

Oczywiście, Bóg w ostatnim czasie sobie z niego kpił, dlatego kiedy znalazł się na parkingu szkolnym, niemal wszystkie oczy skierowały się na jego błękitną strzałę, która świeciła pośród tych wszystkich zwykłych samochodów, a na czele tych osób znalazł całą drużynę piłkarzyków, którzy rozmawiali z trenerem.

Harry westchnął głośno, jednak wyjął kluczyki ze stacyjki i wyszedł powoli z samochodu. Mimo ciepłej pogody jego ciało okryte było białą bluzą, na długich nogach leżały szare spodnie, a na stopach tradycyjnie białe Conversy. Nie było mu ciepło, choć południe mogło być męczące, lecz w tym momencie liczył na to, że uda mu się wyrwać ze szkoły po czwartej lekcji pod pretekstem złego samopoczucia. Teraz przemierzał przez betonowy teren, ignorując ciekawskie spojrzenia, które zdecydowanie mówiły mu o tym, że wyglądał jakoś inaczej.

Cóż, Harry nie postarał się o dobry makijaż lub chociaż plastry.

Wchodząc do szkoły oczekiwał raczej niewielkich pustek, jednak oczywiście się przeliczył. Szkoła wręcz oblężona była w szczęśliwych uczniach, który śmiali się głośno, robiąc przy tym hałas i chaos. Brunet przechodząc środkiem korytarza niemal dostał piłką w twarz, jednak zignorował to i ruszył w stronę klasy, która już była otwarta. Tego dnia był sam, gdyż Niall był na jakiejś imprezie, a on musiał męczyć się z idiotami, jednak tego dnia zdecydowanie potrzebował spokoju.

Usiadł szczęśliwy (na swój sposób) w ławce i oparł ręce na ławce, aby po chwili oprzeć na nich głowę. Westchnął głośno, kiedy starał się nie garbić się lub skrzywić, gdyż nie potrzebował otwartych raz na swoich obolałych plecach. Usłyszał jak ktoś usiadł przed nim w ławce, jednak nie przejął się tym, bo większość osób wchodziła do klasy przez lekcją, jednak wtedy poczuł jak ktoś puka go palcem w rękę. Harry uniósł głowę i spojrzał przez swoje ciemne okulary na chłopaka przed sobą.

- Siema, Harry. Jak się czujesz?- zapytał czarnowłosy chłopak, który spoglądał na niego z lekkim skrzywieniem. Brunet zdziwił się nieco tym pytaniem z jego ust, jednak później zrozumiał, że to właśnie Zayn i Louis pomogli mu, a mulat musiał po prostu gdzieś iść.

Two Faces || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz