19

27 1 0
                                    

Poranna rosa unosiła się ponad trawami lub odległymi pustostanami, tańcząc wraz z błękitnym niebem i wystającym coraz wyżej słońcem. Już od razu można było usłyszeć wracające do życia miasteczko, pełne zaspanych dorosłych wstających do pracy czy pojedynczych dzieci, które miały swoje pragnienia i marzenia, o których śniły po nocach. Gdzieś między tym wszystkim był spacerujący samodzielnie pies pani Smith, wiewiórka przebiegająca przez chodnik do innego drzewa oraz Harry, który właśnie ruszył w stronę boiska, gdzie miał odbyć się pierwszy trening od czasu szkolnych rozgrywek.

Była ósma godzina, a Harry zamiast standardowo betonowej ścieżki prowadzącej do szkoły, wybrał te poboczną, która niby była skrótem, jednak tak naprawdę była dłuższa niż miastowa droga. Szedł piaskową drogą, brudząc białe Conversy piaskiem i kopiąc jakiś kamyk napotkany po drodze. Wtedy też zauważył zieloną bluzę, którą uwielbiał całym sobą.
Kiedy zobaczył Louis'a, pozostawił niewinny niczemu kamyk gdzieś w trawie i uśmiechnął się na widok nastolatka, który wyglądał jakby dopiero wstał.

- Aww, masz messy hair.- zaśmiał się cicho, kiedy będąc kilka metrów od chłopaka zauważył, że ten był totalnie niewyspany. Szatyn z potarganymi włosami i lekko zmarszczonymi brwiami, zrobił krok w jego kierunku i zaraz po tym po prostu pocałował go krótko w usta, na co Harry się lekko zdziwił, bo wciąż nie wiedział na jakim poziomie byli.

Z jednej strony wciąż trwali w przyjacielskiej relacji, bawiąc się i spędzając czas razem, a z drugiej strony byli niczym para, która całuje się i przytula, a przy tym wspiera i pociesza. Harry naprawdę to lubił, ale nie przepadał za tym, że nie rozmawiali o tym co się działo, bo on nie czuł się bezpiecznie z tym co się działo, a pomyślał o tym dopiero o poranku, kiedy wrócił do domu, uprzednio żegnając się długim pocałunkiem z szatynem, który odwiózł go pod same drzwi. Było to piękne uczucie, którego Harry za nic w świecie nie chciał się pozbyć, jednak wszystko miało swoje wady, a były nim podstawy...

Harry nie mógł wchodzić w relacje z tą samą płcią.

I to nie dlatego, że nie chciał. Nie mógł siebie okłamywać, jeżeli chodzi o jego szczęście i to komu daje miłość, ale miał również rodziców pogrążonych w swojej wierze niczym fanatycy. Gdyby tylko dowiedzieli się o tym, że ich syn woli penisy, zdecydowanie umarli by ze złości i wstydu, bo jak tak można? Przecież Bóg nakazał jak ma to wyglądać, więc czemu ich syn miałby przeczyć naturze? Więc właśnie tego Harry się bał i sam nie wiedział co robić. Postawić wszystko na jedną szalę i być może mieć gorsze życie przez brak szkoły wyższej, czy czekać z tym do momentu, aż śmierć zgarnie go w swoje objęcia?

Sam nie wiedział.

W jednym momencie poczuł jak Louis wtula głowę w zagięcie jego szyi i obejmuje ciasno jego tors. Harry uśmiechnął się na to samowolnie i również go objął.

- Nie miałem dzisiaj siły na nic... Wstałem dwadzieścia minut przed wyjściem.- mruczał w jego szyję Louis, przez co głos był lekko zniekształcony i stłumiony. Teraz Harry zrozumiał dlaczego chłopak wyglądał jakby wszedł w tornado i już czuł, że pierwszy trening nie będzie za kolorowy, kiedy kapitan ma nie za ciekawy humor.

- W dwadzieścia minut można sporo zrobić.- wzruszył ramionami, gładząc dłonią jego plecy. Louis oderwał się od ciała Harry'ego, spoglądając na niego ze zmarszczonymi brwiami i zmęczonymi oczami, których powieki ciążyły i zakrywały tęczówki.

- Nie, jeżeli przeleżysz piętnaście minut i zostaje ci tylko pięć.- powiedział poważnie Louis i oboje trwali w ciszy, zanim Harry zaśmiał się, przyciągając szatyna do siebie i całując jego skroń. Po tym ruszyli przed siebie, idąc równym krokiem na trening.




Two Faces || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz