I

3.7K 184 250
                                    


— Ty szmato!

Zawyłam z bólu, gdy ten obleśny typ przycisnął mi swego dymiącego papierosa do czoła. Szary popiół posypał mi się do oczu i piekł jak rozżarzone węgle. Nic nie widziałam, ale czułam, jak ten łysy grubas przyciska mnie do ściany zmoczonej od wieczornego deszczu.

— Ja ci pokażę, kto to jest prawdziwy mężczyzna! Ty głupia lafiryndo! Do niczego więcej się nie nadajesz!

Było zimno i brudno, a ja wciąż krzyczałam. Wyłam jak wilk do księżyca, lecz nikt tego nie słyszał, a raczej nie chciał słyszeć. Dookoła była tylko ciemność i ani cienia pod latarnią. Nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. Najwyraźniej los uparł się, żebym tej nocy cierpiała przygwożdżona cielskiem brutala. Myślałam, że oto nadszedł już mój koniec.

— Ciesz się, że ci w ogóle zapłaciłem, wieśniaro! — oblech mścił się coraz bardziej. Próbował zdzierać ze mnie ubranie, a ja broniłam się przed tym jak lwica, lecz już na ostatkach sił. W dłoniach miałam coraz mniej mocy, a to go tylko zachęcało.

Wgryzał się w moją szyję jak wampir, a jego szorstka broda drażniła skórę. Do tego ten niewymowny odór, bijący z jego ust. Śmierdział wątpliwej jakości bimbrem i tym charakterystycznym pierwiastkiem bezdomności - na sto procent nie mył się od miesięcy i zapewne mieszkał na dworcu. Usilnie pakował swoje brudne pazury w moją talię, a ja czułam, jakby tysiąc ostrzy mieczów albo tysiąc kryształowych sopli wwiercało mi się w biodra. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam się wydobyć ze śmiertelnego uścisku. Jego diabelny rechot pozwalał mi poczuć, jak naprawdę wygląda piekło.

Nienawidzę cię! Nienawidzę! — krzyczałam w duszy, ale i tego nikt nie słyszał.

Rzucił się na mnie jak byk na torreadora, a teraz wreszcie ten zbereźnik pomału odbierał, czego szukał. Dostawał się coraz bliżej, coraz mocniej, coraz głębiej. Te brudne, spocone łapy wdzierały się we mnie i zajęły nawet mój umysł tak, że o mało nie zwymiotowałam z obrzydzenia. Nie pozostawało mi nic, jak tylko czekać na cud. Cuda podobno się zdarzają.

Uderzył mnie chyba ze trzy razy. Minęło pół godziny, a moje ciało zdążyło się pokryć dziesiątkami siniaków i blizn po gorących papierosach. Dobrze, że nie przyszło mu do głowy rozbić butelkę na mojej głowie. Chciałam się wyrwać. Chciałam go kopnąć w twarz, aby się już nie pozbierał. Chciałam już wreszcie wrócić do domu. Chciałam zapomnieć o tym brutalu i już nigdy więcej go nie spotkać.

Minęły kolejne minuty, ale nic się nie wydarzyło poza tym, że wciąż robił ze mną, co mu się żywnie podobało. Tym razem w ramię wpakował mi dopiero co zapalone kubańskie cygaro. Zawyłam kolejny raz. Za rogiem jacyś napici trzej kolesie coś tam śpiewali, a gdy się obejrzeli, nagle zamilkli, po czym poszli dalej. Kolejna nadzieja na ratunek zgasła.

Zamknęłam oczy i osunęłam się na tę mokrą ścianę. Oblech miał mnie w garści. Już nic i nikt nie był w stanie mi pomóc. Nie widziałam już nic.

Ja tu umrę.

Wtem ocuciły mnie czyjeś kroki. Mężczyzna, nawet bardzo przystojny, a przynajmniej taką miałam nadzieję, bo w ciemności niewiele widziałam. Odciągnął ode mnie brutala i zaczął okładać go pięściami. Prawy sierpowy i dwa lewe. Obaj wydawali jakieś żałosne odgłosy, a mnie serce waliło jak oszalałe. Czy wreszcie nadeszło uwolnienie?

Patrzyłam, choć oczy odmawiały mi już posłuszeństwa. Raz po raz spoglądałam na pojedynek, ale mój mózg odcinał film. Na dziś było to zbyt wiele wrażeń. Chciałam już tylko wrócić do domu. Nieważne jak, byle do domu.

— Czego ty chcesz, człowieku?!

— Nie masz prawa męczyć tej kobiety!

— Kobiety?! To zwykła dziwka!

BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz