X

968 44 12
                                    

Czułam się, jakby mi ktoś przyłożył patelnią w twarz.

Podniosłam się jakoś i z trudem ubrałam w obcisłą kreację. Wydawało mi się, że wszystko wokół mnie wiruje, a ja nie mogę się ruszyć. Zrobiłam krok w tył i uderzyłam głową o kant szafy. Nic przyjemnego.

Auu! Czy może być gorzej?

Nie powinnam tak myśleć, bo wiadomo, że to prowadzi do jeszcze większych problemów. Ale co tam, mnie już nie zależało. I tak to wszystko by się wydarzyło.

Narzuciłam na siebie pelerynę z zamszu i wyszłam.

***

Siedziałam w rogu przy stoliku, popijając piwo z gwinta. Nic już nie miało sensu. Było mi wszystko jedno, czy Steven wyrzuci mnie z roboty, czy nie. Nic już się nie liczyło. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię i po prostu zniknąć. Mogłam się nawet zalać w trupa i zasnąć pod stolikiem. To było już nieważne.

Vivian jak zwykle okręcała się wokół słupa, a reszta dziewczyn zabawiała każdego, kto się nawinął. Dzień jak co dzień, ale nie dla mnie.

— Łódka płynie sobie, a ja się utopię, a ja się utopię. Sza-ba-da-ba-da-o-ho — Coś pomieszało mi się w głowie i zaczęłam podśpiewywać. To pewnie od tego piwa. Cholera wie, co do niego dodają, żeby zaoszczędzić.

Musiałam wyglądać żałośnie.

— Ty już masz dosyć — stwierdził kategorycznie Jimmy, chociaż nie wiem, co on miał w tej kwestii do gadania.

— Spadaj. Ale najpierw mi to oddaj! — wrzasnęłam, po czym zrobiłam zamach ręką po butelkę.

— Ani mi się śni!

— Jak nie, to sama sobie wezmę!

Ruszyłam się z miejsca, ale uderzyłam kolanem w blat i stopą w nogę stolika. Tyle szczęścia, to tylko ja mogłam mieć.

— Cholera, znowu?!

— Siadaj i nie rób wstydu. Straszysz klientów!

— Co z tego?!

— Co się z tobą dzieje?! Od tygodnia jesteś jakaś dziwna. Co ty wyprawiasz?!

— O czym ty mówisz, Jimmy?! Pastwisz się nade mną i nie dajesz mi przejść!

Barman złapał mnie za ramię. Zabolało, jakby aligator chwycił mnie swoją szczęką.

— Au... — wycedziłam.

— Wrócisz do domu sama, czy mam zawołać Stevena? — Wyglądał na naprawdę wkurzonego.

— Nie trzeba, poradzę sobie.

Ledwo się wyswobodziłam. Nie znosiłam, kiedy Jimmy udawał strażnika Teksasu, a przy tym zawsze miał rację. Miał się tu za szefa, ale nim nie był.

Alkohol uderzył mi już chyba do głowy, bo obraz mi się mazał, jednak słuch miałam wciąż sprawny. Uszy jeszcze nigdy mnie nie zawiodły, lecz teraz dźwięk trzaskających drzwi dudnił mi w głowie aż za bardzo. Co chwilę ktoś wchodził albo wychodził, a mnie od tego bolała już głowa bardziej niż od wycia starych dziadów i ich motorów.

Cholera.

Pomału przedostałam się w okolice bocznego wyjścia, ale coś mnie zatrzymało. Pomyślałam, że warto chwilę poczekać i wyjść dopiero wtedy, gdy będę miała pewność, że nikt mnie nie przyuważy i nie doniesie Stevenowi. Przykleiłam się do ściany i z wybałuszonymi oczami patrzyłam na salę, na tych obleśnych typów z jeszcze bardziej obleśnymi pomysłami na upodlenie dziewczyn, na porozbijane butelki i kufle. Chyba zasnęłam na moment, a gdy się ocknęłam, zobaczyłam za oknem znajomą (niestety) twarz. Stał tam Bal... znaczy Albert.

Jak potłuczona rzuciłam się w bok w stronę zaplecza. Przecież nie mogłam wyjść teraz, kiedy on grasował na zewnątrz. Wszystko we mnie zabuzowało. Krew wylała się strumieniem do mózgu, który już słabo kontaktował. I kiedy widziałam, że drzwi się otwierają, w ostatniej chwili usiadłam tyłem przy stoliku jakichś chudych szczawi i łyknęłam z ich kufla.

Jeden zachwycony poklepał mnie po lekko wystającym poza blat pośladku, drugi zaświdrował oczami. Trzeci, który siedział najbliżej, natychmiast wczepił się we mnie i wbił ciężką, przebrzmiałą głowę w moje piersi, urządzając sobie tam wycieczki. Zakołysałam tułowiem i ramionami. Nogami posmyrałam pozostałych dwóch, robiąc do tego zachęcające miny. Chyba im się to spodobało.

Mogło być gorzej. Ci trzej nawet ujdą.

Obróciłam lekko głowę tak, żeby widzieć, co się dzieje na sali, a zarazem, żeby mnie nie było można łatwo dostrzec. Albert wciąż tu był. Zakręciła się wokół niego Alicia, ale z impetem ją odepchnął. On szukał Layli, widziałam to w jego oczach.

Zsunęłam się ze stolika i porwałam mojego podróżnika ze sobą do wolnego pokoju, w którym czasem przyjmowałam klientów. Ten był nawet nie najgorszy. Chudy i jakiś taki niedorobiony, ale przynajmniej nie śmierdział schronem dla bezdomnych. Miał krótki zarost, a to mnie zawsze nęciło.

— No to co, tygrysie? Wrr... Kicia jest głodna.

— Siadaj, koteczku. Zaraz cię nakarmię.

— Wrr...

Niewiele myśląc, zrzuciłam ubranie i pchnęłam go na łóżko. Był oszołomiony i podniecony, zupełnie jak ja. Pewna siebie stałam przed nim chwilę, po czym do niego dołączyłam. Zawsze lubiłam bawić się męskimi koszulami, więc rozpinałam po kolei każdy z guzików. Wciąż był tak zaskoczony, że nic nie mówił, za to jego ręce zawędrowały na moje plecy i tam się zadomowiły. Temperatura momentalnie się podniosła, a chudy aż zaczął się pocić.

No dalej, pięknisiu, dalej...

Było nam dobrze. Zupełnie zapomniałam, że w życiu może być aż tak dobrze. Zatopiłam się w błogiej chwili i nie myślałam zupełnie o niczym. Po co wracać do czegokolwiek? Lepiej żyć tu i teraz, które było nieziemskie. Życie jest tylko jedno.

Już całkiem zapomniałam o Baldo-Albercie. Ten dwulicowy palant nie był mnie wart. Był taki sam jak wszyscy. Po co mi on? Do tej pory sama dawałam sobie radę i nadal tak będzie. Zresztą, w klubie przewijają się tabuny facetów. Gdybym chciała, mogłabym mieć każdego. Ale nie chcę. Mogłabym mieć nawet tego chudego, który właśnie zatopił się w szaleństwie. Skoro tak, to dlaczego właściwie wciąż rozprawiałam o innym?

O nie, Albert...

Zmroziło mnie. Padłam nieżywa na bok. Chyba wciąż coś do niego czuję. Chyba to wszystko, co stało się przed chwilą, nie miało sensu. Chyba znów chciałam sobie udowodnić, że go nie potrzebuję i że jestem samowystarczalna. Cholera.

Co ze mną jest nie tak?

Miałam już dość wszystkiego. Z trudem wydostałam się z łóżka. Spojrzałam na chudego. Poczułam ból i swego rodzaju pogardę, a on nie wiedział, o co chodzi. Złapał mnie za rękę, błagał, żebym została, ale ja nie mogłam. Pozbierałam ciuchy z podłogi i odeszłam. Chyba się załamał, ale ja nie mogłam inaczej. Nie jego wina, że nie był Baldo.





BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz