XXVII

568 26 20
                                    


Rano obudziłam się w nieznanym mi pokoju, za to w bardzo dziwnym stanie. Poczułam nieprawdopodobny ból psychiczny po tym, co zrobiłam. Sama prosiłam się o problemy. Sama sobie na to zapracowałam i teraz mogłam winić tylko siebie.

Musiałam przyznać przed samą sobą, że doprowadziłam do największego kaca moralnego w moim życiu, a wiele sytuacji aspirowało do tego grona. Sprzedałam się i nic nie mogło już tego zatuszować. Tak długo żyłam w ten sposób, tak daleko to wszystko zabrnęło, że chyba już nie potrafiłam inaczej. "Szmata" krzyczeli na mnie inni. "Szmata" mówiłam sama do siebie. Bo i w końcu od "szmaty" to wszystko się zaczęło. I być może tak właśnie się to skończy.

O tak, patrzcie ludzie, wyjątkowa okazja! Oglądacie właśnie ostateczny upadek moralny Virginii Novack! Korzystajcie, póki możecie!

Próbując wstać, rozglądałam się na boki. Gdzieś pod drzwiami z drugiej strony leżała pognieciona kartka. Przerzuciłam się na czworaki, by ją chwycić.

Czym prędzej otwarłam list, lecz minęła dłuższa chwila, gdy litery przestały mi skakać przed oczami. To, co przeczytałam, odebrało mi mowę.

"Layla, przepraszam za wczoraj. Nie powinienem tego robić. Jeśli chcesz, dam ci pieniądze.
Wiem, że ci ciężko. Nigdy już cię nie skrzywdzę. Nigdy nie zrobię niczego, czego byś nie chciała. Przyrzekam.
Wiem, że masz do mnie żal. Masz rację. Nie chcę, żebyś odeszła. Potrzebuję cię, Albert".

To prawda czy nie? Czy tylko przyśniło mi się, żeby się usprawiedliwić? Byłam zbyt oszołomiona, żeby o tym myśleć. Czułam się jak pijana. Nie mogłam znaleźć równowagi. Wydarzyło się tyle, że już nawet nie wiedziałam, kim byłam i jak się nazywałam.

Zasłużyłam na to. Sama się w to wpakowałam i teraz muszę z tym żyć. Pozostaje tylko wierzyć, że gorzej już nie będzie.

***

Widziałam, jak wjeżdżał samochodem do podziemia. Wróciłam na taras, domyślając się, że i tak mnie znajdzie, gdziekolwiek bym się nie znajdowała. Usłyszałam jego kroki, gdy był jeszcze na podjeździe. Serce zabiło mi tak mocno, że słyszałam je, trzymając głowę wysoko. 

Przyjdzie tu. Ma prawo, to wszystko jego...

Wszedł schodami pewny siebie jak zwykle, choć z jakby nieobecnym wzrokiem. Przestraszyłam się, ale próbowałam tego nie okazywać. Usiadł na krześle po drugie stronie i przez chwilę zapadła głęboka cisza.

— Przepraszam — powiedział w końcu.

— Przepraszasz? Ty? — Nie dowierzałam własnym uszom.

— Ja. Zachowałem się wczoraj jak ostatni degenerat. Za dużo wypiłem.

— Nie tylko wczoraj.

— Wiem.

Znów zapadła cisza tak dotkliwa, że z daleka słychać było pędzące motorówki.

— Krótko przed powrotem z Paryża rzuciłem opiaty — ciągnął dalej. — Wiesz, co to jest?

— Tak.

— Byłem na głodzie. Czasem udawało mi się opanować, czasem nie.

— I wtedy z Vivian...

— Wtedy też się nie upilnowałem. Żeby sobie z tym poradzić, potrzebowałem ciebie. Nadal cię potrzebuję. Odkąd cię poznałem, nie wziąłem ani razu tego dziadostwa. O tamtą się nie martw. Już jej wypłaciłem porządne odszkodowanie. Zapomniała o sprawie.

— Ale ja nie.

— Wiem, dlatego pytam, czy zostaniesz.

— Zastanowię się.

— Myślisz, że pieniądze to załatwią?

— Jej pomogły. Wiedziałaś, że ma syna?

— Nie.

Podniósł się z miejsca i na odchodne rzucił jeszcze:

— Nie dotknę cię więcej, jeżeli nie będziesz tego chciała. Obiecuję.

Mam ci wierzyć? To bez sensu. Ja jestem bez sensu. Co tu robię? Ugh, a co robiłabym gdzie indziej?

Poszedł sobie. Nie wiedziałam dokąd i po co. Tłumaczyłam sobie, że chciał zjeść sam albo pogrzebać w aucie. Sama wyszłam do ogrodu. Chciałam się wyciszyć na tyle, na ile było to możliwe. Przez to wszystko łzy zaszły mi do oczu. Płakałam nad sobą, a konkretnie nad swoją bezmyślnością. Zrobiłam w życiu milion głupich rzeczy i wyglądało, że nigdy się tego nie oduczę. Podczas gdy w lewym oku poczułam wilgoć, z prawego wypływała już druga czy trzecia struga. W tamtej chwili chciałam jedynie zasnąć i już nigdy się nie obudzić. 

Błagam, niech to się skończy, błagam...

Położyłam się pod jedną z palm, przez co widziałam przed sobą słońce rozbijające się o pierzaste liście. W głowie miałam zupełnie pusto, ale poza tym czułam się koszmarnie. Wpatrywałam się w przestrzeń i kompletnie nic do mnie nie docierało. Nie słyszałam ani szumu morskich fal, ani skrzeczących ptaków. Powieki miałam ciężkie, jakby mi je ktoś przykleił do obciążników. Od dawna nie czułam się aż tak źle.

Było mi już dosłownie wszystko jedno. Albert mógł mnie zabić, mógł mnie sponiewierać, a potem wrzucić ciało do morza na pożarcie rekinom. Nie zależało mi. W krótkim czasie znów straciłam wszystko, zupełnie jak przed laty. Wtedy nie miałam nic, lecz cudem się pozbierałam - powiedzmy. Teraz nie miałam nic, nawet siły na poprawę mi zabrakło. Gdyby ktoś mi pomógł odejść z tego świata, uczyniłby mi przysługę.

Nie odeszłam.

Może wszystkie znaki na niebie i ziemi kazały odejść, może to był kolejny błąd w moim idiotycznym życiu, może... może tak było. A jednak nie potrafiłam odejść. Coś mnie tam trzymało. Coś głęboko w głowie, coś jak uzależnienie. Coś k*** toksycznego, co trawiło mnie od środka. I tylko szum fal przynosił mi wtedy ulgę.

Większość dni spędzałam właśnie na brzegu, patrząc w błękitną dal. Bezkresna pustka — dokładnie to samo, co w mojej głowie. Pewnie dlatego dobrze na mnie działało.

Albert o dziwo dotrzymał słowa. Nie dotknął mnie ani razu, kiedy sobie tego nie życzyłam. Chciałam wierzyć w to, że skończył z opiatami i w to, że zostało w nim coś z Balda. Ciągle jednak dręczyło mnie pytanie: powiedział prawdę? A co z resztą dziwnych spraw? Czy było coś jeszcze, czego nie wiedziałam albo nie chciałam widzieć? Coś z innymi kobietami?...

Życie mi pomału się uspokajało. Sama nie mogłam uwierzyć w to, że wszystko zmierzało do lepszego. Miałam wrażenie, że Albert coraz bardziej przypomina tego człowieka, którego poznałam w nocy przed klubem. Cieszyłam się, póki mogłam. Z tyłu mojej głowy czaił się strach, że za jakiś czas znowu się wszystko sp***, lecz zagłuszałam go wszelkimi sposobami.

Czy byłam głupia? Owszem. Czy mogłam siedzieć w Harlemie i liczyć na cud? Owszem. Mogłam wiele zrobić. Mogłam nawet uciec z New York do byle buszu, lecz nie potrafiłam. Zabrakło mi sił. Mój rozum zapadł w letarg i ciągnął za sobą możliwości ciała. Nie potrafiłam już myśleć logicznie. Zbyt dużo wydarzyło się naraz. Zbyt dużo, by móc z tego wyjść bez szwanku.

Na razie jest nie najgorzej, a to już sukces. Oby to gorsze nigdy nie nadeszło.

BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz