XIII

894 41 17
                                    


Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Nie miałam pojęcia, jak w ogóle znalazłam się w mojej norze w Harlemie. Może sama się doczłapałam z na pamięć? Może po prostu moje nogi miały własny rozum i wiedziały, dokąd mają mnie zaprowadzić? A może...? Nie! To niemożliwe! Nie Albert!

Nie mógł mnie podwieźć, przecież nie wie, gdzie mieszkam... Chyba że coś palnęłam... O nie! Cholera. Co za wtopa!

Nie, to niemożliwe. Znowu mi się coś roi. To wszystko przez ten ból głowy.

Musiałam wreszcie przestać wymyślać niestworzone historie, choć w moim przypadku to niełatwe. Ciągle czułam, że cały czas robiłam coś nie tak, że coraz bardziej się pogrążałam, chociaż w sumie nie wiedziałam, w czym dokładnie. Nie mogłam prestać myśleć o wszystkim, co się wydarzyło... i o nim...

Bal... Nie! Przecież Baldo nie istnieje! NIE ISTNIEJE! N I E I S T N I E J E ! Nie ist...

Choinka. On ciągle istniał w mojej głowie. Dla mnie istniał Baldo, a nie Albert.

To jakaś obsesja! Koszmar! Muszę o nim zapomnieć jak najszybciej... Ale JAK?!

Miałam mętlik w głowie. Nie mogłam przestać myśleć o moim wybawicielu. Dla mnie ten drugi "on" z Budy się nie liczył, to był ktoś inny... Wolałam myśleć, że jest gdzieś na świecie piekielnie przystojny Baldo, po prostu bożyszcze... Bohater, który uratował mnie już po raz drugi, a wkrótce zabierze mnie białą limuzyną do swojego pałacu, jak w moim śnie... Zaraz, nie! Dość, dość!

Wypadłam z łóżka jak poparzona i pognałam do łazienki. Odkręciłam kran z zamiarem polania się lodowatą wodą od stóp do głów na otrzeźwienie, ale gdy tylko z kranu zaczęło coś wyciekać, poczułam nieznośny odór.

Znowu... Czy oni kiedykolwiek czyszczą tę wodę? To niedopuszczalne! Jak dziś, w dwudziestym pierwszym wieku, w cywilizowanym kraju, w najważniejszym mieście na świecie, może nie być czystej wody?! Jak żyć?! Co jest nie tak z tym światem?! Jasna cholera!

No tak, gdybym miała pieniądze, nie miałabym tego problemu. Wyprowadziłabym się do luksusowego apartamentu przy Piątej Alei albo nie... do Hollywood! Do Kalifornii! Zamieszkałabym w dzielnicy najbogatszych, w Beverly Hills... I zostałabym gwiazdą! I mogłabym napluć każdemu na głowę

Wreszcie nie musiałabym się o nic martwić, ani o czystą wodę, ani o przyszłość...

Ale to się w życiu nie stanie. Nie ma na to szans.

Chyba że...

Przez głowę przebiegła mi myśl, której sama się powstydziłam, a to już dziwne. Pomyślałam, że Bal... znaczy Albert, gdybym tylko chciała, mógłby mi to wszystko załatwić. Wystarczyłoby, że Layla pokręciłaby palcem i już! Ale nawet ja nie byłabym do tego zdolna, zwłaszcza że jest jeszcze ta wiedźma Aurelia i pewnie tabuny innych wiedźm w kolejce. Ja nie byłam jak one. Nie zamierzałam się sprzedać temu durniowi, prezesinie Ramirezowi. Byłam ponad to.

Ale Albert to nie tylko Albert, to...

Dość, koniec! Nie mam zamiaru grać w te gry! Albert mnie nie obchodzi! No way!

Z tą myślą wydobyłam z plastikowego pojemnika na parapecie przegniłą już cebulę i odkroiłam z niej dorodny szczypiorek. Posiekałam go na kawałki, po czym nałożyłam na przesuszone już pieczywo. To właśnie moje śniadanie: lekkie i raczej niewarte pozazdroszczenia.

Czy kiedykolwiek przyjdzie taki dzień, że zjem na śniadanie coś więcej, niż tylko czerstwe pieczywo z resztkami? Czy kiedyś będę mogła zjeść choćby naleśniki z dżemem z pomarańczy? Wątpię.

***

— Co ty tu robisz? — rzuciła Sophie z wyrzutem.

— To, co zwykle. Haruję. — Wykręcałam właśnie ścierkę. Polały się z niej strugi jeszcze brudniejsze, niż z mojego kranu. Z powykręcaną miną zwróciłam głowę w innym kierunku, by nie musieć tego wąchać.

— Nie powiedzieli ci? Romy jest chora. Zastępujesz ją na piętrze szefowskim.

— Że co?!

W tym momencie szczena opadła mi do samej podłogi, którą tak starannie wyszorowałam. Jak to Romy zachorowała? I dlaczego to właśnie ja miałam ją zastąpić? Mało to innych sprzątaczek w tej budzie?

Wszystko, tylko nie to. Nie mam zamiaru widzieć się z tym łajdakiem Albertem, a przecież to nieuniknione. Nie po tym, co zaszło.

Ciśnienie skoczyło mi chyba do dwustu. W środku wydzierałam się histerycznie, jakby mnie prąd poraził, bo dokładnie tak się czułam — jakby mnie piorun trzasnął. Wybałuszyłam oczy i zaczęłam oddychać pięć razy szybciej niż normalnie, a serce waliło mi jak młot kowalski. Musiałam wyglądać jak lew przyczajony na ofiarę. I dobrze, niechby się lepiej wszyscy trzymali ode mnie z daleka, zwłaszcza ten d*** Albert, bo inaczej trafi na mój talerz. Chętnie bym go poćwiartowała. I utopiła. I zrzuciła z klifu. I rozjechała walcem. I bym zmasakrowała tę idealną twarz, żeby już żadna flądra nie mogła na niego spojrzeć. Zasłużył sobie na to.

— Czemu niby ja?!

— Mnie się pytasz? Co mi do tego? Nie ja tu rządzę.

— Sophie, błagam cię, ty tam idź. Ja nie mogę.

— Ja też nie mogę. Mam tu robotę.

— Sophie, proszę...

— Nie! Każą iść tobie, to idź. Najwyżej to ciebie zjadą.

Zacisnęłam pięści, próbując wziąć się w garść. Sophie dobrze widziała, że się we mnie gotowało, ale ją to obeszło. Odwróciła się jak zwykle i po prostu mnie olała. Mało brakowało, a chwyciłabym wiadro i wylała te ścieki na jej łeb. W ostatniej chwili się powstrzymałam.

Raz, dwa, trzy... dobra, idę.

Nalałam czystej wody i powoli wspięłam się na wyższe piętro, uważając, czy na pewno nie natknę się na kogoś niepożądanego. Po dokładnym przeczesaniu terenu przystąpiłam do pracy, zaczynając od głównego korytarza. Zamoczyłam mopa w mydlinach, patrząc bezwiednie w przestrzeń za wielką szybą i marząc o dzikich plażach Kalifornii.

— Ty myślisz, że jestem głupia?! — Usłyszałam kobiecy głos, wydobywający się z któregoś gabinetu. Brzmiał jak ta małpa Aurelia.

— Uspokój się! — wrzasnął głos męski. Poznałam go, to był Albert. — Lepiej się rozbierz. Mam ochotę cię pożreć!

Stanęłam jak wryta. Czułam się, jakbym dostała w twarz patelnią. Ten sam facet, który jeszcze jakiś czas temu wydawał mi się ideałem, brzmiał i zachowywał się jak obleśny grubas, przed którym mnie wcześniej uratował. Co za koszmar!

Odłożyłam bezgłośnie mopa, by dokładnie przysłuchać się ich rozmowie, a raczej dość grubej kłótni. To upokarzające!

— Nie, póki mi nie powiesz, co to za jedna! — krzyczała znowu Aurelia.

— Czego ty chcesz?! — Wtedy rozległ się dźwięk upadku na sofę. Nie ulegało wątpliwości, że ten burak Albert pchnął tę małpę na kanapę, a potem...

— Przestań! Au! Co to za lafirynda?!

— Jaka niby lafirynda?!

— Au! Ta, do której chodzisz! Auu! To boli! Wiem, że jakąś masz!

— Nie ma żadnej lafiryndy. Dalej, rusz się!

— Nie przychodzisz do mnie wieczorami, to co to niby znaczy?! Że siedzisz w domu pod spódnicą matki?!

— Ale w dzień jestem twój. Przestań się rzucać i się poddaj. Teraz!

Nie mogłam już tego dłużej słuchać. Znów zakręciło mi się w głowie. Mało nie upadłam. Oparłam się o obitą pikowanym materiałem ścianę. Tego było już za wiele, zdecydowanie za wiele dla mnie!

Postanowiłam, że wezmę się w garść. Przetarłam oczy i znów chwyciłam mopa. Uwijałam się tak szybko, jak to tylko możliwe, żeby czym prędzej skończyć i wrócić na swoje piętro, żeby nie musieć dłużej tego wszystkiego wysłuchiwać.

Koniec z Baldo. Definitywny koniec.


BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz