XXI

742 31 13
                                    


Pomyślałam, że raz się żyje i że przecież to, co było między nami wtedy w klubie, nie było kłamstwem. Nie mogło nim być, prawda? Chciałam zacząć od początku. Wciąż bolało mnie wszystko, co zrobił mnie i nie tylko mnie, ale miałam dość zadręczania się.

Raz kozie śmierć. Najwyżej będę żałować. Nie boję się!

Poszłam do jego sypialni. Zrzuciłam z siebie wszystko, a narzuciłam tylko ten satynowy szlafrok. Zapaliłam wszystkie świeczki zapachowe, jakie w pośpiechu znalazłam. Położyłam się na brzuchu i czekałam.

Kiedy usłyszałam jego kroki, nagle zrobiło mi się piekielnie gorąco, jakby nadszedł mój sądny dzień. Zaczęłam się wachlować połami szlafroka dla orzeźwienia. Nie pomagało. W końcu on wszedł, też tylko w szlafroku. Zobaczyłam znowu w pełnej okazałości tę posturę, tę budowę strongmana, te ramiona i tę twarz. Prawie zemdlałam z wrażenia. On zrzucił z siebie szlafrok, a po chwili wpadł na mnie. Obrał mnie z tych szmat i dorwał się do wnętrza. Byliśmy tak blisko, że już bliżej być nie mogliśmy. Zatopił swoje silne dłonie w mojej talii. Poczułam tę diabelską moc (bo na pewno nie ziemską), którą mnie za każdym razem zniewalał. Nigdy nie było mi tak dobrze, jak z nim.

***

Po wszystkim usiadłam na krześle przy lustrze, aby trochę przygładzić włosy. Albert szperał z jakiegoś powodu w szufladzie, by za moment stanąć za mną i podnieść w stronę lustra naszyjnik, żebym mogła zobaczyć jego odbicie. A nie był to zwykły naszyjnik. To kolia składająca się z pięciu połączonych ze sobą sznurów czystych diamentów, a każdy kolejny składał się większych i piękniejszych kamieni. W sumie na kolię złożyło się siedem tysięcy nieskazitelnie czystych diamentów. Powiedział, że ta ozdoba miała już około trzystu lat. Zapewne należała też to najdroższych biżuterii na świecie.

Wpatrywałam się w nią przez dłuższy moment, bo nie mogłam od niej oderwać wzroku. Świeciła się prawie jak słońce. Byłam jak zaczarowana.

— Dla ciebie, kochanie. — Obudził mnie w końcu Albert.

— Dla mnie? Na pewno? — nie mogłam uwierzyć.

— Tak.

— Ale co ja z tym zrobię?

— Będziesz to nosić.

— Ja nie wiem, jak się nosi takie rzeczy.

— Ja ci pokażę.

I nasunął mi kolię na szyję. Spojrzałam jeszcze raz w lustro. Tym razem naprawdę nie mogłam uwierzyć. Nie mogłam uwierzyć, że coś tak cennego mam na sobie. To jakieś szaleństwo. Nie pojmowałam tego w ogóle.

— Na tobie wygląda jeszcze lepiej. Noś ją. Tylko ją, przynajmniej kiedy jesteśmy tu sami.

— Nie mogę. Co jeśli diamenty nam się pogubią w łóżku?

— To będziemy spać na pieniądzach. W takim razie każę jubilerom z firmy zrobić kopię tej kolii. Kiedy będziemy się razem bawić, ty będziesz nosiła tylko kopię. A tego starocia na inne okazje.

— Jak chcesz.

Nie jest źle. Oby już nigdy nie było gorzej. Czyżby mój Baldo powrócił?

Nie miałam ochoty się wtedy nad tym zastanawiać. Czas pokaże.

***

Rano znów zostałam sama. Obudziłam się, a jego już nie było. Przeciągnęłam się na łóżku jeszcze wpół przytomna, kiedy zauważyłam na szafce złożoną wpół kartkę. Z trudem podniosłam się na nogi i chwyciłam papier. Przeczytałam z niej: "Kochanie, zostawiłem ci parę groszy na koncie. Karta jest w szufladzie. Idź na zakupy. Kup sobie co chcesz i prezent dla mnie. Dla mnie może być jakaś twoja nowa seksowna bielizna."

Parę groszy. Pewnie takich "paru groszy" w życiu nie widziałam na oczy, a teraz mam je nosić w portfelu? To śmieszne! Ale i ekscytujące. Albert mnie zaskoczył, nie spodziewałam się tego po nim. Koniec z Carami i innymi sieciówkami. Nowy Yorku, nadchodzę!

Szybko się wykąpałam. Umyłam się jakimś znalezionym w łazience żelem pod prysznic z drobinkami złota. Pachniał jak pola hibiskusa i dobrze wygładził moją skórę. W takiej formie i z tak wypełnionym portfelem mogłam wyruszyć na zakupy, ale... czy mnie kto nie okradnie?

Przecież jak mnie napadną, wszystko mi zabiorą, to co ja zrobię? Jak ja się wytłumaczę Albertowi. Mniejsza o tłumaczenie, a jak mnie zranią, zabiją? Nonsens. Przecież nikt nie wie, że mam jego kartę przy sobie. Zresztą nie wyglądam, jakbym miała coś tak cennego. Wyglądam na normalną kobietę, która poszła się przejść. No tak, no tak...

Pojechałam komunikacją publiczną, żeby nie rzucać się w oczy, wysiadając z... no powiedzmy, drogiego samochodu. Dotarłam wreszcie na Piątą Aleję, którą kiedyś mogłam jedynie podziwiać z daleka, o której mogłam tylko marzyć albo śnić. Wszędzie wielkomiejski hałas, warkot silników samochodowych i blask witryn luksusowych sklepów. Central Park, tłumy ludzi i żółte taksówki. Największe światowe marki. Najdroższa ulica świata. Obiekt marzeń każdej kobiety dziś pod moimi stopami. Piąta Aleja...

Pierwszy sklep, jaki rzucił mi się w oczy, to prawdziwy wenecki salon kostiumów karnawałowych. Wystawa jak z bajki, w oknach stały manekiny ubrane w przebogate stroje barokowe i osiemnastowieczne. Szerokie jedwabne suknie w mocnych kolorach: bordowe, granatowe, rude, purpurowe, czarne i o barwie butelkowej zieleni, z bufiastymi rękawami, obszyte koronkami i piórami. Do tego białe maski i ogromne kapelusze z piórami. Stałam tak chyba z dziesięć minut, aż weszłam do środka, gdzie było tych strojów ze dwadzieścia razy więcej wraz z wachlarzami, torebkami oraz butami. Przymierzyłam kilka sukien, w ty jedną błękitną i trzy różowe, ale stwierdziłam, że na nic mi się nie przydadzą, a przede wszystkim, że nie mam tak ogromnej szafy, aby je pomieścić, więc wyszłam i ruszyłam dalej ulicą.

A może jednak pojadę kiedyś na karnawał do Europy, do samej Wenecji? Co ja wtedy zrobię? Skąd wezmę suknię na tę imprezę? Ech, głupia! Wtedy pójdziesz na kolejne zakupy!

Zatrzymałam się przed witryną najbliższego sklepu jubilerskiego. Były tam wystawione najróżniejsze zegarki, ale na nich się zupełnie nie znałam. Od dawna żadnego nie nosiłam. Zauważyłam jedynie, że niektóre były ozdobione kryształami i szafirami, albo rubinami. Zachwyciła mnie duża, złota bransoleta z kryształkami i różnokolorowymi kamieniami szlachetnymi, których nazw ani nie znałam, ani nie dałam rady rozszyfrować, bo z chemii zawsze byłam słaba. Dobrałam do niej złotą broszę z dużym ametystem. A jednak żadne z tych cacuszek nie mogło się równać z kolią, którą mi dał Albert. Po prostu... nie.

Boskie. Ciekawe, co o tych klejnotach powie Albert. Ja o jego własnych mogę powiedzieć dużo.

Wychodząc, spojrzałam jeszcze raz na tę witrynę. Postanowiłam się przyjrzeć jeszcze kolczykom, ale niczego ciekawego nie mogłam dostrzec. Ot, takie sobie, takie zwyczajne, tylko z diamentami. Żadne mnie nie zachwyciły. Przyznam, trochę się zawiodłam, ale przynajmniej inne rzeczy mieli naprawdę piękne. Wiedziałam, że jeszcze tu kiedyś wrócę.

Robiło się późno, a ja miałam przed sobą jeszcze dużo zwiedzania (i kupowania). Nie chciałam tracić ani chwili dłużej. Poszłam dalej. 

BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz