XXIV

608 24 16
                                    


Świeciły tysiące gwiazd i dopiero z dala od miasta mogłam docenić ich piękno. Całe życie spędziłam w mieście i nigdy nie widziałam rozgwieżdżonego nieba, bo zastępowały je latarnie uliczne oraz zapalone żarówki w co drugim mieszkaniu. Zaś jedna ze ścian nie była de facto ścianą, ale wysokim i szerokim akwarium z egzotycznymi rybami morskimi. Niektóre były w naprawdę zaskakujących kolorach. Albert powiedział nazwy wszystkich gatunków, ale zapamiętałam tylko niektóre. Najdroższą była jasna i długa arowana platynowa, dalej ogromne graniki i bojowniki, przy dnie szorowały trochę podobne do skrzypłoczy płaszczki plamiste, różowo-białe ośmiornice i langusty. Oj, chętnie bym je sobie schrupała. Pewnie smakują tak samo dobrze, jak rekiny.

Naraz miałam przed oczami trzy niesamowite widoki: mojego (na razie) Alberta; nocne, świecące niebo i kolorowe, pływające stworzenia w mieniącym się różnokolorowym podświetleniem zbiorniku. Nie mogłam sobie wymarzyć piękniejszej nocy. Z całego mojego życia, ta było zdecydowanie najcudowniejsza. Oby kolejne były takie jak ta.

- Albert... Och, Albert... Jaki ty jesteś... Zręczny... Niesamowite, co potrafisz, kochanie - nawet nie próbowałam się wyzwolić z jego uścisku. Za dobrze było mi z nim. Moglibyśmy już tak na zawsze tonąć w sobie, po wsze czasy.

- Tylko przy tobie, kochanie. Ty sprawiłaś, że chce mi się żyć, bogini.

- Aurelii też tak mówiłeś?

Cholera. Wypsnęło mi się. Co ja zrobiłam?

Nie miałam pojęcia, dlaczego to powiedziałam. Odruch chwili, głupota...

Przecież wcale tak nie myślę... Cholera by to...

- Co?! O co ci chodzi? Myślałem, że mamy to za sobą. Tak mi się odwdzięczasz?

Wydarł się tonem nieznoszącym sprzeciwu, ale przy tym tak męskim, że ugięłyby mi się kolana... gdybym akurat stała.

- Sorry, nie chciałam. Przecież wiesz, że cię kocham, nie?

- Jakbyś mnie kochała, to byś nie wytykała mi błędów przeszłości. Nie ufasz mi - zagrzmiał jeszcze mocniej i wstał z łóżka. Co tam niebo i akwarium, widok jego nagiego w całości był wart wszystkiego, nawet tak chorej akcji z Aurelią. Może to nie był błąd?

Przygryzałam wargi, robiąc niewinną minę. Nie mogłam mu się oprzeć. Pociągał mnie jak magnez, zwłaszcza taki nabuzowany.

- Sorry jeszcze raz, przecież ci ufam. No chodź. Nie zostawiaj mnie samej. Potrzebuję cię... teraz... Chrrr.... Kochanie, chodź tu...

No Virgi, sama się prosisz o kłopoty.

Cały czas robiłam słodkie minki i prężyłam się w seksi pozy. To chyba podziałało, bo jakimś czasie przestał się wściekać i wrócił do łóżka. Zabawa zaczęła się od początku. Ja myszka, a on kotek...

Nawet nie zauważyłam, kiedy minęła cała noc, a ja wciąż nie miałam dość. Wciąż jeszcze nie wierzyłam, że taki facet jak on i ktoś taki, jak ja. Ja jeszcze niedawno mieszkałam w totalnej dziurze i ledwo wiązałam koniec z końcem, a on miał wszystko: pałac, konie, jacht... I niesamowite, że przyjął mnie taką, jaką byłam: nie blondi Laylę, którą byłam w klubie, ale mnie, zwykłą Virginię Novack po przejściach. Czułam się, jak bym to nie była ja, jakby to życie należało do kogoś innego, jakby ktoś inny miał tu być zamiast mnie, jakbym to nie ja była dla niego. No przecież ja, sprzątaczka, normalnie nie mogłabym być z księciem, dziedzicem fortuny Royalici, prawda?

Nie wiem. Chyba za dużo myślę. Dosyć cholera.

***

Zasnęłam na tarasie przy basenie dopiero przed południem, dopijając francuskiego, oryginalnego szampana i zagryzając ośmiorniczkami.

Zwykle nic mi się nie śni, ale tym razem było inaczej. W mojej świeżo urządzonej najlepszymi meblami sypialni szykowałam się do wyjścia: suknia, brylanty, makijaż, itepe. Spojrzałam przez okno i zauważyłam Alberta. Kazał służbie przygotować swoją łódź na kolejny rejs. Pośpieszyłam się, pomalowałam na szybko oczy eyelinerem i usta krwistoczerwoną szminką z drobinkami platyny, a potem wybiegłam z pokoju. Biegłam korytarzami, ale były jakieś dziwne. Nie wyglądały jak te w rezydencji Ramireza, raczej jak korytarze w więzieniu, takie szare i wąskie. I brudne. Na suficie były pajęczyny i... o NIE! Nietoperze! Bałam się ich, odkąd pamiętam! Uciekałam jeszcze szybciej, ale się zgubiłam. Trafiłam w końcu do jakiegoś korytarza, w którym rura wybiła i było pełno wody, więc uciekałam znowu. W końcu trafiłam na jakieś drzwi, ale były zamknięte na kłódkę. Obejrzałam się, ale tych drzwi już nie było. Za to było okno. Wyskoczyłam przez nie i trafiłam do ogrodu. Ogród przypominał raczej Central Park niż faktyczny ogród z palmami i bananowcami, ale się tym nie przejmowałam. Dobiegłam do Alberta i krzyknęłam:

- Kochanie, zabierz mnie ze sobą!

- Nie mogę. Mam spotkanie biznesowe - odparł beznamiętnie.

- Z kim?

- Z prezydentem. Pa. - Odwrócił się na pięcie i wszedł na pokład.

- Pozwól mi wejść, nie będę ci przeszkadzać, słowo! Kochanie, proszę!

- Nie. Nie ma czasu. Już odpływam.

Ale nie odpływał. Stałam tak chyba z pięć minut w milczeniu. Nie mogłam się ruszyć. Wtedy zauważyłam, że zbliża się jakaś naga kobieta. Znałam ją. To Aurelia. Albert wysunął dla niej rampę z czerwonym dywanem, a ona weszła na pokład.

- Ty zdrajco! To twoje spotkanie biznesowe, tak?! Z prezydentem?! - krzyczałam, ale chyba mnie nie usłyszeli. Chciałam do nich biec i wbić na pokład, ale nie mogłam. Zorientowałam się, że ktoś przykuł mi ręce do łańcucha, a łańcuch do jakiejś latarni, której tam wcześniej nie było. A oni odpłynęli i widziałam tylko, jak Albert kładzie się na tej małpie. Oboje się śmiali, a ja wyłam do księżyca jak wilk. No istny koszmar.

Obudziłam się zlana potem i z nerwowym wytrzeszczem oczu. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. To był obłęd. Koszmar. Tragedia. Czy powinnam się bać? Czemu to musiało mi się przyśnić? Czemu akurat teraz? Najpierw Kirk, teraz to. Czyżbym akurat teraz miała powód obaw?

Czemu dziś, czemu teraz?! A już się cieszyłam jak głupia. Nie... nie wpadaj w paranoję. Przecież to tylko sen. Zły sen. Nic takiego. To nic nie znaczy... Nic nie znaczy... Znaczy... Albert?!

Nie, to niemożliwe. Sny przecież rzadko mają coś wspólnego z rzeczywistością, no nie? Virginia, ogarnij się, kobieto. Nie wierzysz w zabobony! Wyluzuj, masz omamy. Nie pij tyle następnym razem. To tylko twoje głupie obawy, zupełnie bez sensu... Jest dobrze, więc się martwisz, tyle. Nie mógł mnie zdradzać, bo kiedy? No dobra, w pracy. Spędzał tam codziennie po pół dnia, miał dosyć czasu, żeby... ALBERT!!



BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz