XXXV

473 21 15
                                    


On złapał odłamujące się nogi grata i szarpnął za nie, tym samym przyciągając mnie do siebie. Zagarnął mnie wpół swoją obrzydliwą ręką tak, że nie mogłam się od niego uwolnić. Kiedyś uwielbiałam, gdy tak robił, ale te czasy dawno już bezpowrotnie minęły.

— Puść mnie, ty chory poj***!

— Nie mam takiego zamiaru. No co, nie mów, że już mnie nie chcesz.

Uważaj, bo oberwiesz poniżej pasa, desperacie!

— Nigdy ci nie powiedziałam, że cię nie chcę. Zaraz... to ty się mnie pozbyłeś z mojego własnego domu!

— To szczegół, cukiereczku. Chyba nie masz mi tego za złe, co? Potrzebowałem tych pieniędzy za nasz dom. Teraz jestem bogaty, a ty możesz być znowu moja.

Cmoknął mi do ucha, a ja myślałam, że się porzygam.

Jeszcze czego! Już mu zupełnie na dekiel padło!

— Chciałbyś! Prędzej się z samym królem hadesu będę prowadzała niż z tobą!

— Tylko tak mówisz, ale tak naprawdę ciągle mnie kochasz. No, nie opieraj się!

— Za nic! Odwal się, k***!

Udało mi się jakoś wyrwać z jego szponów i przywaliłam mu stopą w twarz. Nigdy później tego nie żałowałam.

— Ostra jesteś, tak jak dawniej. Lubię takie. Nie pamiętasz, jak kochaliśmy na skałach?

— Pamiętam. Szkoda, że cię nie zepchnęłam w przepaść. Dzisiaj miałabym spokój.

— Tak ci się tylko wydaje. Nie możesz beze mnie żyć, tylko jeszcze o tym nie wiesz.

Co k***?! No teraz to przegiął!

— To tobie się coś wydaje! Patrz mi w oczy! Widzisz mnie?! Świetnie sobie tu radziłam bez ciebie! Nie chcę cię tu! Wynoś się i nigdy nie wracaj! Zniknij z mojego życia! Już! Wynocha!

Byłam na tyle uprzejma, że wskazałam mu otwarte drzwi, gdyby jakimś cudem ich nie zauważył.

— Wynoś się, zanim cię tu zabiję!

— Hola, hola! Taka nagle wojownicza jesteś? A z czego niby tu żyjesz? Z kurzu i brudu czy powietrza?

— Nie twój interes!

— Interes to ja mam gdzie indziej. Po prostu mi cię żal. Marniejesz tu, cukierasku.

— Od kiedy jesteś taki troskliwy, co?! Ostatnio jak się widzieliśmy, pozbawiłeś mnie domu!

— Oj cukierasku, nadal nic nie rozumiesz? Zrobiłem to dla nas. Mój bostoński biznes wypalił, a teraz otwieram filię mojej kancelarii tutaj, w New York, a ty możesz mi w tym pomóc.

— W czym, w zajmowaniu domów innym ludziom? Robisz to już fachowo z kumplami komornikami? Bo jak tak, to ja nie chcę mieć z tym biznesem nic wspólnego! Wynoś się i zawracaj mi głowy!

On nawet nie drgnął. Nawet nie spojrzał w kierunku drzwi.

— Głupia jesteś. Baby się nie znają na biznesie, dlatego mieszkasz w norze i zjadasz odpadki ze śmietnika. Jestem bogaty, a co najważniejsze, wciąż kawaler. Możemy być znowu szczęśliwi, maleńka.

— Chyba w twoich snach, kanalio!

— No, grzeczniej, słodziutka. W każdej chwili mogę cię oskarżyć o zniesławienie.

— A ja ciebie o gwałt!

— Sama widzisz, że do siebie pasujemy.

— Wolę zginąć niż do ciebie wrócić.

— Śmieszne. Może kiedyś ci uwierzę. Przestań już udawać, ciągle na mnie lecisz. A teraz mam osiem zer na koncie, samochód sportowy i apartament przy Central Parku.

— O, naprawdę? Kogo ograbiłeś, że cię stać na apartament przy Central Parku? Może masz jeszcze wykupione całe piętro w którymś z pencil towers? — Nie wiedzieć czemu nagle naszła mnie ochota pośmiać się mojego wroga.

— Jak do mnie wrócisz, to może za parę lat pozwolę ci na taki apartament popatrzeć.

— Nie wysilaj się. Wszyscy wiedzą, że jakakolwiek hojność jest ci obca. Wyjdź wreszcie!

— Jak chcesz. Ale zostawię ci moją wizytówkę, jakbyś jednak zmieniła zdanie — i wsunął w moją zaciśniętą pięść małą kartkę. Zatrzasnęłam za nim drzwi, aż prawie wyleciały z zawiasów. Dobrze, że jednak się jakoś utrzymały, bo nie miałabym za co ich wymienić. I tak po wizycie tego d*pka miałam straty. Trzeba przecież kupić nowy telefon.

Mimowolnie spojrzałam na karteczkę, choć od dziecka mówiono mi, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Wiedziałam o tym dobrze, ale jednak... coś mnie tknęło.

— Kirk Wuewue, kancelaria prawnicza — przeczytałam na głos. Poniżej był jeszcze podany adres i numer telefonu.

Nie powinnam. I nie zrobię tego. Nie mogę. Nie... Dopiero co straciłam życie dla drania Alberta, o którym wcale jeszcze nie przestałam myśleć, a już miałabym się pchać w łapy tego zwyrodnialca?

Mimo tego wszystkiego, co mi zrobił, jakiś głos we mnie sugerował mi zadzwonić do rodziców, jeśli w ogóle jeszcze żyli. Może wreszcie wyjaśniliby mi wszystko? W końcu to rodzice. Wyrodni, ale rodzice. Może mieli się lepiej niż ja... A jaka przyszłość mnie czekała w mojej norze? Kilka miesięcy życia z wyprzedawanych po kolei drogich rzeczy, ewentualnie parę lat z bida-roboty, gdybym chociaż taką znalazła. Chyba nie mogło być już gorzej, prawda?

To nic. Jakoś trzeba będzie to przetrwać, przetrawić. Jakoś to będzie. Ten zwyrol tak po prostu zasugerował, żebym mu się spprzedała? Znowu, znowu to samo! Czy mam wypisanena czole "do kupienia"?! Najwyraźniej tak. Sprzedać się... to nie takie trudne, przecież robiłam to niezliczone razy w klubie. Ale teraz miałabym się sprzedać byłemu, mojemu największemu wrogowi! To śmieszne, niedorzeczne! Czy życie jeszcze jest mnie w stanie czymś zaskoczyć?

Po ciężkim dniu pełnym (niekoniecznie) miłych wrażeń nie czułam nawet głodu. Spojrzałam ostatni raz w połamane lustro. Włożyłam moją starą blond perukę. Poczułam, jakbym wracała do starego życia, ale nie tego w Queens, tego z czasów Budy i Stevena. Tylko jedno się nie zgadzało. Wtedy mi to nie przeszkadzało, a teraz nie czułam kompletnie nic. Nie czułam nic do Kirka ani do siebie. W mojej głowie była pustka. A nie... był jeszcze tamten czas z Albertem, chociaż to już nie miało znaczenia. Walnęłam się na materac, ale nie mogłam spać. Nie chodziło o to, że o czymś myślałam, po prostu nie mogłam zasnąć. Za dużo działo się ostatnio w moim życiu. Potrzebowałam wreszcie świętego spokoju. Tak, tylko jak go osiągnąć?


BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz