XXXIV

451 22 10
                                    

Znaliśmy się od najmłodszych lat. Mieszkaliśmy blisko siebie w dużych ceglanych domach przy Cornelia Street w Ridgewood, w hrabstwie Queens. Tak, oboje byliśmy stąd, z Nowego Jorku. Stamtąd od Brooklynu dzielił nas tylko rzut beretem. Wszędzie blisko, nawet na Manhattan. Wystarczyło wsiąść do metra.

Kochałam nasz dom w spokojnej okolicy. Wszędzie dużo drzew, nie to co dziś obok mojej harlemowej dziury. Razem z nim i jeszcze paroma dzieciakami z sąsiedztwa biegaliśmy po osiedlu od świtu do nocy. To były cudowne czasy. Nie trzeba było się martwić rachunkami ani niczym takim.

Przyjaźniliśmy się bardzo długo. W średniej szkole każdy z nas znalazł sobie drugą połówkę, a ja i Kirk wylądowaliśmy razem. Nie pamiętam dobrze, jak to się stało. Chyba zawsze się w nim kochałam, a potem jakoś tak samo wyszło. Zaczęliśmy się spotykać, a po zdaniu high school diploma zamieszkaliśmy razem. Z początku było wszystko super, no tentego i tak dalej. Nosił mnie na rękach, opowiadał naszym znajomym ze szkoły jaka to byłam piękna i dobra, jak fajnie się ze mną rozmawiało na wszystkie tematy, jakie świetne kanapki robiłam i jaka byłam "niezła sztuka" w łóżku. Jeździlismy na pikniki za miasto, najczęściej do Valley Stream w hrabstwie Nassau. Przynajmniej raz w tygodniu spacerowaliśmy brzegiem chłodnego morza w pobliskim Long Island City. Zabierał mnie na wycieczki wypożyczonym czarnym Mesteno z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego. Driftowaliśmy bez pasów dwieście kilosów na godzinę przez szerokie i piaszczyste amerykańskie szosy, mijając po drodze stada bizonów, dzikich mustangów oraz czerwono-brunatne kaniony, poprzetykane najróżniejszymi gatunkami kaktusów i jukkami. Oglądaliśmy gejzery w Yellowstone, głaskaliśmy aligatory na Florydzie, pracowaliśmy jako kowboje w gospodarstwie w Teksasie, biwakowaliśmy w lasach blisko Wielkich Jezior, a przez jakiś czas nawet pasaliśmy karibu na Alasce. Mieliśmy też małego białego i wprost przesłodkiego pieska. Wabił się Scoutie Frank Chu Chu (wołaliśmy na niego po prostu Scoutie). Był west highland white terrierem i towarzyszył nam w każdej wyprawie. Zabieraliśmy go dosłownie wszędzie, na zakupy też. Wtedy mościł się w mojej specjalnej, szytej na zamówienie różowej torbie dla psa. Och, tak go kochałam! W Kirku byłam wtedy zakochana to po uszy i nie wyobrażałam sobie, że mógłby mnie zranić. Był szarmanckim, cudownym facetem - do czasu.

Zaczęło się tak niewinnie, dopiero później wyszło, że to ostatni szajbus i degenerat. Wszyscy się dobrze znaliśmy od zawsze. Ja znałam jego rodziców, a on znał moich. Znał to mało powiedziane. Zwyczajnie wkupił się w ich łaski. Słodził mojej matce na każdym kroku, a z moim ojcem chodził na mecze futbolu. Omotał ich sobie wokół palca. Oboje go kochali jak syna, miałam wrażenie, że nawet bardziej ode mnie. Niby wydawało mi się to dziwne, ale uznałam, że po prostu chciał żyć z nimi w zgodzie. Gdyby na czas zapaliła mi się lampka w głowie, może nie doszłoby do tego wszystkiego.

Najpierw zaczął im opowiadać o mnie niestworzone historie, że niby nie dbałam o niego, szlajałam się po nocnych klubach, pijałam na umór albo obściskiwałam się po kątach z dresiarzami. Przez długi czas nie miałam o tym pojęcia, dopiero dotarło to do mnie jak podsłuchałam plotkary na ulicy. Dowiedziałam się o sobie naprawdę dziwnych rzeczy, o których zupełnie nie miałam pojęcia. Kto by pomyślał, że obcy ludzie wiedzieli o mnie więcej niż ja sama. No nieważne. Kirk w swoich gierkach posuwał się coraz dalej. W końcu udało mu się zmusić mojego ojca, żeby przepisał na niego nasz rodzinny dom. Pod jakim pretekstem? A pod takim, że ja miałam tak nierówno pod sufitem, że nie byłabym w stanie zajmować się moim własnym życiem i mieszkaniem, a mój facet, kiedy już weźmiemy ślub, sprowadzi mnie znowu na dobrą drogę. Tak, mój ojciec to zrobił. Mój ojciec przepisał mojemu wrogowi mój dom, a sam z matką przeniósł się do ciotki do Las Vegas. Kirk dopiął swego, miał mój dom na własność. Wyrzucił mnie, sprzedał dom i wyniósł się do Bostonu, ale nie sam — zabrał naszego psa, chociaż nie potrafił się nim zajmować. Pewnie zdążył go już zagłodzić, d*pek jeden.

To wszystko stało się tak szybko, że prawie nic nie zauważyłam. Byłam oszołomiona. Facet, którego kochałam, okazał się najgorszą kanalią i mnie zostawił, a przedtem pozbawił mnie dachu nad głową. Parę nocy spędziłam na ulicy, potem na dworcu metra. Dobrze, że było wtedy ciepło. Później na tydzień przygarnęła mnie znajoma z Harlemu. W końcu zobaczyłam ogłoszenie o pracy sprzątaczki w Budzie. Cudem dostałam tę robotę, ale dalej ledwo przędłam. Znalazłam tanie mieszkanie, konkretniej moją dziurę, w której jakimś cudem ten drań mnie znalazł. Chcąc nie chcąc, musiałam się też zatrudnić w klubie u Stevena i tak zostałam Laylą. Za pierwsze zaoszczędzone pieniądze kupiłam sobie seksowną, obcisłą kiecką i tę boską blond perukę. Przynajmniej przez jakiś czas czułam się naprawdę atrakcyjna i pewna siebie. W końcu stałam się zupełnie niezależna. A potem... potem poznałam...

Po stracie domu mogłam uciec z tego miasta i zacząć od nowa gdzie indziej, ale nie chciałam. Tak, kochałam Nowy Jork mimo tego wszystkiego. Mimo tego, że kolejny cudowny związek okazał się kłamstwem. Mało tego, teraz znowu jest tu Kirk. Powrócił. Jak bumerang.

Ale co on mi może zrobić? Teraz nie mam już nic. No co, ukradnie mi suknie od DulceGranda? Albo torebki od Vietona? K*** no chyba musiałby się z koniem na głowy zamienić! Oczywiście nie uwłaczając koniom. Dobrze, że zdążyłam pochować brylanty.

Ale za to straciłam swój telefon. To znaczy nie ja "straciłam", tylko ten psychol mnie go pozbawił i jeszcze o mało przy tym nie wykręcił mi ręki. Poj*** damski bokser. Ilu już takich spotkałam w swoim życiu? Zdecydowanie ZA DUŻO.

Czy na tym świecie nie ma już porządnych facetów? Wszyscy już wymarli? A nie, może Jimmy jest w porządku. MOŻE. Tego nikt nie wie, bo on się nikomu nie zwierza. No chyba że by zapytać tę małpę Borgię, ale po co? Po co nurzać się w małpim łajnie? Nie warto. Po prostu nie warto.

Kirk nie miał najmniejszego zamiaru wyjść. Chwyciłam za pierwszą rzecz, którą miałam pod ręką. Padło na rozwalone krzesło ze śmietnika. I tą właśnie bronią mało nie rozwaliłam mu tego durnego łba. Sku*** zrobił dobry unik.



BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz