IX

983 47 20
                                    

Usta miałam rozwarte jak czerwony ukwiał. Głowa lekko mi drżała. Prawa powieka nieznacznie wyżej od lewej. Wisiałam w czasoprzestrzeni pomiędzy przeszłością a przyszłością. Nic już nie miało sensu. Wszystko żyło we mnie, a cała reszta nie miała znaczenia. Liczyło się tu i teraz, a ono było okropne.

Jak mogłam się tak pomylić?

Kolejne sekundy i minuty mijały tak prędko, że nie byłam w stanie ich poczuć. Wpatrywałam się w sczerniałe szyby nory w Harlemie, przez które nie było widać słońca. No tak, szewc w dziurawych butach chodzi.

Co ze mną nie tak?

Wciąż nie widziałam żadnych powiązań pomiędzy Baldem a Ramirezem. Nic do mnie nie docierało. Może to wszystko mi się przyśniło? Może tak naprawdę każdy z nich jest osobnym organizmem? Ja wzięłabym mojego Baldo, a ta małpa Aurelia zabrałaby sobie Alberta. Niech się nim udławi.

Ale nie! Przecież widziałam, jak mówił do telefonu. Słyszałam dokładnie te same słowa w tym samym czasie w słuchawce.

To jakiś obłęd!

Ale jeżeli Baldem był Albert, to kim jest Albert? Jak mógł być tak czarujący i tak wkurzający jednocześnie? Czy to mnie się coś wydawało? Może to ja wmówiłam sobie, że Baldo był ideałem, a Albert to kretyn?

Może... Może nie jest taki, jak mi się zdawało? Może Albertowi bliżej do Balda niż do Alberta? Może to moja wyobraźnia spłatała mi figla?!

Nie! Niemożliwe! Przecież ja się nigdy nie pomyliłam co do ludzi!

Nie. Na pewno nie. Przecież on łgał! Nie mogło być inaczej. Zgrywał przede mną cudownego bohatera, którym nie jest! To zwykły bogacz z przerostem ego! To Albert Ramirez i to jest jego prawdziwe "ja"! Nie nabrał mnie na te swoje sztuczki, a już na pewno nie na pełny portfel. Brzydzę się nim! Nie jestem głupią gęsią! Chyba...

Muszę o nim jak najszybciej zapomnieć.

Ale jak miałabym to zrobić?! To ciepło jego ciała, ten zapach drogiej wody kolońskiej, ten żar... Tego nie miał w sobie nikt inny. Wypełniał mnie całym sobą. Jego ciężar był lżejszy od pióra. Jego szerokie ramiona jak łódź ratunkowa w sztormie nędznego życia. Jego wyrzeźbiona klata jak zbroja rycerska, chroniąca moje całe ciało. Wystarczał mi za cały wszechświat. Wszystko mogłoby się zawalić; mogłaby trwać wojna, mogłyby spadać bomby i asteroidy, byleby był ze mną i we mnie. Był przystojny jak Herkules po wykonaniu wszystkich prac, bo zdobiły go nie tylko kształty, ale i wszystkie laury świata. Nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak on. Nikt nie był w stanie mi go zastąpić.

Zdało mi się wreszcie, że widziałam te wszystkie cechy u Alberta, choć skrywane pod drogim garniturem. Nałożyłam sobie w głowie te dwa obrazy i o dziwo idealnie się nakładały. Myśl o tym, że to musiał być sen, nagle odeszły. Nie było już żadnych złudzeń. Baldo tak naprawdę nigdy nie istniał. To tylko drugie wcielenie dziedzica modowego imperium.

Z każdą chwilą to zaczynało mieć więcej sensu, okazywało się jasne i rzeczywiste. Nawet jego głos zaczynał się zlewać w jedno.

A więc to pewne.

Musiałam wreszcie w to uwierzyć. Baldo i Ramirez to jedna i ta sama osoba. Ale... przecież Layla i Virginia Novack to też jedna osoba, prawda?

Ugh. Więc ty oszukiwałeś mnie, ale i ja oszukiwałam cię. To jesteśmy kwita.

Zdałam sobie sprawę, że oboje graliśmy w tę samą grę. On był dla mnie Baldem, a ja dla niego Laylą. Baldo, który nie istniał, czekał na Laylę, która też nie istniała. Byliśmy sobie równi. Graliśmy swoimi postaciami jak w grze komputerowej. Maska i peruka stały się znakami jedności. Oboje się ukrywaliśmy. Z jedną różnicą: ja już znam prawdę o nim, lecz on o mnie jeszcze nie.

Kiedyś przyjdzie mi ją wyznać. A wtedy... wtedy zaczniemy wszystko od nowa. Zaraz... Co?!

Miałabym być z Albertem?! Nigdy! To dureń!

A może jednak?

Nie! Przecież uwiesiła się na nim ta małpa Aurelia! I cholera wie, kto jeszcze! Jakie tabuny! I co, miałabym z nimi walczyć?! A co by mi z tego przyszło? On się bawił kobietami! Przecież on żadnej by nie przepuścił! Pewnie spał już z połową miasta, a może i całej półkuli! Był w Paryżu, nie?! Musiał się świetnie bawić w Moulin Rouge. A ja w tym czasie pucowałam podłogę u jego matki!

Jestem nikim, jak niby miałabym się mierzyć z Aurelią?! Ona ma wszystko! Długie nogi i kasiastego starego. A ja?! Ja mam dziurę w bucie i w norę w Harlemie!

Skąd pewność, że to nie chwilowe? Pobawiłby się mną jakiś czas, a potem wróciłby do Aurelii albo innej lafiryndy. Znając tę dzidę, ona się nigdy nie odczepi. I co wtedy? Nic. Jak zwykle pocałowałabym lód, na którym bym została. Po co mi pakować się w coś, co już z góry wiadomo, że będzie porażką?

Postanowione. Odpuszczam. Muszę zapomnieć o Baldo.

Niby tak, ale to Layla go "kręciła". Chyba że to też zmyślił.

Poczułam ukłucie w klatce piersiowej. Nałożyłam na nią dłoń, ale nie podziałało. Bolało. Bolało jak te rany po wypalaniu papierosów i jak siniaki po uderzeniu ciężkiego cielska. Tamtej nocy to wszystko się zaczęło. Wtedy go poznałam, lecz nie wiedziałam, kim jest. Wtedy go pokochałam, choć nie chciałam się przed sobą do tego przyznać. Wtedy byłam szczęśliwa z takiego obrotu spraw, choć teraz chciałabym o tym jak najszybciej zapomnieć.

Osunęłam się na podłogę, licząc na cud. Głowa mi parowała, a ręce zrobiły się ciężkie. Wbiłam twarz w przetarty parkiet. Chciało mi się spać, ale spać nie mogłam. Nie mogłam zasnąć. Życie nie jest sprawiedliwe.

Jak ja tego nienawidzę!

Chciałam wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek będzie inaczej; że jeszcze kiedykolwiek będę miała szansę na szczęście; że jeszcze kiedykolwiek cokolwiek, co zrobię, nie będzie skazane na klęskę. Coś, chociaż coś! Nie dużego, coś! Jedna rzecz! Coś, co nie skończy się tragedią lub załamaniem! Tylko jedna taka rzecz!

Błagam, niech to się skończy!

Niebezpiecznie zbliżał się czas powrotu do klubu. Oby on się nie zjawił.





BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz