Wybiła godzina szósta. Budzik z dziesięcioletniego telefonu zadzwonił. Przyszło mi witać kolejny dzień w slumsach Nowego Jorku.
Zerwałam się ze starego, próchniejącego łóżka i spojrzałam w okno na swą ukochaną, zapyziałą okolicę. Dzień jak co dzień. Tutaj czas się zatrzymał dwadzieścia lat temu. Bez rodziny, bez miłości i bez nadziei. Dzień jak co dzień – szary i brzydki, czyli idealny dla mnie.
Mogłam mieszkać gdzie indziej. Mogłam wynieść się z tego miasta, które mnie wykarmiło do miejsca, gdzie byłoby spokojniej i gdzie nie musiałabym walczyć o każdy dzień, gdzie życie byłoby tańsze i bezpieczniejsze. Ale nie chciałam! Za wszelką cenę chciałam tu zostać. Zostałam i teraz przyszło mi spłacać mój dług w dziurze zabitej dechami, choć w sercu świata; w mieście ze snów, choć o koszmarnym obliczu; w mieście, gdzie do kariery drzwi są zawsze otwarte, lecz trudno się do nich dopchać. Zostałam w Nowym Jorku i mieszkam najskromniej, jak potrafię, byle przeżyć.
Po podłodze walały się moje stare ubrania, dla których zabrakło miejsca w malutkiej szafie. Kuchnia była tak wąska, że jedna osoba w niej przebywająca, to już za dużo. Co chwilę coś ze stołu spadało, coś się zbijało, a coś innego psuło. Moimi pupilami były pająki i szczury. Warunki, w jakich przyszło mi mieszkać, nie napawały optymizmem. Nikogo nie zapraszałam i nikogo nie potrzebowałam. Tak było mi łatwiej. Nikogo też nie odwiedzałam, bo kiedy i po co?
Po szybkim prysznicu przejrzałam się w zaparowanym odłamku lustra, którego znalazłam kiedyś przy śmietniku. Zmyłam z siebie resztki wczorajszego makijażu, zamieniając je na lekką otoczkę dwuletniego pudru tak, by zamaskować wszystkie rany na ciele. Oszczędzałam go, jak tylko mogłam, bo nie stać mnie było na zakup nowego, choć teraz przydałby mi się nowy, mocniejszy, na wypadek, gdyby zdarzenia z nocy się powtórzyły. Przeczłapałam do kuchni, by dojeść pieczywo z masłem, które zostawiłam sobie wczoraj przed pracą. Miałam już dość wciąż tego samego jedzenia, ale odkładanie każdego grosza było o niebo ważniejsze od luksusów.
Poszperałam w szafie. Nie została mi już ani jedna wyprasowana koszula. Wszystkie były pomięte, a ja nie miałam czasu na zabawę z żelazkiem. Wzięłam pierwszą z brzegu i nerwowo nałożyłam. Chciałam jak najszybciej zapiąć wszystkie guziki, a wtedy trzy z nich wyskoczyły ze swojego miejsca na podłogę.
Nie wierzę. Jakim prawem?
Pozbierałam uciekinierów i złożyłam na stole. Teraz nie było już czasu na doszywanie.
Założyłam inną koszulę, ta była lekko poszarzała. Nieważne. Ubrałam firmową spódnicę oraz niskie pantofle i zamknąwszy drzwi, ruszyłam w stronę metra.
***
No i jestem. Znowu idę do budy. Cholera.
Czy to nie dziwne, że nazywałam słynny Dom Mody Reyelica Budą? Tak, właśnie tam sprzątałam na drugi etat i tak, w tej firmie nawet sprzątaczki pracowały w strojach formalnych. Z wzajemnością nienawidziłam tej pracy i tego miejsca. Wielki, przeszklony luksusem budynek na wszystkich istotach ziemskich robił wrażenie, ale nie na mnie. Widziałam w nim tylko rozległy, brudny biurowiec, którego trzeba było codziennie myć. Nic ponadto i nic poza tym.
Przetarłam podeszwy z pięć razy, zanim włączyłam przycisk dzwonka. Wąsaty ochroniarz popatrzył na mnie prowokacyjnie, jakby chciał mnie zaciągnąć na ladę i przejechać – nic nowego. Powinni byli już dawno go wyrzucić z pracy, ale najwyraźniej mają powód, żeby tego nie robić.
Zeszłam na zaplecze. Wszędzie czuć było duszący zapach detergentów. Na pewno Sophie albo inna pracownica przez przypadek wylała jakiś płyn do szyb lub lakier do podłóg. Nalałam do wiadra wody z mydlinami i pomału wniosłam je na drugie piętro do swojego sektora. Kolejny dzień pracy właśnie się rozpoczął.
CZYTASZ
BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]
RomanceVirginia Novack to z pozoru zwyczajna dziewczyna, pracująca jako sprzątaczka w biurze światowej sławy marki modowej Reyelica, gdzie musi znosić kaprysy dziedzica fortuny, Alberta Ramireza. Virgina skrywa jednak pewien sekret - wieczorem zmienia się...