XXXVI

467 19 19
                                    

Przespałam łącznie może z trzy godziny, bo ciągle się budziłam i przewracałam z boku na bok. Wiecznie zapalone światła miasta, które nigdy nie śpi, też nie pomagały. Obudziłam się stratowana przedawkowaniem myślenia o życiu i niezbyt kolorowej przyszłości. No bo co to za życie, kiedy do wyboru miałam wegetowanie w brudnej dziurze lub powrót do przeszłości z facetem, który mnie naprawdę skrzywdził? Którego szczerze nienawidziłam od lat? Mogłam jeszcze pomyśleć nad wyjazdem stąd... ale dokąd? za co? I dlaczego, skoro nigdy nie chciałam opuszczać tego serca świata?

Dobra, zadzwonię do matki. Nie mam nic do stracenia. Najwyżej się rzucę z któregoś okna. Napiszę list pożegnalny z dedykacją dla Kirka, ha!

Tak naprawdę było mi już wszystko jedno. Chociaż... może po prostu miałam wtedy jakieś spięcie czy tam zaćmienie w mózgu. Kto normalny wracałby do przeszłości po tylu latach? Do TAKICH rodziców?

Może tak naprawdę tego nie chciałam, tylko miałam ochotę poczuć zagrożenie, jakąś adrenalinę? Bo przecież lepsze jest jakiekolwiek uczucie, nawet negatywne, niż nie czuć nic i czekać na śmierć. Tak, wtedy chyba właśnie tak na to patrzyłam.

Wyszłam na ulicę. Poprosiłam jakąś przypadkową kobietę, żeby pożyczyła mi swoją komórkę. Z pamięci wklepałam numer, licząc na cud. Odezwała się jakaś kobieta:

— Sekretariat redakcji "Green Area", słucham?

— Yyy... tu Virginia Novack. Redakcja? Chciałam zadzwonić do mojej matki, pani nie...

— Kim pani jest? To jakaś pomyłka.

— A to przepraszam, widocznie zmieniła numer. Nieważne.

Rozłączyłam się tak szybko, jak mogłam. Szybko wbiłam numer do ojca, ale nikt nie odbierał, w zasadzie nie było nawet sygnału. Najwyraźniej żadne z nich nie miało ochoty zostać znalezione.

Ciężko dysząc z poddenerwowania, szłam szybkim krokiem, nie wiedząc dokładnie dokąd. Oszołomiona czułam, jakby życie rozgrywało się tylko w mojej głowie, jakby tam był cały teatr, a na zewnątrz tylko pacynki i manekiny z rekwizytorni. Nie widziałam zupełnie nic. Wszystko mi się roiło, a budynki wyglądały jak z kartonu. Zdawało mi się, że balansuję wysoko na cienkiej linii i wtedy spadłam...

Usłyszałam kilka klaksonów, a zaraz potem uderzyłam w któreś metalowe pudło. Leżałam na chropowatej nawierzchni i wtedy oczy mi się zamknęły.

***

Jak przez mgłę pamiętam to, co działo się potem. Obudziłam się chyba w jakiejś klinice, poznałam to po zbyt ostrym świetle i szerokich korytarzach. Strasznie bolała mnie głowa. Niespecjalnie też miałam ochotę rozmawiać z tamtejszymi lekarzami. Zrobili mi badania, podobno wszystko ze mną w porządku. Chciałam po prostu wrócić do siebie i zniknąć.

— Halo, pamięta pani coś z tamtej chwili? — zapytała kobieta w kitlu i okularach.

— Co?

— Cokolwiek?

— Nie. Nic nie pamiętam.

— Dobrze. Wypuszczę panią. Pani stan jest bardzo dobry, nie ma żadnych urazów wewnętrznych. Narzeczony panią zabierze do domu i zajmie się nią, jak należy.

Narzeczony... akurat! To ostatnia kanalia!

Tak, chodziło o Kirka. Nie miałam pojęcia, jak to się wydarzyło, że zbierał mnie wtedy z asfaltu i przywiózł do doktora. Absolutnie nie pamiętałam tego. Najwyraźniej gdy wyrzuciłam go za drzwi, on szlajał się gdzieś po ulicach i dalej mnie śledził. To — aż za bardzo — podobne do niego.

BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz