XVI

850 37 14
                                    


Wstał i patrzył na mnie z wyższością, tak, jak wilk patrzy na upolowaną owcę. Nie chciałam się ruszać, żeby nie rozjuszyć drapieżnika, a poza tym wszystko bolało mnie i psychicznie, i fizycznie. Już nie wiedziałam, co się właśnie wydarzyło. Jakby cała przeszłość z przyszłością w ogóle nie istniały. Było tylko teraz, a to "teraz" wrzynało mi się w mózg i w ciało jak sztylet. Odwróciłam na moment głowę i zauważyłam, jak zbiera swoje rzeczy: koszulę i spodnie. Przysunął się na moment i przejechał dłonią po moim ciele. Dreszcz przebiegł po mnie od stóp do głów. Poczułam, jakby mnie prąd popieścił albo piorun. Wymamrotał coś pod nosem, ale go nie usłyszałam. Po ruchu jego warg wyczytałam, że nie były to komplementy.

Zza okna słychać było sygnał przejeżdżającej karetki. Przeszło mi przez myśl, że to po mnie, że ktoś chciał mnie uratować z tej chorej sytuacji, ale po chwili zorientowałam się, że jednak nie. Przecież nikomu nie zależało na moim życiu, po co ktoś miałby dzwonić po pogotowie? To niedorzeczne.

W tym samym momencie on skierował się w stronę drzwi. Było dość ciemno, mała nocna lampka oświetlała tylko szafkę nocną i palisandrowy zagłówek łóżka. Zrobił trzy kroki naprzód, po czym runął na ziemię. Poślizgnął się na mojej blond peruce. Musiałam się porządnie powstrzymywać, żeby nie gruchnąć spazmatycznym śmiechem. Nie powiem, żeby mnie to zmartwiło. Ten widok był bezcenny. Patrzeć, jak Bal... znaczy jak Wielki i Potężny Albert Ramirez syn Valentiny Ramirez, szefowej Royalici, największej korporacji modowej wśród... czegośtam, Władca Grosza i Lampucer, ląduje na podłodze, jest warte wszystkich bogactw tego świata. I to jeszcze z jakiego powodu... peruki! Szok i niedowierzanie!

Wstał, otrzepał się, spojrzał ostatni raz na mnie i z oburzeniem w oczach zamknął za sobą drzwi. Wtedy właśnie puściły mi wszystkie hamulce. Duszony dotychczas rechot wybił z gigantyczną siłą. Musiałam wtedy wyglądać jak czarny charakter w bajkach, jakaś Baba Jaga, która właśnie oznajmiła wszystkim zainteresowanym plan zniszczenia świata.

Grubo cholera. Zasłużył na to. Zasłużył na znacznie więcej, ale nie chce mi się dawać mu nauczki. Ale... co ja zrobię w robocie? A, mniejsza o to. Dziś świętuję!

Kiedyś widziałam, jak Vivian chowała butelki koniaku od wielbicieli we wnęce pomiędzy szafą a kaloryferem, za zasłoną, której nikt nie odsłaniał. Wsadziłam tam rękę i... TAK! Jest koniak francuski z... o! Z 1972! Nieźle. Szkoda, że niepełny. To dlatego nie zabrała go do domu. A co tam! Raz się żyje!

Nie wiedziałam, gdzie Vivian trzymała szklanki czy kieliszki, ale na co to komu? Ani Bal... Albert, ani ona, ani nikt inny najprawdopodobniej się nie zjawi przez najbliższe parę minut, więc można pić z gwinta.

Nie wiem, co ci zrobię, ale ci zrobię, Ramirez. Zobaczysz. Zemszczę się za Vivian. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię. Obiecuję ci to, słyszysz?!

Dopiłam może do połowy butelki, a wtedy do pokoju weszła Vivian. Było mi trochę głupio, że piłam jej alkohol, ale dobrze, że przynajmniej nie wpadła z klientem. Choć próbowała to zakryć makijażem, ciągle dostrzegałam jej sińce po dzisiejszym "wypadku".

— Co ty tu robisz? Gdzie on jest?

— Spoko, nie wróci już dzisiaj, na pewno.

— Co mu zrobiłaś?

— Jeszcze nic, ale zapewniam cię, że w końcu mu coś zrobię. Oj, zrobię mu, zrobię! Pożałuje, że się narodził, już ja tego dopilnuję!

— Może nie pij więcej.

— Może napijesz się ze mną?

— Dobra.

Popiłyśmy chwilę w milczeniu, popatrzyłyśmy na światła za oknem, aż Vivian nie wytrzymała:

— Ty go znasz, prawda?

— Był tu już parę razy, jak każdy.

— Nie. Ty go znasz tak... no wiesz, inaczej. Tak prywatnie.

— Jeśli bycie sprzątaczką w jego placu zabaw nazywasz znajomością, to tak.

— Co takiego?!

— Sprzątam w siedzibie Reyelici. To jest Albert Ramirez, syn i dziedzic Valentiny.

— Niemożliwe! Jakim cudem?! I ty...? — Vivian zaczęła się już plątać, może od alkoholu, a może od szoku. Po takiej dawce adrenaliny musiała ochłonąć.

— To znaczy, że — mówiła dalej — że to jest jeden z najbogatszych ludzi w tym mieście i on z tobą... albo raczej ty z nim...

— Nie, Vivian. Ale obiecuję ci, że nie daruję mu tego, co ci zrobił.

***

Wypiłyśmy razem do dna całą butelkę. Vivian miała jeszcze klienta, wyglądał na niedomytego grubasa z równie grubą kasą do wydania. Ja pozostałam wolna, więc zmyłam się jak zwykle. W mieszkaniu pospałam może ze dwie godziny i taka niedorobiona, nie do końca wiedząca, który jest dzień tygodnia i miesiąca, spodziewałam się znów wyjść na spotkanie bestii. Oddałabym wiele, by móc żyć normalnie, bez przejmowania się o byt, a przede wszystkim, bez pracy na dwa etaty i to w takich warunkach, w takim towarzystwie.

Cholera, czemu?! Pytam się, czemu?! Czemu akurat on się musiał napatoczyć, kiedy potrzebowałam pomocy? Nie daruję mu. NIE DARUJĘ! Ten drań zasłużył na piekielne męki za to, co zrobił mnie i Vivian. On jeszcze będzie cierpiał, będzie! Może nie w tym życiu, ale będzie. Może nie ode mnie, ale będzie. Tak! Oh, jak ja go nienawidzę! Ale też, ugh! Przez tego drania odchodzę od zmysłów! Skup się. Pójdziesz do pracy, będziesz sprzątać, nie pokażesz mu się. Chociaż on pewnie poskarży się mamusi, a ona... Dobra, nie. Zemsta, zemsta! Ale jak?! Nie wiem, jutro o tym pomyślę!

Rozmyślałam, co on i jego matką mogliby zrobić z faktem, że ja... Mogliby rozpowiedzieć wszystkim, nawet temu zrąbanemu ochroniarzowi, a wtedy nie miałabym życia. Ktoś mógłby pójść z tym do prasy, a wtedy to już tylko sznur by mi został. Czy tak by miał wyglądać mój koniec?

No nic, muszę czekać. Poczekać na jego ruch. A jeśli dziś... NIE! Nawet o tym nie myśl. Chcesz jeszcze pożyć, nie? Tak, ale jak długo? Nie wiem, nie wiem. Myśl. Myśl. Pamiętaj, co obiecałaś Vivian. I sobie. Zemsta jest słodka!

Wtedy przypomniało mi się, jak leżałam z bólem głowy i słyszałam, jak mówił, że ja go kręcę i jak było mi z nim dobrze. Było mi tak dobrze, jak z nikim innym. Na początku było tak cudownie. Po raz pierwszy poczułam, że naprawdę mogłabym go kochać... Ale to BYŁO. Było zanim zrobił to, co zrobił. On wybrał wojnę. Wybrał śmierć. Tylko na to zasłużył. Nie jest wart więcej, niż ta małpa Aurelia.


BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz