XXVIII

524 25 19
                                    


Minęły dwa tygodnie bez opium i bez wspólnego łóżka.

Miałam wrażenie, że coś naprawdę się zmieniło. Albert zachowywał się dokładnie tak, jak to zapamiętałam z naszych pierwszych spotkań w klubie. Odzyskiwaliśmy oboje równowagę, choć bywały noce, kiedy nie mogłam spać i tylko biegałam po pokoju w szale, wymachując rękami, odbijając się od ścian i skrzywiając twarz do wycia, którego jednak nie było słychać. Potem bez sił padałam na podłogę i tak leżąc aż do południa dna następnego. Nie wiedziałam już, czy to psychika mi siadała, czy raczej zaraziłam się tymi opiatami.

Może to wariactwo, może to błąd. Nieważne. Byłam teraz bezsilna wobec świata i niego. Wybiegłam mu na spotkanie na dziedziniec. Gdy wrócił któregoś wieczora, wycałowałam całą jego twarz, pachnącą nową wodą kolońską. Miałam ochotę pożreć go w całości, krew buzowała we mnie jak nigdy. Już dawno nie czułam takiego przypływu siły i gorącej adrenaliny w żyłach. Zdawało mi się, jak bym miała gorączkę z ekscytacji. Ten facet rozpalał wszystkie moje zmysły jednym tylko spojrzeniem.

— Strasznie długo cię nie było. Zaczynałam się martwić, tęskniłam... Wrr...

— Kochanie, chrr... przecież wiesz, że zawsze do ciebie wrócę.

— Wiem, ale czuję się taka samotna, kiedy cię nie ma. Bez ciebie nie mogę sobie znaleźć miejsca. Nie możesz mnie tak torturować. Szaleję bez ciebie, wiesz?

— Bogini, ja też szaleję bez ciebie. Najchętniej zostałbym z tobą do końca świata. Jesteś niezastąpiona — zrobił taki szelmowski grymas, że moje kolana momentalnie zmiękły. Jak on to robił?

— Tak, a co mi jeszcze powiesz?

— Co tylko chcesz, kochanie.

Spuściłam głowę na moment, bo było mi ciężko o tym mówić. Miałam swoje podejrzenia względem jego dotychczasowego życia i chciałam je skonfrontować z rzeczywistością. Ta jedna rzecz nurtowała mnie od paru dni, więc zbierałam się w sobie, by w końcu o to zapytać. 

— Ona też brała?

— Kto?

— Dobrze wiesz. Aurelia.

Jego źrenice nagle się powiększyły. To wystarczyło, bym poznała odpowiedź.

Wiedziałam. Czułam to.

Po chwili potwierdził moje przypuszczenia. Świat, który znałam, z dnia na dzień okazywał się być większym kłamstwem. Po kolei odkrywałam karty, o których istnieniu nigdy wcześniej nie miałam pojęcia.

— Co chcesz jeszcze wiedzieć? — zwrócił się ze szczerością, jakiej bym się po nim nie spodziewała.

— Opowiedz cokolwiek, żebym zapomniała o tym, co usłyszałam przed chwilą.

Przełknął ślinę i skierowawszy na moment wzrok na mój naszyjnik, wyznał:

— Mój daleki pradziadek był hiszpańskim baronem. Wyjechał do Ameryki i zrobił fortunę na uprawie bawełny. Kolię przywiózł jeszcze z Europy, wiesz, tą, którą ci dałem. Jego wnuk założył Reyelicę i też zrobił fortunę.

Te słowa zaskoczyły mnie chyba bardziej niż tamte o opiatach. Siedziałam dobrą chwilę z otwartymi ustami, mrużąc co chwilę oczy. Nie sądziłam, że nie byłam gotowa usłyszeć takich słów. Potwornie zbiło mnie to z tropu.

Co miałabym na to powiedzieć? Boje się, że zapyta o...

— A ty? Skąd się wzięłaś w New York? Przyleciałaś na jednorożcu?

Tak, uderzył w mój najczulszy punkt. Tego się właśnie obawiałam. To o jednorożcu chyba miało być zabawne. No cóż, trzeba z tego wybrnąć.

— Nie. W New York mieszkam od dziecka, ale... — Tutaj mój głos się załamał. Nie potrafiłam mówić o rodzinie. Nie po tym, co się wydarzyło kilka lat temu. Nie po tym, co zrobił mi Kirk.

Błagam, nie każ mi opowiadać. Miej litość nade mną. Proszę!

— To nie jest dobry temat — westchnęłam.

— Znam lepszy. Niedługo mamy pokaz Reyelici. Pójdziesz tam ze mną?

— Chcesz, żebym...?

— Tak.

Poczułam jakieś dziwne ciepło w środku, jakby płomień nadziei, jakąś ulgę. Tak, zawsze bardzo chciałam zobaczyć coś podobnego. Co prawda pracowałam w Reyelice, ale na najniższym stopniu hierarchii i nikt nigdy nawet nie pomyślał, aby pokazać mi chociaż rysunki projektów, a gdzież tu wykonane prototypy czy gotowe dzieła. Byłam nędznym trybikiem w maszynie. W zasadzie sprzątanie tam nie różniło się niczym od takiego choćby sprzątania w szkole czy innym urzędzie. Taki już los ludzkich robaków.

— Tak, z chęcią pójdę — odpowiedziałam w końcu, w myślach widząc już ten przepych, paparazzi oraz krytyków w okularach przeciwsłonecznych i z minami, jakby byli agentami właśnie rozpracowywającymi szajkę skorumpowanych polityków.

Obiecał mi, że zabierze mnie do swojego modowego królestwa jeszcze przed pokazem, żebym mogła wszystko obejrzeć. Sama już nie wiedziałam, czy coś do niego czułam, czy nie. Mój mózg wariował, nie chciał się za nic zatrzymać. To była jazda bez trzymanki, istna kolejka górska życia, od zupełnej rozpaczy do szczytów euforii. I jak to z kolejką górską bywa, łatwo z niej wypaść lub się wykoleić.

Och, Albert, coś ty mi zrobił? Ukradłeś mi serce i zakopałeś ten skarb u siebie. Co ja mam robić bez ciebie? Kim miałabym być? Bo na pewno nie byłabym taka, jaka jestem teraz. Co by było, gdybyśmy się nie spotkali? Co gdyby Layla nigdy nie spotkała Balda? Byłaby pewnie szczęśliwa i wolna. Albo też nie...

Nie było co gdybać. Tak już się stało i tak będzie. Jesteśmy w tym razem.

W międzyczasie odwiedzałam w stajni Alcantrę de Cordobina. W końcu zobaczyłam ją w akcji. Moja ulubienica była królową ujeżdżenia. Poruszała się lekko jak zefir, smagający trawy. Jej długa, biała grzywa falowała przy każdym ruchu. Kapriole i piruety wykonywała, jakby to nie wymagało żadnego wysiłku. Dla mnie to prawie jak poezja. Bez wątpienia wspaniała z niej klacz, bardziej wyjątkowej w swoim życiu nie poznałam. Mój mózg podpowiadał mi, że to pewnie kolejny z rodowych klejnotów Ramireza...

Trzy dni mignęły mi strasznie szybko. Prędko mu wszystko wybaczyłam, chociaż nadal nie byłam pewna, czy słusznie. W moim sercu zamieszkał kolejny milion wątpliwości, których za nic nie mogłam się pozbyć.

Kiedyś wszystko było stałe: stałe dwie prace i stała rutyna. Teraźniejszość straszliwie się poplątała. Nie istniała już żadna pewność następnego dnia. W dodatku to "teraz" zaczęło się mieszać w mojej głowie z "dawno" i "Kirk". To ostatnie znów przyprawiało mnie o silne zawroty głowy.

Kiedy w końcu nadszedł ten dzień, byłam nieprzyzwoicie podekscytowana. Na ten dzień wybrałam ciemnoniebieską suknię z bławatkami: tę samą, którą kupiłam niedawno na Piątej Alei. Kiedyś trzeba było się w niej pokazać.

Nieco zdenerwowana wsiadłam do widocznej z daleka fury Alberta i razem pojechaliśmy najpierw do głównego butiku na Fifth Avenue, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Tam właśnie mnie oświeciło.

Nie mogę się pojawić na pokazie, przecież on będzie w sali bankietowej w Budzie. Wszyscy mnie tam znają... CHOLERA. A mogłam się na to nie godzić!

Czy to przepis na kolejną katastrofę? Raczej tak.

BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz