— Obsłużysz mnie, czy będziemy tak stać?! — wrzasnął na pół klubu, a ja prawie wyskoczyłam z własnego ciała. Dreszcz przeszył mnie od stóp do głów. Ten głos mroził krew w żyłach i zniewalał mnie, wręcz zawładnął moim umysłem, gdy próbowałam trzymać go w ryzach.
— Czego ty chcesz, patusie?! Jeszcze za mało się na dziś poznęcałeś nad kobietami?! — darłam się równie głośno.
— Odważna jesteś. I ostra. Lubię takie — zszedł z tonu, po czym dorwał się do mnie i wpychał swoje przeklęte łapska w każde wgłębienie mojego ciała tak, że prawie nie mogłam oddychać, ale... już mi to tak bardzo nie przeszkadzało.
Cudem wyrwałam się z tego uścisku i zaciągnęłam go do pokoju. Pościel leżała tam niechlujnie jeszcze po wczorajszym kliencie. Stanęłam przy łóżku. Zamknęłam oczy w oczekiwaniu na to, co miało się wydarzyć. O czym myślałam? Być może zastanawiałam się, co ja kiedyś widziałam w tym debilu. Byłam głupsza od buta, a teraz wreszcie spadły mi klapki z oczu.
Obejrzałam się, gdy ten z ostentacją zrywał z siebie koszulę i spodnie. Ujrzałam znajomą klatę zapaśnika, ramiona silne jak stal i twarz jakiegoś cholernego Adonisa w pełnej okazałości. Znowu przypomniało mi się to wszystko, co nas łączyło; ten dni, kiedy mnie ratował; cały ten czas, gdy po prostu szalałam... Może gdyby nie był Albertem, gdyby nie Aurelia i Vivian...
Nie, dość! Gdyby mnie było stać na kosmetyczkę i tipsy, to bym sobie zrobiła je co najmniej dziesięciocentymetrowe tylko po to, żeby je z całej siły wbić w tę aż nazbyt boską klatę Ramireza. Niechby chociaż raz w życiu poczuł ból, to by mu dobrze zrobiło. Nie znosiłam takich oszustów.
Nie, nie, nie... nie rób mi tego kolejny raz, błagam... nie...
Wewnątrz krzyczałam. Krzyczałam, prosząc, by znów mnie nie porwał za serce ten drań. Walczyłam ze sobą, ale w końcu nie wytrzymałam. Pożar rozgorzał.
Zatopiłam się w muskularnym ciele, płonącym ogniem namiętnym, przytłaczającym mnie swym ideałem. Iskry (i nie tylko) przeskakiwały pomiędzy naszymi nagimi ciałami. Temperatura po raz kolejny sięgnęła poziomu gorąca jądra ziemi. Popłynęłam z tym nurtem. Pochłaniał mnie po kawałku i oddawał siebie. Nie sądziłam, że stać go na tyle. W ogóle nie sądziłam, że ktokolwiek kiedykolwiek byłby w stanie zrobić to, co potrafił Albert. Zapomniałam już, jak bardzo mnie zranił. W tym momencie cała przeszłość zniknęła. Byłam tylko ja i on, tak blisko... Bliżej... I jeszcze bliżej... Była tylko powalającą przyjemność, której opisać nie sposób. Moje jęki jeszcze bardziej go ośmieliły.
Głowa moja prawie eksplodowała. Chwilami miałam jakieś przebłyski pamięci, ale je zbywałam. Co się ze mną działo?! Wtedy nie wiedziałam. I raczej nie chciałam tego wiedzieć.
Już nie miałam pojęcia, kim byłam i kim był on.
— No laleczko, kochanie, niezła jesteś. Teraz już będziesz moja. Tylko moja.
— Tylko twoja, co? — zarechotałam. — A co na to Aurelia?
Mój kąśliwy ton wyraźnie go rozwścieczył. W sumie niedziwne. Też bym się wściekła, jakby mnie kto pytał o moje przygody z oblechami, no i z Baldo...
— Kto?! Skąd ty niby o niej wiesz?! Kim ty właściwie jesteś, co, kochanie?
— "Kochanie"? "Kochanie"! Ja ci zaraz pokażę "kochanie", o! — błyskawicznie podniosłam się na przedramiona. Sprawnym ruchem lewej ręki ściągnęłam blond perukę, odsłaniając moje własne brązowe kudły. — Proszę, "kochanie", to ja!
Ciekawe, czy nadal ci się podobam, co?! Lubisz sprzątaczki? Bo że lubisz wyrywać laski ze swojej firmy, to wiem. Ta małpa Aurelia na pewno będzie z tego powodu zachwycona! Jesteście siebie warci. Żałosne.
Coś we mnie pękło. Nie wytrzymałam. Jak można to było dalej ukrywać? Nie można było! NIE MOŻNA! Wyrzuciłam to wreszcie z siebie. Mogłam po raz pierwszy od dawna odetchnąć z ulgą i śmiać się z tego palanta przede mną. Poczułam wewnątrz jakąś siłę, jakąś przewagę nad nim, czego nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Nie mógł mi już nic zrobić poza wywaleniem z Budy. Ale tym się nie martwiłam.
Teraz pora grać w otwarte karty.
Albert zdawał się patrzeć na ducha. Przecierał oczy, walnął się parę razy w ten durny łeb, poprzeciągał mnie za moje własne włosy i padł jak kłoda na łóżko. Ostatni raz taki szok przeżył chyba wtedy, gdy się dowiedział, że święty Mikołaj od prezentów nie istnieje. Pewnie nie spodziewał się, że zwykła sprzątaczka potrafiła robić takie rzeczy... Najbardziej musiało go boleć to, że sam okazał się totalnym idiotą, że się niczego nie domyślał. A przecież Albert Ramirez od zawsze miał świat u stóp, nikt mu niczego nie odmawiał...
Och, jak mi przykro! Świat ci się zawalił, biedaczku! Może ci jeszcze współczucia potrzeba?! ZAPOMNIJ!
Po chwili przyciągnął mnie do siebie, obejrzał dokładnie i... zdzielił z liścia. Bolało jak cholera. Facet miał naprawdę silną rękę, może silniejszą od tamtego grubasa. Nie zauważył, jak prędko z bohatera zmienił się w takiego samego obleśnego typa, jak ten, przed którym niegdyś mnie bronił. To drań!
— To ty! Ty szmato! — zawył w końcu, jakby go żywcem ze skóry obdzierali. Zasłużył na to.
Wszędzie, gdzie pracowałam, byłam szmatą. Tutaj nią byłam naprawdę, a tam tylko nią pomywałam.
W duchu cieszyłam się, że ktoś wreszcie dał nauczkę temu durniowi, a jeszcze bardziej budował mnie fakt, że to ja tego dokonałam i nawet nie musiałam się starać. Z drugiej strony... jeżeli już nigdy tutaj nie przyjdzie? Jeśli będę musiała obsługiwać tylko takich, jak tamten grubas? Albert to najbardziej wredny typ na świecie, ale... nikt tak nie jak nie potrafił zdjąć ze mnie wszystkich obaw i złych myśli, gdy byliśmy tak blisko, że już bardziej się nie dało.
Virginia, weź się wreszcie w garść. Opanuj się, kretynko. To tylko facet. Tego kwiatu jest pół światu. Daj se spokój z tym bogatym bydlakiem. Niech go bierze ta małpa. Albo inna debilka.
Teraz i ja znałam prawdę i on. Pozostało czekać na to, co przyniesie przyszłość. Chociaż... chyba nie chciałabym tego wiedzieć. Na stówę by mnie to zabiło.
CZYTASZ
BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]
RomanceVirginia Novack to z pozoru zwyczajna dziewczyna, pracująca jako sprzątaczka w biurze światowej sławy marki modowej Reyelica, gdzie musi znosić kaprysy dziedzica fortuny, Alberta Ramireza. Virgina skrywa jednak pewien sekret - wieczorem zmienia się...