VI

1.1K 60 31
                                    


– Ty jesteś Virginia? – zwrócił się do mnie jeden z informatyków, schodząc z zakazanego piętra. Ciekawe, co tam robił.

– Ja, bo co?

– Ramirez chce cię natychmiast widzieć w gabinecie.

O nie. Stało się. Będę zwolniona.

W tym momencie świat mi się załamał. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Nogi mi przywarły do podłogi. Jeszcze wczorajszej nocy z Baldem czułam, że nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. Było mi wszystko jedno, czy nadal będę pracować. Byłam tak szczęśliwa, że nie dopuszczałam do siebie myśli o porażce. A teraz miałam stracić najważniejsze źródło utrzymania.

Ramirez, ja ci pokażę! Zemszczę się!

Co miałam zrobić? Odstawiłam szczotkę i pierwszy raz w życiu weszłam po schodach na górę.

Piętro niższe wyglądało jak typowy biurowiec, za to wyższe już bardziej przypominało dom mody. Na ścianach wisiały pikowane materiały, wyglądające jak przedłużenie stojących tam kanap i też były poprzybijane kryształowymi gwoździami. Na suficie płaski żyrandol – też kryształowy. Na parapetach trochę roślin doniczkowych, których nazw kompletnie nie znałam. Okna czyste, czyli ktoś miał tu wcześniej dyżur.

Jak dobrze, że nie muszę tu sprzątać. Zwariowałabym.

Na końcu korytarza przeczytałam na drzwiach nazwisko Alberta i zapukałam.

– Wejść! – Usłyszałam.

Nacisnęłam klamkę i popchnęłam. Trochę się bałam, ale właściwie dlaczego? Przecież nic gorszego od zwolnienia mnie czekać nie mogło. Chyba. A jednak myliłam się.

Stanęłam jak wryta. Zobaczyłam Alberta w swoim fotelu z rozpiętą koszulą i Aurelię Borgię w czarnej sukni z wielkim dekoltem siedzącą mu na kolanach. Kleiła się do niego jak pszczoła do miodu i karmiła kanapkami. Pewnie sama je zrobiła, żeby udowodnić, że jednak coś potrafi. Piszczała jak głupia. Musiałam odwrócić głowę, bo bym nie wytrzymała. Obrzydliwe.

Nie cierpiałam tej Aurelii. Wszystkie rozumy pozjadała. Zdawało jej się, że wystarczy być ładną, bogatą blondyną z długimi nogami i już cały świat będzie jej. Dlatego latała za Albertem, a może raczej za jego milionami. Pracę tutaj też dostała przez łóżko. Pasują do siebie. Sophie gadała kiedyś, że nawet Valentina chciała ich wyswatać, bo podobno "Borgia to dobra partia". I niech tak będzie, bylebym już nigdy nie musiała widzieć ich na oczy. Chociaż... Albert sylwetką przypominał mi Baldo i kiedy go widziałam, przypominał mi się tamten, mój książę.

O nie, już ześwirowałam! Wszędzie go widzę!

– Długo mam tu stać?! – Nie wytrzymałam.

– A, to ty. – Albert udawał, że mnie nie widzi. – Co ty tu jeszcze robisz?!

– Co?! To ty mnie tu wezwałeś!

– Nie tym tonem! – wtrąciła się Aurelia. – Mówisz do swojego cudownego szefa, ty łachudro! Powinieneś był już ją dawno wyrzucić. Nie wiem, na co ty czekasz, kochanie.

– Słuchaj się żony, ona wie lepiej! Ups... To nie jest twoja żona! No dalej, zwolnij mnie, cudowny szefie! Twoja mamusia cię wynagrodzi!

To wszystko zaczęło mnie wnerwiać coraz bardziej. Co to właściwie miało być?! Udowodnienie mi, że Albert może mieć każdą?! Co mnie to niby obchodziło?! Ja tam tylko pracowałam!

– Właściwie... Dobrze, że mnie zwalniasz! Wreszcie nie będę musiała na was patrzeć, a zwłaszcza na was oboje razem!

– Zazdrosna jesteś – powiedział to takim niskim tonem, żeby mnie zmiękczyć. Nie udało mu się. Wciąż był tak samo żałosny, jak zwykle.

– No, zwolnij ją! – domagała się Aurelia. – Nie jest godna pracować w tak ekskluzywnym domu mody! Wstyd i hańba! Kiedyś widziałam ją nocnym klubie! To zwykła dziwka!

O nie. Wydało się. To teraz po mnie. Ale zaraz... co Aurelia robiła w klubie?!

– Proszę, czego to się dowiaduję! A w którym klubie?

– Nieważne – bąknęłam, wpatrując się nienawistnie w umalowane ślepia tej małpy.

– A, czyli jednak! Ja to jednak jestem genialna!

Udław się tym samozachwytem. Na zdrowie.

– Wiesz, kochanie, blefowałam. Nigdzie jej nie widziałam, ale skoro sama się przyznała, to mamy dowód, że jest śmieciem.

– Co?!

No to wpadłam. Nienawidzę jej.

– A już naprawdę chciałem cię zwolnić, ale skoro świadczysz takie usługi, to się zastanowię...

Ku wściekłości Aurelii, zrzucił ją z kolan i przysunął swoje łapska do mnie. Czułam się osaczona i znieważona. Wpatrywał się we mnie jak jastrząb w ofiarę. Nie mogłam już tego znieść.

Zagotowało się we mnie. Podniosłam się i zdzieliłam mu w twarz, po czym trzasnęłam za sobą drzwiami. Nie obejrzałam się.

– Zostajesz, jutro znowu cię tu widzę! – krzyczał za mną. Aurelia musiała być wściekła jak nigdy. Dobrze jej tak. Dałabym sobie rękę uciąć, że po tym suszyła mu głowę.

Dopiero gdy zeszłam na dół i spojrzałam na Sophie, dotarło do mnie, co się stało.

Nie zwolnił mnie! Czyli jednak będę musiała się z nimi męczyć. Super.

– Jak było u szefa? – spytała Sophie, chociaż wcale nie była tego ciekawa.

– Nie pytaj!

Szybkim ruchem porwałam szczotkę w rękę i wzięłam się do roboty.

– Zwolnił cię?

– No właśnie nie! A miał to zrobić! Tylko ta małpa Aurelia...

– Co? To ona chciała, żebyś została? W tę bajkę to nie uwierzę.

– Nie, po prostu wydarła się, że mnie widziała w...

W porę się zatrzymałam. Nie mogłam przecież powiedzieć Sophie, gdzie pracuję.

– No gdzie cię widziała? W parku czy w markecie? – Słyszałam, jak między wersami śmieje się ze mnie.

– No... w tym butiku Reyelici na Piątej Alei.

– A co żeś tam niby robiła? Albert cię wysłał na kontrolę jakości?

– A co ty mnie tak przepytujesz?! Po prostu tam byłam i już!

Sophie wreszcie zajęła się sobą. Czasem mnie naprawdę wkurzała. Była jak taka stara ciotka, która musi wszystko wiedzieć i potem rozpowiada plotki w całej wsi. Stare baby nie mają nic innego do roboty. Żal mi ich.

Potem myślałam już tylko o Baldo. Był taki męski. Był ideałem. Wydawało mi się, że ciągle jest przy mnie i opiekuje się mną. Na to tylko czekałam. Chciałam być tylko z nim już zawsze. Chciałam uciec z nim gdzieś na koniec świata i nie wracać. A tymczasem machałam miotłą w Reyelice. Życie po prostu ze mnie żartowało.

Przypomniało mi się, że oddałam mu bransoletkę.

Przyjdziesz dzisiaj? Nie chcę być z nikim innym. Obiecałeś mi, pamiętasz jeszcze? A jeśli nie? Nie rób mi tego!

Błagałam, żeby ten dzień się już skończył. Za dużo już było na dziś idiotów Albertów i kretynek Aureliów. Czy Valentina była aż tak głupia i tego nie widziała?! Zresztą, co mi tam. Nie mój cyrk i nie moje małpy.

Niech sobie robią, co chcą, ale nie przy mnie! Nie cierpię ich! Za to Baldo... On mnie zadowala pod każdym względem. Nie ma takiego drugiego na świecie, bo on jest jedyny. Mój Baldo! Będzie mój na zawsze! Znaczy, tak myślę.



BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz