XII

914 44 13
                                    

W pośpiechu wróciłam do swojej nory w Harlemie. Szybki prysznic, ubranie, przekąska... Gotowa. Teraz pędem do stacji metra.

Miałam już dość. Codziennie ten sam schemat. Rano do Budy, wieczorem do szamba. Od jak dawna tak żyłam? Nie pamiętam, straciłam już rachubę. Długo. Za długo.

Cholera. Kiedy to się skończy?

Już dawno chciałam to zakończyć, ale nie mogłam. Inaczej bym nie wyżyła. Inaczej: wyżyłabym, ale nie miałabym co marzyć o odłożeniu czegokolwiek na przyszłość. To horror mieszkać w jednym z największych i najdroższych miejsc na świecie, ale przy tym żal stąd odejść. No nic, trzeba to przeżyć.

Wysiadłam jak zwykle. Wąskimi, bocznymi uliczkami szłam do klubu. Co chwilę musiałam się rozglądać, żeby nie wpaść na jakiegoś żądnego dzikiej zabawy zwyrola lub zboczeńca. W takich ciemnych zakamarkach Harlemu to bardziej niż pewne, że się szwendają psychole. Któregoś razu jeden spasiony tanimi fast-foodami oblech rzucił się na mnie i nie odpuścił, dopóki się mu nie oddałam. Obrzydliwe.

Cudem zdążyłam. Na miejscu zrobiłam jedynie szybki makijaż.

Wstałam z wyściełanego pluszem fotela, a w głowie mi zawirowało. To wszystko z przemęczenia, może też z pogody. Przeszłam krzywo parę kroków, po czym wpadłam na otwierające się właśnie drzwi. Stanęła w nich Alicia.

— No proszę. Nasza księżniczka nie tylko spóźniona, ale i niedysponowana — sarknęła.

— Nic mi nie jest. Ale tobie najwyraźniej zaszkodziła ta cytryna, co ją zjadłaś.

Popatrzyła na mnie z politowaniem, jakby była co najmniej moją siostrą.

— Ogarnij się wreszcie.

— Może tak zrobię. A teraz zrób mi miejsce, bo muszę zarobić.

Minęłyśmy się w progu. Od razu wyhaczyłam jakiegoś gostka i zaczęłam się do niego kleić. Zrobiłam parę najlepszych min, a on wciągnął się w grę. Nawet nie musiałam za bardzo udawać, że mdleję, bo czułam się naprawdę źle. Chwilami miałam ochotę po prostu upaść na podłogę i tam leżeć. Lubiłam flirtować z klientami, ale nie zawsze miałam na to wystarczająco dużo sił. To zdecydowanie nie był mój dzień. Nie tym razem.

Oczy mi się zamknęły i czułam, jak moje ciało ulega grawitacji. Zupełnie nie wiem, co się działo przez parę minut. Po prostu urwał mi się film.

***

Obudziłam się, gdy ktoś zaczął trzepać mnie po twarzy. Na początku go nie poznałam. Dopiero później uświadomiłam sobie, że to ten sam grubas, który tak niedawno pozostawił na moim ciele siniaki i blizny. To ten sam, który przyciskał mi do czoła żarzące się papierosy. Ten sam, który sprawił mi tak wiele bólu...

To wszystko we mnie odżyło. Znów poczułam na sobie wszystkie miejsca, których dotykał. Tym razem miałam też skurcze mięśni. Co chwilę mrugałam i usiłowałam zwinąć ciało w kłębek, ale nie mogłam, bo tamten siedział mi na brzuchu... i gryzł mnie w szyję...

Mogłam tylko wyć z bezsilności i strachu. On był zdolny do wszystkiego. Nikt nie reagował. Nie byłam pewna, czy w ogóle ktoś był obok. Nieprawdopodobne, że Steven pozwalał na takie traktowanie swoich pracownic. Cały on, kasa ma się zgadzać...

Już traciłam nadzieję. Poddałam się. Jasne było, że długo tak nie wytrzymam. Po prostu nie dam rady. Wysiądę prędzej czy później. Mógł ze mną zrobić, co tylko chciał. Nie obchodziło mnie już zupełnie nic. Jeżeli to miał być mój koniec, to proszę.

Niech tak będzie! Żegnaj świecie! Żegnaj Bal...

Wtedy usłyszałam jakiś łomot. Zniknął też ciężar z mojego tułowia. Nic nie widziałam, ale słyszałam wyraźnie, że ktoś się naparza. To nie mógł być przypadek.

— Zostaw ją w spokoju! — Usłyszałam głos Ba... znaczy (o zgrozo!) Alberta.

Trzask prawego sierpowego.

— Czego chcesz ode mnie, szmaciarzu?! Zostaw mnie!

— Zostaw ją w spokoju. Zrozumiałeś, debilu?!

Ktoś upadł na podłogę.

Otworzyłam oczy. Obok mnie stał w tryumfalnej pozie Albert, a obok słaniał się na nogach grubas, próbujący zatrzymać cieknącą z nosa krew. Ten widok był dla mnie nieprzyzwoicie satysfakcjonujący.

To musiało być déjà vu. Przecież dokładnie to miało już miejsce. Wtedy był ten oślizgły typ i Bal... Albert, i byłam ja, tak wtedy, jak i teraz poturbowana. Znów mnie uratował. Czy to sen?! To niemożliwe! To jakiś obłęd!

Trochę już ochłonęłam. Spojrzałam na niego z iskrą gniewu w oczach, a on — jak gdyby nigdy nic — podał mi rękę, żebym mogła wstać. Nigdy jeszcze nie czułam takiego zażenowania, wściekłości i pożądania na raz.

Znowu zwariowałam. Inaczej tego nazwać się nie da.

— Wstajesz, czy mam ci pomóc? — spytał, a jego piekielnie piorunujące spojrzenie przeszyło mnie od stóp do głów. Od razu zrobiło mi się gorąco.

— Wstaję, ale na więcej nie licz.

Próbowałam udawać sama przed sobą, że nic do niego nie czułam, że to tylko służbowe stosunki. On nie wiedział jeszcze o mnie, ale ja wiedziałam o nim. Miałam nadzieję, że niczego nie zauważył.

Zbliżył się do mnie i zwiesił głowę ku mojemu ramieniu. Chwycił mnie w biodrach, a ja nie potrafiłam zaprotestować. Nie mogłam się oprzeć. Przepadłam.

— Jesteś moja — wyszeptał, a przez moje ciało przepłynęły impulsy, jakby mnie poraził piorun albo popieścił prąd. Właśnie tak się czułam; że on manipuluje jakąś dziwną siłą, którą potrafi mnie zmusić do wszystkiego. Byłam bezsilna. Uległam. Uległam na zawsze.

Schodził niżej i niżej, a mnie coraz bardziej kręciło się w głowie. Szalałam ze zmęczenia i z uczucia. Nie potrafiłam mu odmówić. Zniewalał mnie. Pochłaniał niczym drapieżnik pochłania swoją ofiarę. Pożerał kolejne fragmenty mnie tak, że nie byłam już sobą. Należałam do niego i tylko do niego. Nic więcej się nie liczyło. Świat nie istniał. Liczył się tylko on.

Nie byłam już sobą, byłam kimś innym. To on mnie zmienił.

"Jesteś moja" — wybrzmiewało cały czas w moich uszach i umyśle. Wreszcie zdawało mi się, że ktoś się o mnie troszczy, że jestem dla kogoś ważna. To okrutne przywłaszczać sobie kogoś innego na własność, zabolało mnie to przez chwilę, ale później... później czułam tylko błogość. Zaimponowała mi ta stanowczość, to coś, czego nie spotkałam nigdy wcześniej. On był — był ze mną.

Nie wiedziałam jeszcze, co to znaczy, ale wiedziałam, że to nic dobrego. Przecież to Albert Ramirez! Nie kto inny, Albert Ramirez! Syn Valentiny Ramirez, szefowej Domu Mody Reyelica. Ramirez zabawiał się ze zwykłą prostytutką, a do tego sprzątaczką w jego firmie! Nie bogatą laską jak Aurelia! Sprzątaczką, nikim! Koniec świata!

Nie, koniec świata dopiero nadejdzie!



BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz