XXV

610 24 19
                                    

Oddychałam głośno przez usta, żeby pozbyć się zdenerwowania. Minęło trochę czasu, zanim się uspokoiłam. Przyjemna bryza czesała moje splątane włosy, a ptaki morskie i wieloryby, do spółki z morskimi falami, zapewniały muzykę duszy. Jednak ja nie mogłam się w pełni zrelaksować. Myślałam o moim śnie, o Albercie, o tej durnej Borgii...

W pewnym momencie na horyzoncie pojawił się sam Ramirez. Przyniósł świeże śniadanie: pikantne (jak o sam) gofry z łososiem i białym sosem truflowym, wędzony kawior almas z jesiotra albinosa w wieku od sześćdziesięciu do stu lat z Morza Kaspijskiego w awokado, jajecznica wasabi na jajku strusim z grillowanym krabem i homarem, rybne tacos z przegrzebkami, masłem cytrynowym i salsą ananasową. Nawet takie nieziemskie przysmaki nie były w stanie mnie przekonać. Właściwie to wszystko wyglądało tak, jakby miał coś na sumieniu, jakby chciał mnie przekupić. Sam wyglądał na przesadnie miłego, jakby chciał coś ukryć...

A może to tylko moja wyobraźnia płata mi figle? Może on nic nie zrobił, może tylko mi się tak zdaje?...

— Smakuje ci, bogini? — powiedział to takim głosem, że aż się we mnie zagotowały zmysły. I wcale nie chodziło o to, że to było prawdziwe wasabi.

— Kochanie - zaczęłam, z trudem próbując nie zepsuć wszystkiego na raz. - Śniło mi się, że ty... no wiesz, że ty z...

— Co?

— No ty z... jakby...

— Co, do cholery?

— Że zdradzasz mnie z Aurelią.

— CO?!! — z wrażenia aż wypluł kawałek homara.

— Powiedz mi, że to nieprawda.

— Co mam ci powiedzieć?! Odkąd jesteś w moim domu, nic mnie z nią nie łączy. Co ci odbiło, k***?!

— Nic, tak mi się zdawało...

— Nie świruj, idiotko.

— Idiotko?!

Jak on śmiał?! K*** To jest dopiero kretyn!

— To ja płacę ci za zakupy, dałem ci kolię i zabrałem jachtem, a ty mi się tak odwdzięczasz, deb***?! — aż mu się oczy na czerwono zaświeciły z wściekłości. Gdybym mogła, to bym go teraz wypchnęła za burtę.

A jednak się myliłam, k*** m***! A mogłam mu nie wierzyć, mogłam z nim nie jechać, nie płynąć! Wiedziałam, że coś tu nie gra! Za dobrze było, k***! Jednak wszyscy faceci to c***! Kirk, Balto, czy Albert, nieważne!! Jeszcze mi będzie kolię wypominał! Sam mi ją dawał, jeszcze kazał kupować, co chciałam! Nosz k***, nie wytrzymam!

Zaraz wpadłam do kajuty sypialnianej. Zebrałam wszystko, co ze sobą wzięłam. Po chwili wróciłam na rufę, przewróciłam wszystkie stoliki, a całe żarcie wyrzuciłam do morza. A niech zwierzęta też coś mają dobrego do jedzenia! Albert próbował jeszcze coś do mnie krzyczeć, ale go nie słuchałam. W tym stanie nawet nie mógł mi nic zrobić. Byłam jak tajfun. Niepowstrzymany, wściekły tajfun. Dobrze mu tak!

Ostatni raz spojrzałam na niego, dając do zrozumienia, że go nie potrzebuje i się go nie boję. Chwyciłam swoje rzeczy i stanęłam na brzegu jachtu, szykując się do skoku. Widząc to, ten drań Albert zaczął się ze mnie nabijać:

— Co ty robisz, kretynko?! Jeszcze cię kaszalot połknie, k***.

— Lepiej on, niż ty, k****.

— Nie skoczysz.

— Założymy się?

— I tak wygram. Nie skoczysz.

— K***, skąd możesz wiedzieć?!

BABY, IT'S ME [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz