Rozdział trzeci

278 19 2
                                    

-Kap, co teraz? - Spytał Jongho, a i jego głos wydawał się drżeć w czystym przerażeniu. A ja kurwa nie wiedziałem. 

Z przerażeniem patrzyłem tylko na nieprzytomne ciała mojej załogi... przyjaciół, modląc się w głębi duszy, aby nie byli martwi... by pocisk jedynie musnął ich ciała, pozostawiając no najwyżej brudnego siniaka... nic więcej. Lecz wiedziałem, iż marne są szansę na skończenie w ten sposób. Spojrzałem na najmłodszego członka mojej załogi, nim skinąłem głową w kierunku miejsca zbrodni.

Mogłem przewidzieć, iż wrogi okręt może mieć działa z przodu swej budowy... mogłem przewidzieć tak wiele rzeczy... Nie był to jednak czas na odszukanie pokuty, czy użalanie się nad sobą. Byłem kapitanem, a ma załoga ginęła bez mego rozkazu, planu...

-Sprawdź, czy oddychają i wystrzel pocisk w tamten statek - Wydałem szybki nakaz, samemu łapiąc włócznię, nim spojrzałem ku górze, poszukując dryfującego gdzieś smoka. 

Wiedziałem, iż bestia musi zostać pokonana jako pierwsza, by nie ukrócić naszego życia zbyt szybko. Kula bowiem mogła drasnąć, rzadko kończąc się natychmiastową śmiercią z tak dużej odległości. Stwór zaś kiedy uchwyci swą ofiarę, nie było szansy na realne przeżycie.

Dlatego też desperacko starałem się ją odszukać na zachmurzonym niebie, lecz... Gdzie ona znikła, przecież...

Nagle szpony przebiły mój pas, zatapiając swe ostrza w moim brzuchu, uchwytując mnie prędko locie, gdy bestia opadła na pokład, niezdolna do natychmiastowego wyruszenia. Wrzasnąłem w bólu, kiedy kolec wbił się głębiej w moje ciało, wychodząc od razu po drugiej stronie, na szczęście przebijając jedynie bok, lecz ból wciąż tkwił w moim ciele, gdy niemal zawisłem na płacie swej skóry. Wrzasnąłem w agonii, kopiąc w powietrzu, pragnąc oswobodzić się od uścisku, lecz nieskutecznie, gdy każdy ruch jedynie mocniej ranił me ciało.

Smok odbił się dwukrotnie od podłogi mego okrętu, a jego ciężar głęboko uszkadzał deski, sprawiając, iż te pękały, bliskie zapadnięcia. Rozłożył więc szeroko swe skrzydła, uderzając w maszt, który załamał się jeszcze szybciej, niż potwór wbił się w powietrze.

-Kap! - Podświadomie uniosłem zamglone od agonii bólu spojrzenie na Jongho, który nim zdołałem to zarejestrować, rzucił w mym kierunku długą włócznię. 

Rozpaczliwie wyciągnąłem swoje krótkie palce w kierunku lecącej broni, obawiając się, iż jeśli smok poderwie się w tej chwili, nigdy nie zyskam szansy na wyjście z sytuacji żywo... choć możliwości pomimo tego wciąż były przeraźliwie niskie. Zapomniałem o bólu, który przeszywał mą przekutą skórę, szybko wyciągając swe ciało w kierunku ostrza z wrzaskiem zakorzenionym głęboko w swym gardle, a po chwili uczułem, jak drewno delikatnie muska moje opuszki palców... Jednakże to omsknęło się przez wilgotność mojej własnej krwi, a jedyne co mi pozostało to obserwować, jak spada na ziemie z dala od możliwości, bym mógł je przechwycić...

Nagle deski załamał się pod ciężarem stwora, sprawiając, iż opadł on w głąb pokładu z potwornym rykiem, a moje ciało upadło na drewno, choć kieł jego pazurów wciąż przebijał moją skórę. Nie wahałem się by uchwycić włócznię w swe dłonie, przyciągając ją blisko piersi na wypadek, gdyby pragnęła wyślizgnąć się z moich ramion i zdarzyłem w ostatniej chwili, zanim bestia wzbiła się w powietrze, ciągnąć mnie za sobą.

Wrzasnąłem ponownie, kiedy mój bok naruszył się pod paskudnym pociągnięciem, zupełnie tracąc logiczne, spójne myśli, gdy biel przejęła spojrzenie w niewyobrażalnej agonii. Pamiętałem, że lecę, że muszę szybko wybudzić się z potwornego bólu i otępienia, nim demon nocy pożre mnie żywcem, a ja już nigdy nie dowiem się, czy każdy załogant mojego statku żyje bezpiecznie z dala od ran. Pokręciłem głową, czując, jak żołądek unosi się od nudności, lecz przełknąłem to uczucie, otwierając powieki, nawet nie zdając sobie sprawy, kiedy je zamknąłem.

Stanąłem twarzą w twarz z potworem z licznych legend morskich, jednakże nie czułem strachu patrząc w jego paskudne, zielone ślipia, przypominające te kocie pod względem pionowych źrenic, i gadzie, kiedy podwójna powieka nasunęła się na powłokę oka, odlepiając się nieco później, niżeli prawdziwy naskórek. Naskórek tak twardy - o ile doniesienia były rzeczywiste - iż nie przebiłaby go nawet kula armatnia.

Miałem tylko jeden strzał. Jedną możliwość, by pokonać bestię, lub chociażby uszkodzić ją wystarczająco, aby zdechła dni później, nie atakując już moich bliskich... jedną rodzinę, którą znam. Nie mogłem się pomylić. Nie mogłem chybić.

Więc kiedy stwór otworzy swe usta, ukazując paskudny szereg nierównych, ostrych jak miecz zębów, chwyciłem dokładniej włócznię, ściskając ja w swej dłoni, aż postanowiłem użyć całej swej resztki sił, by wyrzucić ją w kierunku otwartego, zielonego ślipia, tuż po tym, kiedy obie powieki otworzyły się z drobnym opóźnieniem.

Zwierze ryknęło w ostrym bólu, lecz jego szpon nie upuścił mego ciała.

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz