Rozdział osiemnasty

221 20 4
                                    

Gdy zmierzch zaczął zapadać, kryjąc najcieplejsze promienie słońca za odległym horyzontem, wpłynęliśmy na znane mi już wody, podróżując dalej do portów wyraźnie mi znanych. Odetchnąłem więc z ulgą, zaciągając żagle, abym w końcu spocząć przed nocą w wygodnym... cóż, może nieco mnie wygodnym łożu. Byłem wyczerpany. Praca w pojedynkę, nawet przez jeden dzień była nieznośna. Wiatr zmieniał się co kilka chwil, pchając okręt w odmiennie miejsca memu celu, utrudniając mi tylko zdanie pilnowania steru oraz kursu. Zabezpieczenie okrętu pękło i załamało się w pewnej chwili, pod oporem oceanu, jednakże w szybkiej improwizacji wybudowałem nowe, zwykle zawiązując linę wokół słupa.

Odetchnąłem z ulgą, kiedy zawiązałem ostatni z żagli, nie chcą nawet myśleć, iż jutro o poranku będę musiał zrujnować całą mą pracę i odwiązać je znów. Przysięgam, postawię kufel Sanowi i Jongho za ich starania. Rozumiem już, dlaczego poprosili Wooyounga o pomoc, gdy nie jest zajęty kuchnią, bądź pilnowaniem porządku na pokładzie.

Kiedy zszedłem na pokład, byłem cały mokry od potu i zmęczony wystarczająco, by trząść się na swoich wciąż napiętych boleśnie mięśniach ud i ramion. Wtedy dostrzegłem pokład... wydawał się niemal lśnić... Seonghwa naprawdę przyłożył się do posprzątania, choć nie potrzebnie, jednak nie będę narzekać. Poszło mu całkiem wyśmienicie.

Wkrótce odnalazłem mężczyznę opartego o podwyższenie burty pomiędzy dwoma armatami. Wydawał się śpiący. Wyglądał ładnie, pogrążony w krainie snów, choć jego ciało było w zupełnym bałaganie, jakby przejęło cechy okrętu. Jego skóra była przeraźliwie blada, włosy - równie mokre co prawdopodobnie moje własne - były zaciągnięte daleko w tył, aby odsłaniać obie wygolone strony, pulchne, malinowe usta rozchylone lekko.

Powiodłem spojrzeniem w dół przylepionej do jego ciała koszuli, nim moje oczy otworzyły się szeroko.

-Żartujesz sobie kurwa? - Warknąłem z nienawiścią, dostrzegając, jak biel zaszła głęboką czerwienią, rozchodząc się niżej we wciąż żywym strumieniu. Pospiesznie padłem u jego stóp, podnosząc materiał i nie martwiąc się przebudzeniem.

Nie zszył swych ran. Były wciąż szeroko otwarte i pozostawione na rzecz powolnego wykrwawiania się, zabezpieczone przez jeden skrawek białego bandaża. Co za idiota zaopiekował się bardziej moimi ranami, niżeli swoimi?

Wstałem pospiesznie, biegnąć do jego kajuty, by dotrzeć do torby w cichej modlitwie, iż miał tam coś odpowiedniego, aby zaopiekować się jego ranami. Niemal upadłem, potykając się w pędzie o nierówne schody, nim zeskoczyłem z ostatnich dwóch. Kiedy dopadłem torbę, pospiesznie przebierałem w jego schludnie złożonych ubraniach... cóż, później je sobie uporządkuje...

Nagle moja zdrowa dłoń uderzyła o coś twardego. Zdezorientowany wyciągnąłem książkę o ciemnej okładce... gdzieś już dane mi było ją widzieć... Czy to nie tę właśnie czytał, kiedy się przebudziłem? Spojrzałem na symbole wygrawerowane smukłe w skórze. Przedstawiały jego imię. Czy był to swego rodzaju pamiętnik?

Byłem niemal zahipnotyzowany, nim podskoczyłem gwałtownie na ciężkie kaszlnięcie. Zdezorientowany spojrzałem w górę, dostrzegając, jak Seonghwa opiera się o framugę drzwi z oczami wyblakłymi od zmęczenia i skórą niemal przeraźliwie bladą.

-Co robisz? - Spytał bez gniewu zakorzenionego w swym naturalnie niskim, ochrypłym głosie, na którego zapewne nie miał sił.

-Szukam czegoś przydatnego, by zszyć twoje rany. Połóż się do cholery, zanim się wykrwawisz, nie potrzebuję trupa na pokłądzie - Warknąłem, starając się zamaskować swój błąd, poszukując dalej, nim odnalazłem mały drewniany kufer. Nie śledziłem, jak mężczyzna podąża posłusznie w kierunku swojego łóżka, zapewne zbyt zmęczony, aby nieposłusznie ze mną walczyć. Ku mojemu szczęściu pudełko zawierało kilka nici, niewielką butelkę alkoholu i dwa świeże bandaże, mogłem mu więc przypisać punkt za pomysłowość i zabezpieczenie - Trzymaj swego smoka w ryzach - Uprzedziłem, nim bez ostrzeżenia rozerwałem jego koszulę, by zyskać pełen dostęp do rany.

-Postaram się - Jęknął, a ja dostrzegłem, jak mocno zaciska swe dłonie na materiale materaca.

-Nie postaraj się, ale to zrób, bo daleko nie popłyniemy ze smokiem wystającym z okrętu - Wymruczałem, klękając u jego boku, nim zalałem miejsce alkoholem. Żywy, zezwierzęcony krzyk wyrwał się z jego purpurowych ust, kiedy zmarnowany napój wnikał w jego żywe rany i rozchodził się wraz z krwią.

Otarłem miejsce, nim odkaziłem pospiesznie pojedynczą nić. Nie znałem się zbyt dobrze na zszywaniu ran, lecz Yeosang nauczył mnie kilku szczegółów, na wypadek, gdyby to on sam został ranny i tego wymagał. Bogowie błogosławcie go za jego przezorność. Powoli przebiłem skórę, nie czując zadowolenia z jego jęków.

-Nie wierzę, że nie zadbałeś o nie porządnie. Mogłeś powiedzieć...

-I co byś zrobił, hym? - Warknął ostro, a jego mięśnie ładnie szczupłego brzucha zacisnęły się gwałtownie.

-Zszyłbym cię, idioto! - Odgryzłem się, pociągając nicią mocniej, niżeli rzeczywiście było to konieczne.

-Skąd miałem wiedzieć. Większość wykorzystałaby to na mą niekorzyść - Zauważył, a jego ton osłabł. Zawahałem się nagle. Miał rację. Nie znał mnie, nie wiedział, do czego jestem zdolny... może dlatego zakrył swą ranę, ukrywając ją przede mną? Zrobiłbym podobnie przed swym wrogiem.

Nie męczyłem już go słowami, zwykle wyzbywając się otwarć, aby pozostało kilka ciasnych zadrapań, utrzymanych dwa kawałki skóry razem. Moje dłonie bolały od pracy, paląc niemal żywych ogniem, a wraz z połączeniem dawnego wysiłku, jaki musiałem podjąć podczas pracy nad linami oraz brakiem jednego palca, była to walka z własnym pragnieniem, aby odciąć sobie żywe źródło agonii.

-Skończyłem - Mruknąłem do mężczyzny, nim spojrzałem na jego twarz. Jego oczy były jedynie w połowie otwarte i wyraźnie wyczerpane, kiedy patrzył na mnie tępo przez własny ból.

-Dziękuję - Wyszeptał, nim zamknął powieki, nie przejmując się już, co uczynię z jego ciałem. Jego oddech osłabł w piersi, stając się płytkim podczas głębokiego snu.

Oczyściłem więc po raz ostatni brzydkie zadrapania o wściekłej, podrażnionej powierzchni skóry, nim nałożyłem bandaż, przylepiając go po bokach od zadrapań. Miałem nadzieję, iż infekcja nie wdała się do środka po takim czasie. Czy smoki nie powinny mieć jakiegoś lepszego organizmu?

Wstałem ze swego miejsca, nim zostawiłem go zupełnie samego, zamykając drzwi. Trzeba będzie przeprowadzić rozmowę znacznie później... na razie dam mu czas, aby odpoczął i zregenerował się wystarczająco, aby jutro nie umarł na lądzie.

Ciekawość jednak wzięła moją górę. Pragnąłem dowiedzieć się, co znajdowało się pod drugim pokładem, a gdzieś tu musiała być choć jedna lampa z zestawem krzesiwa... Nie odnalazłem jednak nic przydatnego... Gdyby tylko Seonghwa się ocknął, poprosiłbym go, aby oświetlił to miejsce.

Pozostało mi więc odczekać do jego przebudzenia.

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz