Rozdział dwudziesty trzeci

201 21 3
                                    

-To dziecko... - Wyszeptał Seonghwa w chwili, gdy oparł swe ciało o spróchniałe drewno niewielkiej chaty. 

Minęło już kilka dłuższych chwil, odkąd postanowiliśmy oddać Sanowi jeszcze trochę prywatności, gdy ten szykował się do snu. Jego stary dom, gdzie stracił za młodu swych rodziców, posiadał zaledwie jedną niewielką izbę, a więc nikt z nas nie był chętnym, aby obserwować, jak wspomniany mężczyzna bierze... cóż, jak widać dość powolną kąpiel, rozkoszując się ciepłem niesłonej wody.

Uśmiechnąłem się na jego komentarz, który pozostawił książę na temat mojego przyjaciela.

-Tak jest bachorem... -Zgodziłem się chętnie, nigdy nie sądząc, iż San mógłby być kimś innym - Jak wszyscy zresztą - Powoli przykucnąłem u jego boku, skubiąc chłodne i lekko wilgotne od wciąż niedalekiej bryzy źdźbła trawy, rozdrabniając je bezsensu - Cóż, nie można ich winić. Byli zaciągnięci na służbę, jako małe szczeniaki, po piętnaście, niekiedy nawet czternaście lat na karku... Po prostu... nierywośli - Oświadczyłem, dzierżąc ból w sercu z powodu ich trudów, choć sam nigdy nie byłem lepszy.

-Tacy młodzi... - Westchnienie zaskoczenia, połączone z konsternacją było zbyt dobrze słyszalne w cichym głosie Seonghwy, sprawiając, iż poczułem się niemal winnym... jakbym to ja odebrał im błogie dzieciństwo.

-Zanim mnie jednak osądzisz, że zaciągnąłem ich siłą... To oni przyszli do mnie, w różnych momentach swego życia, a ja ofiarowałem im nadzieję na śmierć inną, niżeli tą zbliżoną do bezpańskiego kundla... Iż zaznają, choć na krótką chwilę, prawdziwych smaków słodkiego życia - Zacząłem się głupio tłumaczyć, czując, jak zmęczenie ostatnich dni dopada również i mnie. Mogłem jedynie się modlić, iż już za niedługo wszystko powróci do dawnej kolei rzeczy.

-Nie miałem nigdy zamiaru wysuwać pochopnych wniosków o tobie, ani o twej załodze... - Książę wydawał się tak szczerym w swych słowach, choć wyraźnie coś trapiło jego umysł. Przez kolejną chwilę obaj zamilkliśmy w wygodzie, wsłuchując się w szelest niedalekich liści drzew, które kołysały się na łagodnych podmuchach wiatru oraz w nieustępliwy szum cykady świerszczy przeskakujących po łące tuż obok nas samych.

-Byli mi wdzięczni - Kontynuowałem, pragnąc uciąć martwą ciszę, która narodziła się pomiędzy nami - ... wciąż są... Niemal błogosławią mnie za to - Prychnąłem z lekkim grymasem rozbawienia wykrzywiającym moje usta - Nie wiedząc, iż to oni ocalili mnie bardziej, niż ja ich - Westchnąłem ciężko, opuszczając głowę, nim uniosłem dłoń na swój kark, aby rozmasować węzły nerwów - I ja, tak jak ty, miałem swój etap, kiedy pragnąłem śmierci... - Dlaczego do cholery zwierzałem się obcemu mężczyźnie? Nie znałem go. Kilka minionych dni i dwukrotne ocalenie mojego tyłka nie świadczyło o niczym... nie mogłem mu ufać. Nie tak, jak mojej załodze, a im nigdy nie wyznałem tych słów... Pomimo iż jednak byłem świadom swych błędów, wciąż miałem nieodpartą potrzebę, aby zwieńczyć swoje słowa, aby przedstawić swój życiorys... Dlaczego? Może desperacko pragnąłem pokazać mu, iż wcale się od siebie nie różnimy... - Zdziczałem, odcinając się od społeczeństwa... swojej moralności. Byłem potworem, nieważącym się z tym kogo zabijam, mężczyźni kobiety dzieci... nic. 

-Zwykle stwierdziłbym, iż jest to okropne, lecz... ja rozumiem - Westchnął Seonghwa, nie spoglądając na mnie. Jego spojrzenie było głęboko zakorzenione w odległych gwiazdach, jakby poszukiwał w nich wsparcia... Byliśmy tak podobni, a jednak tak różni...

-Mingi dał mi nadzieję jako pierwszy, pokazał świat, gdzie nie musiałem mordować, aby przeżyć... Kolejni walczyli o szczątki mojej świadomości, jako człowieka, powoli odbudowując to, co zostało we mnie zatracone - Wyznałem cicho, nim spojrzałem na mężczyznę powyżej - Może i ty tego potrzebujesz? Kogoś, kto ściągnie cię w dół? - Spytałem bardziej siebie, niżeli jego, dostrzegając, jak jego ciało wzdryga się na me słowa.

-Ciągle mówisz, iż powinienem zmienić tryb swego życia... a co jeśli nie da się mnie naprawić? Jestem przeklęty... a jeśli moje życie już pozostanie takim? Albo zamienię się...

-Nie pozwolę na to - Przerwałem mu pospiesznie. Nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, iż mógłbym zawieść... Dlaczego do cholery tak mi zależy? Nie łączyło nas nic, prócz wdzięczności...

-Hongjoong? - Spojrzałem nieco wyżej na dźwięk swojego imienia, zaskoczony, gdy dostrzegłem kocie spojrzenie wlepione wprost we mnie... Nie mogłem rozczytać wyraźnie jego emocji, lecz widziałem w nich kapkę nadziei... cień ognia, który mógł wciąż płonąć głęboko w jego duszy - Dziękuję, że mnie nie porzuciłeś - Choć jego słowa były ciche, wciąż dzierżyły w sobie niezwykłą szczerość. Posłałem mu krótki, lecz szczery grymas uśmiechu, nim ponownie zacząłem rozmasowywać obolały od męczących dni kark.

-Każdy w pewnym etapie swojego życia potrzebuje zbawienia... Ja odnalazłem go w swej załodze. Ty musisz odnaleźć swoje i jeśli wybrałeś mnie na tego, który ma ocalić twą przeklętą duszę, to trzymaj się mocno, gdyż nie będzie to łatwe - Zauważyłem, dostrzegając, jak i jego długie usta wykrzywiają się w lekkim uśmiechu.

-Nigdy nie sądziłem, iż będzie inaczej... Nie potrafię cię rozgryźć. Jesteś okrutny, nieustępliwy i uparty, jak osioł, gardząc każdym poza swą załogą, a jednak niekiedy wydajesz się czułym... cierpliwym - Spojrzałem przed siebie, obiegając spojrzeniem odległe trawy łąk, aż do spadu w kierunku oceanu, skąd dochodził kojący szum wody. Wiedziałem, iż mężczyzna ma rację i wiedziałem też, skąd wziął się ten parszywy problem.

-Jak powiedziałem, nigdy nie byłem kimś, kto liczył się z ludzkim życiem. Podążałem śladami swego ojca,  który uczył mnie, jak przetrwać... nawet kosztem innych. Chłopcy... oni nauczyli mnie kochać, ponownie otwierać się na ludzi. Może jestem pieprzonym piratem, który pragnie dostrzec krew swych wrogów na orężu dzierżonym w dłoni, ale jestem też Kapitanem, który przekłada życie swej załogi nad własne - Wyznałem zupełnie szczerze, łącząc oba moje ciała... obie zupełnie odmienne cechy i stanowiska, wyznaczając granicę pomiędzy swym piratem, a kapitanem.

-I żebyśmy już więcej nie musieli sprawdzać szczerości tych słów - San nagle dołączył do nas, uśmiechając się szeroko - Panie smoku możesz już iść. Przygotowałem ci ciepłej wody - Oświadczył z dumą nieukrytą w swym głosie.

-Jeszcze raz dziękuję - Wyszeptał Seonghwa, nim odbił się od ściany, mijając blondwłosego we framudze drzwi. Nie omieszkał jednak złożyć lekkiego, subtelnego dotyku na ramieniu bardziej barczystego mężczyzny, jak gdyby w geście fizycznego podziękowania za całe poświęcenie. Mogłem przysiąc, iż ciało mojego przyjaciela niemal tryska nieokiełznaną radością, nim odszedł od drzwi powolnym krokiem, upewniając się, iż te zostały prawidłowo zamknięte.

-Ładny jest - Zauważył nagle Choi, sprawiając, iż coś głęboko utkwionego w mym sercu zabłysło z nienawiścią do tych słów.

-Wara od niego

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz