Rozdział trzynasty

225 21 10
                                    

-Nie zostało mi wiele czasu - Kontunuował, jak gdyby nigdy nic - Może dwie pełnie... Ale to w porządku. I tak nikt nie wie, że żyję, więc moja śmierć nie będzie nikomu wiadoma... Przynajmniej nie zapamiętają mnie jako potwora... - Odwrócił spojrzenie na kilka sekund, wpatrując się w pobliską ścianę, nim znów przyjrzał się mi uważnie. Tylko dwa miesiące życia? Odliczał to? - Tak czy siak nie jest to twoje zmartwienie. Mogę ci przekazać wszelkie informacje, jakie są ci potrzebne, by odzyskać swą załogę, jeśli ta rzeczywiście została pojmana w ręce tego, który przeklął mą duszę, lecz później odejdź, proszę - Powiedział już bez dawnego smutku, jak gdyby będąc zupełnie innym mężczyzną, któremu nie groziła śmierć.

Hongjoong jesteś bezwzględnym piratem, nie poddawaj się swej dawno zapomnianej empatii do ofiar okrutnego świata. Tak, mówiłem do siebie, wiedząc, iż może to pomoże mi się ocknąć z rozczulenia nad utrapieniem nieznanego mi księcia. Nie wiadomo, jaki był powód jego oddania. Może ofiarował swą duszę za złoto? Za wszelaki skarb swej ziemi? Może nie był tak szlachetnym, jak często o nim mówiono? Z drugiej strony... możliwe, że już nigdy niedane mi będzie poznać jego historii.

Jak by nazwano mnie później? Gdybym mu pomógł? Byłbym jedynym piratem, który odczarował księcia ze swej smoczej postawy... Całkiem zachęcające. Tego tytułu nie uzyskał bowiem nikt, kto pływał po tych przeklętych wodach. Może z było kilku śmiałków, którzy ubyli tę bestię o ptasich skrzydłach wyzbytych z piór i głowie gadziej, lecz by odczarować kogoś? Mógłbym dopisać sobie to do swej historii. Wpisać gdzieś pomiędzy zabójstwa syreny, po rozkochaniu jej sobie, a wymordowaniu duchów z jaskini martwych bogów...

Stare dobre czasy, kiedy magia stanowiła porządek mojego życia, strukturę, na której opierałem swój zbyt realny świat młodego kapitana statku pirackiego.

-Pomogę ci - Powiedziałem z czystym przekonaniem o swej racji, choć mój umysł krzyczał w panice na wypowiedziane słowa. Cóż, może pragnąłem ponownego pogłosu, może pragnąłem większej sławy. Ale czegóż tu oczekiwać od parszywego, zachłannego pirata, którym byłem.

Mina młodego księcia była bezcenną, kiedy wykręciła się w najprawdziwszym szoku, a jego oczy rozszerzyły się zdezorientowane.

-Przepraszam, ale co? - Jego głos był pełen niedowierzania i nie dziwiłem mu się, sam byłem zaskoczony swoimi frazami, ale słowo się rzekło.

-Może jestem piratem, lecz mam swój honor i zasady. Ocaliłeś moją załogę przed spłonięciem w ogniu smoka. Ocaliłeś mnie przed utratą mego życia niemal dwukrotnie. Nie mogę więc pozwolić ci sczeznąć, jak szkaradny gad - Odpowiedziałem, ubierając swe słowa w nieco pewniejszych barwach, choć były one szczerze. 

Rzeczywiście miałem honor. Niewielki, ale był. Kilka prostych zasad, łatwych do zapamiętania i wybitych mocnymi literami w kodeksie mego statku dla tych, którzy potrafią czytać... cóż, przynajmniej moja załoga potrafiła składać nieliczne litery kumulujące się w słowa Yeosanga oraz pisać wystarczająco wiele, by potrafić zgrabnie nakreślić swe własne imię. Taki był ich wymóg.

Ale była też druga strona medalu. Ta ukryta. Już dawno ocean nie spłynął szeptem mego imienia. Pragnąłem więc znów zakosztować tej najpiękniejszej mieszanki strachu i podziwu, gdy zbliżałem swój okręt do innych łajb. Brakowało mi tego...

-Chyba nie rozumiem - Wyznał, stojąc sztywno kilka kroków przede mną, wlepiając we mnie swe intensywne, kocie oczy.

-Odnajdziemy moją załogę, a następnie pomogę odzyskać ci pamięć, byś nie musiał już więcej cierpieć w strachu przed swą śmiercią...

-Nie boję się... - Zmarszczył brwi, próbując mi przerwać, lecz przestał, zauważając, jak nieustępliwym byłem w swych słowach.

-A nawet odzyskać swe ludzkie ciało, jeśli można odwrócić bieg klątwy - Wyznałem do końca, dostrzegając, jak w przeciągu sekund jego szczere, wierne zwierciadła duszy błyskają w czystej ekscytacji.

-Nie mówisz poważnie - Jęknał zupełnie oniemiały i było to niemal urocze, gdy pamiętało się jego postać bestii, czy też aparycję godną króla... lub zezwierzęcony warkot... setki mógłbym wymieniać chwil, kiedy mężczyzna wzbudził podziwy w mym ciele, zachowując swój żarzący się ogień. Tym razem było inaczej. Jego oczy stały się okrągłe, choć pomimo kocich rys, upodabniając się do szczenięcych, niedoświadczonych w ludzką uprzejmość... może nie do końca szczerą, ale nie zważając na moje umotywowanie, wciąż byłem dość hojnym swej pomocy. Jego pulchne, pełne usta rozchyliły się lekko w zaskoczeniu. Upodabniał się do niedawno narodzonego dziecięcia, które niegotowe jest na miłość tego świata.

-Potrzebujemy okrętu, o ile nie zakładamy, że polecimy na twoich plecach - Wymruczałem z przekonaniem, przyglądając się jego dość bogato zagospodarowany jaskini - Spakuj wszystko, co potrzebujesz. Wyruszymy o poranku, by zgromadzić nową załogę i uprowadzić jakąś ładną łajbę...

-W zasadzie... - Seonghwa wyprostował się nagle, a jego kocie oczy błysnęły dziwnym, zamaskowanym podstępem - Myślę, że mam coś, co Ci się spodoba - Wyszeptał, gdy uśmiech rozpromienił na jego ustach.

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz