Rozdział dwudziesty piąty

200 18 1
                                    

-Yeosang wsadził mnie na łódkę, kiedy wyleczył moją ranę. Tylko to mnie uratowało - Wyszeptał San podczas powolnego marszu po głównych ulicach, wciąż podstępnie pocierając swój zaczerwieniony policzek, wymuszając sentyment.

-Czy to boli? - Spytał nagle Seonghwa, przybliżając się ku blondwłosemu mężczyźnie, powoli sięgając ku jego płonącej skórze, naiwnie nabierając się na cierpienie chłopaka. Choć ja wiedziałem lepiej. Ten podstępny, chytry lis zapragnął jedynie atencji księcia, który wpadł mu w oko poprzedniej nocy. Załamałem się jedynie bardziej, kiedy nagle Choi spojrzał ku niemu z oczami pełnymi fałszywych łez.

-T-tak - Jęknął przebieglej, nim uchylił ie ku swojej ranie pozostawionej po mojej pięści wczorajszej nocy - Kapitan jest bardzo okrutny - Skamlał, jak zdruzgotany pies. Moje dłonie świerzbiły na jego kłamliwą niedole - Spójrz, dotknij jakie ciepłe.

-Dobra! - Warknąłem, szarpiąc blondyna ku sobie z siłą nieco większą, niż przewidywałem, sprawiając, iż ten zachwiał się blisko bolesnego upadku, gdyby nie moje dłonie, które przytrzymały go w pionie - Czego chcesz podstępna żmijo? - Spytałem, cisnąć go do ściany, a łzy szybko wyschły z jego oczu, stając się pełnymi zadowolenia z mojej irytacji.

-Przyznaj, że go kochasz - Uśmiechnął się, spoglądając na mnie z góry.

-Czyli o to ciągle chodziło ty pieprzony szczurze - Westchnąłem, odsuwając się od jego ciała - Nie dam ci żadnej satysfakcji.

-A więc wojna - Warknął głośno, a w jego oczach dostrzegłem kolejny nieszczery błysk rywalizacji.

-Ja ci dam wojnę, wypruję twoje flaki, nim zdążysz błagać o przebaczenie - Pokręciłem skronią, kiedy zachichotał lekko, pchając jego ciało w dalszą drogę szerokiej ulicy, nim obaj spojrzeliśmy na Seonghwę. Książę stało wyraźnie wstrząśnięty, wpatrując się w nas w zupełnym oszołomieniu i zdziwieniu, gdy nie mógł zrozumieć prawdziwych intencji naszych słów - Rozluźnij się, ten podstępny kundel tylko się droczył. Nie daj się tak nabierać na jego przekręty - Mruknąłem pospiesznie, nim zmusiłem i jego do dalszej wędrówki po na szczęście pustych o wczesnym poranku ulicach.

-Dokładnie - San umknął z mojego objęcia, aby szybko zwiesić swe ramię z wyższych barków popielatowłosego.

-Choi... - Warknąłem ostrzegawczo, lecz i tym razem zostałem zignorowany.

-Tylko przekomarzam się z Kapitanem... Raz rzeczywiście mieliśmy kłótnię - Zamyślił się lekko - Ale to chwilowe, tak mój Kapitan mnie kocha. Prawda? - Spojrzał na mnie, lecz udałem głuchego, zupełnie ignorując jego irytujące istnienie - Kap?

-Wooyoung jest jednym z najlepszych załogantów. A Mingi jest taki kochany...

-Kapitanie! - Nagłe uderzenie wytrąciło mój krok, sprawiając, iż niezgrabnie potknąłem się do przodu. Ramiona Sana tuliły się ku mnie, zaciskając mą pierś wystarczająco mocno, bym nie mógł swobodnie oddychać - Powiedz, że mnie kochasz... - Jęczał do mojego ucha, aż nagle jego dłonie opuściły moją talię, cofając się w zatrważająco szybkim tempie - O bogowie, jaki okręt - Westchnął wraz z krokiem, który ukazał mu wszelkie statki zacumowane w półokrągłym porcie.

Z dumą wyprostowałem się, dostrzegając, iż rzeczywiście mój nowy, był tym najbardziej okazały, pośrodku pozostałych, znacznie mniejszych. Żagle zostały zmienione tak, aby nie dzierżyć już paskudnych dziur, lecz pozostawiając im piękną, mocną farbę czarno-czerwonych pasów. Ciemne drewno błyszczało znacznie czystsze, a armaty wydawały się niemal lśnić. Ten pachołek ludzki wykonał całkiem dobrą robotę, mogłem to już teraz ocenić.

-To nasz nowy dom - Oświadczyłem z zadowoleniem, spoglądając ledwo na Sana, który zamarł w półkroku, nim podskoczył, skacząc na mnie gwałtownie.

-Dziękuję! - Wrzasnął, ściskając mój kręgosłup w zbyt szybkim przytuleniu, nim rzucił się biegiem przez ostatnie metry, pędząc w kierunku statku.

-Ja też powinien podziękować - Westchnąłem niechętnie, spoglądając na zaskoczonego Seonghwę - Dzięki tobie mogłem dostrzec jego radość - Uśmiechnąłem się lekko, nim delikatnie ścisnąłem jego ramię, zachęcając do dalszego marszu.

-W porządku. Nawet nie wiedziałem, że ktoś może mieć tyle radości ze starego okrętu - Wyznał łagodnie książę, nim uchylił swą skroń, spoglądając na kamienie pod swymi palcami. Już miałem odpowiedzieć, kiedy dostrzegłem, jak San powraca do nas w szaleńczym biegu, jak podekscytowany szczeniak pałający żywym entuzjazmem.

-Jak się nazywa? - Spytał nagle, dusząc ciężko, wyczekując mojej odpowiedzi.

-Nazwiemy go, kiedy nasza załoga będzie skomplementowana. Nie marnuj więc swej energii - Upomniałem go, zaciskając palce na jego barku - Dokonamy też wtedy wyborów - Wspomniałem nieco ciszej, czując drobną obawę.

-Co? Po co? - Spytał nagle, patrząc na mnie w dezorientacji.

-San. Zawiodłem was, nie mogę więc pełnić funkcji Kapitana, do chwili, aż wy ponownie mi nie zaufacie - Uśmiechnąłem się smutno, widząc, jak ważne było respektowanie naszych dawno ustalonych zasad.

-I myślisz, że kogo wybiorą, mnie? Mingiego?

-Yunho? - Zaproponowałem własny traf, wiedząc, iż mężczyzna był drugim po mnie, który zapewne byłby w stanie poprowadzić nasz okręt - To będzie wasza decyzja, Sannie, ale mym obowiązkiem jest pozwolić wam wybrać.

-Chcesz zrezygnować? - Spytał nagle Seonghwa, wyraźnie zdezorientowany, a jego kocie oczy wydawały się wyraźnie zdenerwowane.

-Nie, lecz muszę pozwolić im wybrać przyszłego Kapitana, jeśli mi nie odważą się ponownie zaufać. Nie bój się jednak, pomimo wszystko dopełnię swej obietnicy, którą ci założyłem - Zapewniłem szybko, choć nie dostrzegłem, jak ulga ociera się o jego spojrzenie.

-O wiem. Wybierzemy Seonghwę, on wydaje się rozgarnięty, aby nami przewodzić! - Moje serce zamarło boleśnie w piersi na słowa swego przyjaciela broni.

-Mnie? N-Nie. Dlaczego? - Książę wydawał się równie zaskoczony.

-No wiesz i tak miałeś być władcą... - Choi nie zwieńczył swych słów, gdy dymy pojawiły się ponownie nad ramionami wspomnianego mężczyzny, który zaczął tracić panowanie.

-Seonghwa oddychaj - Upomniałem szarowłosego, gotów ruszyć w jego kierunku, lecz San obejmujący mą talię nieustannie zalegał siłą na mym cele.

-Przepraszam! Ja tylko żartowałem! Chciałem wkurzyć naszego Kapitana, to wszystko! - Jęknął blondyn, wyraźnie poruszony, nim puścił moje objęcia, aby nagle uderzyć w chude ciało księcia. Nagle przemiana minęła, drżenie ucichło, jedynie gruby rumieniec rozpromienił na bladych policzkach szarowłosego.

Po raz pierwszy nie byłem jednak zirytowany ich bliskością... 

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz