Rozdział szósty

243 18 12
                                    

Paskudny ból wyrwał mnie z otchłani bezkresnych głębin oceanu ciemniejszego, niżeli kiedykolwiek dane mi było go dostrzec. Jęknąłem z zawodem przejmującym mój bełkotliwy ton, czując, jak coś chłodnego rozbija się o moje czoło, pozostawiając nieprzyjemną kroplę wilgoci, która tworzyła swój lodowaty ślad, niemal naznaczając drogę, z której przybyła. Spróbowałem więc unieść swą bezużyteczną dłoń, aby otrzeć wrażliwy na nawet najdrobniejszy powiew zefiru obszar swej skóry, choć ta wydawała się znacznie cięższa, niżeli miała to w naturalnym zwyczaju. Poczułem triumf rozkwitający słodko w moim umyśle, kiedy ostatecznie udało mi się osiągnąć upragniony cel, przecierając ślad.

Starałem się unieść powieki, jednakże najdrobniejszy połysk i tak już stłumionego światła ranił nie tyle mą drażliwą tęczówkę, docierając do szumiącego umysłu, który nie wydawał się chętny, aby powrócić do świata żywych... świat żywych.

Kurwa!

Nawet wyimaginowany wrzask w mym  umyśle brzmiał tak, jakbym uderzał swą głową o ścianę swej koi z desperacją godną pożałowania, jednakże nie mogłem teraz rozczulać się nad swoimi bólami. Szybko uniosłem pulsującą skroń, czując, jak ból niemal rozrywa moją czaszkę, pospiesznie rozglądając się po nieznanym mi otoczeniu.

Ciemne ściany barwiły nocą otchłań, pozostawiając ją niemal zupełnie pustą, abym ze swego miejsca nie mógł dostrzec nic ponad irytująco jaskrawym światłem intensywnego, nocnego księżyca, oświeconego niemalże w perfekcyjnej pełni. Wdzierał się on przez ogromny otwór o niemal perfekcyjnym owalnym wyżłobieniu, gdyby nie nieco postrzępione podłoże skalne, odcinające jego dolny bieg. Wyróżniłem również niewielki strumień wody wdzierający się przez to samo wejście, aby otworzyć niewielką zatoczkę, niemalże w karykaturalny sposób odwzorowując jedną z prawdziwych... tylko w skali... bardzo dużej skali.

Już teraz mogłem stwierdzić kilka dość prostych wiadomości. Byłem w jaskini, to było pewne i nie do podważenia przez żadne popieprzone siły, które sprowadziły mnie w to miejsce. Kolejną zaś rzeczą było, iż nie czułem ostrza wspominanych skał na swych plecach.

Spojrzałem w dół swojego sztywnego ciała, zauważając, iż leżałem na wielu grubych kocach i futrach zwierzęcych o wszelakiej barwie oraz gatunku, które uginały się miękkością pod moim kręgosłupem. Byłem również starannie okryty ciepło, niemal pod samą szyję, gdyby nie mój wcześniejszy gest dłonią, rujnującą dziwną doskonałość w ułożeniu.

Nie czułem jednak ran... Ah, tak. Yeosang uleczył je przed...

Kurwa!

Wiedziałem, że się powtarzam, ale gdzie była moja załoga, gdy ja byłem tu? Czy zostałem uprowadzony? Bo nie tak powinny wyglądać zaświaty... nie mylę się? Chyba, iż oczekuję w swej piekielnej celi na osąd... Czy piekło nie powinno być... głośniejsze? Pełne krzyków agonii i cierpienia wylewającego się z każdego przeklętego zakątka zapomnianej przez Boga ziemi grzeszników? Nie, to nie mogło być to. Byłem wciąż żywy... ten ból był prawdziwy. Upominający się o tym, jak żywy jestem.

W takim razie co stało się z okrętem? Moimi ludźmi? I gdzie byłem? Jak daleko od nich?

Moja skroń bolała od tak licznych pytań pozbawionych realnych odpowiedzi. Jedyne co wiedziałem, to fakt, iż bezczynnie pozostanie tu... gdziekolwiek to było... nie uratuje mojej rodziny. Nie sprawi, iż nagle zrozumiem swoje położenie.

Wraz z kolejnymi chwilami wspomnienia powracały do mnie, niczym burza. Pamiętałem już smoka... nie, dwa smoki. Czarnego i srebrnego o dwóch odmiennych budowach. Walczyły ze sobą na życie i śmierć. Pamiętam ich upadek, nim moja świadomość...

Pamiętam okręt o nieznanej banderze... lub w ogóle jej nie było? W takim wypadku statek musiał należeć do kogoś niedoświadczonego w żegludze... kogoś, kto miał smoka. Wyszkolonego, co ważne, zważywszy, jak osiadał na jednym z masztów do chwili, aż zapewne otrzymał rozkaz. Kapitan, lub jeden z załogi musiał więc być zaznajomiony z potężną magią, gdyż te bestie nie były łatwymi do oswojenia.

Ale dlaczego nas zaatakowali?

Westchnąłem ciężko, unosząc swoje ciało z ciepłej i wygodnej posadzki, by powoli podciągnąć swoje ciało na chwiejne nogi. Ból przeszył moje biodro, upominając, iż jedna z ran w pośpiechu nie została uleczona, ani opatrzona, pozostawiając ją otwartą w chwili... Powiodłem więc palcami do swoich spodni... tyle że niebyły moje... co do cholery? Mój szeroki płaszcz i obcisła koszula zostały zastąpione przez obwisłe, zbyt duże o rozmiar, bądź dwa ubrania o niemal szlacheckim kroju czerni. Powiodłem palcami po swoich kolczykach i pierścieniach, które wciąż bezpiecznie zalegały na moich palcach. Nie zostałem obrabowany... Co więc stało się podczas mojej nieobecności?

Moje biodro zostało opatrzone, doszyłem do tego po chwili, dostrzegając schludny, czysty bandaż okalający moją talię w sposób dość delikatny i niezauważalny, lecz wystarczająco mocny, aby być stabilnym.

Ktoś musiał wyciągnąć mnie z wody... z wraku statku... opatrzeć, przebrać... Dlaczego?

Zmarszczyłem brwi, starając oddychać się płytko, gdy powoli zacząłem swą wędrówkę do wyjścia z jaskini. Kimkolwiek była ta osoba, teraz jej nie było, a ja do cholery nie będę czekać na jej powrót.

Cel... znaleźć statek zastępczy, informacje o załodze, a następnie odbić ją i powrócić na morza, jako nieustraszony król piratów. Łatwizna...

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz