Poranek nadszedł szybciej, niżeli mogłem oczekiwać tak rozkojarzony i... no cóż, podekscytowany porządkowaniem mojej nowej kajuty. Do samego powrotu słońca na wysokie nieboskłony ustawiałem przewrócone krzesła, uporządkowałem duże, mocno przybite do podłogi biurko, powyrzucałem również za burtę cały nagromadzony balast... Aż w końcu moja nowa przystań do życia wyglądała, choć odrobinę godnie swej należytej pozycji. Brakowało jednak wielu szczegółów. Stelaż łoża, pomimo swych dużych wymiarów był już zrujnowany, a niektóre nogi bliskie pęknięcia, więc postanowiłem wyzbyć się go wraz z przybyciem do portu. Podobnie też postąpię z większością krzeseł i zapewne wstawię regał, bądź dwa na przydatne mapy, księgi, czy rum.
Tak. Przywłaszczyłem sobie okręt oczarowany jego urokiem i nawet gdyby okazało się, iż odnajdę swój stary, na pewno nie przygarnę go z powrotem. Ten był znacznie większy, jego budowa muskularna, choć wciąż perfekcyjnie opływowa, aby nie ubliżać prędkości. Prawdopodobnie potrzebowałem kilku mniej znaczących członków załogi do mycia podług i prac, które mogę zlecić osobą niezaufanym, lecz byłem niemal zupełnie pewien, iż moja podstawowa będzie uradowana zmianą.
Słysząc lekki stukot stóp na deskach pokładu, szybko wyszedłem za wiecznie rozchylone drzwi, wietrzące brudną przestrzeń pomieszczenia. Seonghwa wydawał się... wypoczęty, o dziwo, zważywszy, jak zapewne niewygodne było jego nowe legowisko. Jego ciało stało wyprostowane, choć wydawać by się mogło, iż bledsze, niżeli poprzedniej nocy. Sylwetka o perfekcyjnie prostym kręgosłupie, długich napuszonych niemal naturalnie popielatych lokach, ostre linie szczęki i nosa... Mężczyzna przede mną świecił książęcym autorytetem, jak gdyby jego odwiecznym zadaniem, jeszcze przed jego rzeczywistym stworzeniem, było objąć stanowisko, którego ostatecznie nie otrzymał.
W moich oczach dodałem mu srebrną koronę. Nie wielką, a bardziej subtelną, aby dopasować się do jego arystokratycznego wyglądu, podmieniając brudne łachy po dawnych szlachcicach na zupełnie nowy ubiór o barwie białej z szarymi, bądź złotymi wykończeniami. Cóż, już teraz mogłem dodać kolejną rzecz, dlaczego warto było ocalić jego duszę. Chciałem dostrzec go w barwach mojej imaginacji... kiedy zasiada na tronie...
Do cholery, jak świetne byłoby posiadać tak wysoko obsadzonego znajomego, w chwili gdy było się piratem. Zupełna bezkarność obejmowałaby mnie i mą załogę na terenach jego królestwa... a może nawet i innych, zważywszy, jak potężnie rozkwitło jego państwo podczas złotych czasów jego rządów.
Jednakże...
-Chcesz uprzątnąć pokład? - Spytałem, obserwując w ciszy, jak się rozciąga, wolno rozluźniając swe ciało po śnie.
-Ay - Odpowiedział, sprawiając, iż uśmiech rozpromienił na moich ustach. Podobało mi się coś w myśli o zrujnowaniu jego arystokrackiej osłony. Zdegradować jego wysoki stopień wychowania...
-Namierzę kurs i spróbuję postawić żagle, aby nie ciągnęło nas na ląd. To ostatnia szansa, aby zabrać coś czego potrzebujesz w swym marnym życiu - Wymruczałem niechętnie, wędrując po schodach w kierunku steru, aby wymierzyć odpowiedni kurs. Nie byłem pewien, gdzie dokładnie byliśmy, lecz może wraz z dostrzeżeniem innej linii brzegowej mój umysł zaskoczy na nowo, poznając dawne szlaki.
-Nic mnie nie wiążę z tym miejscem - Odpowiedział szybko i bez wahania, nie odwracając się nawet w kierunku swej jaskini.
-Znakomicie - Przekręciłem nieco oporny ster, który na pewno, jak zresztą reszta okręty wymagał naoliwienia i naprawy. Koło było jednak ładne, podobał mi się grawer wszelakich wzorów na nim, choć drewno było lekko poszczerbione pod wpływem wiatru i wody - Z trudem wyznaczając zupełnie nowy kurs. Jęknąłem, kiedy musnąłem jedną z drzazg swoimi brakującym palcem, szybko spoglądając na czubek lekko już przesiąkniętego od krwi bandażu z ulgą dostrzegając, iż nic nie wdało się do wnętrza.
Nie wahałem się zablokować pospiesznie koła, aby wspiąć się po najbliższych linach na maszt, robiąc to sprawnie pomimo bólu na mym boku i dłoni, który potęgował się z każdym krokiem. Nie zatrzymałem się nawet na chwile w czystym sprostaniu pragnieniom przerwy, aż do chwili, kiedy moje bose stopy nie opadły na bocianie gniazdo pierwszego z masztów. Stąd perfekcyjnie dostrzegałem nieznane mi lądy.
Seonghwa mógł być smokiem... bestią zaklętą w ludzkim ciele, bądź na odwrót, lecz nie był głupi. Te wody w większości były nieznane piratom takim jak ja, choć wydawać by się mogło, iż zwiedziłem już każdy zakątek pobliskich oceanów.
Porządna lokalizacja, lecz samotna. Odwiązując odpowiednie liny i wspinając się wyżej, aby dosięgnąć do ostatniego z żagli, zastanawiałem się, jak okropnym musiało być spędzenie tylu lat w zupełnej samotności... Teraz nie dziwiło mnie jego wahania nastrojów. Ja nie wyobrażałem sobie spędzić chociażby kilku dni bez swej rodziny... cóż, a teraz zostałem na to narażony... Ale on?
Spojrzałem w dół na byłego księcia, który pocierał pokład przypadkowym mopem. Musiał odnaleźć go po drugiej stronie niesymetrycznych schodów prowadzących na podwyższenie burty. Było to całkiem możliwe, gdyż często pozostawiano tam rzeczy potrzebne do pośpiesznego posprzątania pokładu, zważywszy, iż oceaniczna woda, rum i krew były nierzadkim widowiskiem na ciemniejących w niezwykle zatrważającym tempie desek... Szczególnie po tym ostatnim. Jako młody, niedoświadczony kapitan, którym zostałem w wieku smarkacza, nie wiedziałem, iż jest taka możliwość, więc mój poprzedni pokład skąpany był w dawnych obszarach krwi, która nawet przetarta na wieki już pozostała głęboko zakorzeniona we wtedy jeszcze jasnych deskach.
Ciekawiła mnie jego postać... Seonghwy oczywiście. Bał się przemiany w smoka, w swoją silniejszą naturę. Zastanawiałem się, czy jest to spowodowane rzeczywiście utratą pamięci, czy może... czy może boi uświadomić sobie fakt, iż jest potworem w ludzkiej skórze. Mówił już o tym. Może utrata pamięci występuje wraz z tym, iż coraz bardziej poddaje się myśli pochłonięcia przez smocze ciało... Śmiałe wnioski, powinienem wpierw z nim porozmawiać, podstępnie wyciągnąć informacje i tak nie miałem zbyt wiele do roboty podczas naszej podróży, dotąd zazwyczaj zajmując swój umysł jakąś grą w karty z Sanem, czy wsłuchiwaniem się w naiwnie głupie opowieści Wooyounga, który znów wyrzucił za burtę Mingiego, czy coś... O, albo podpalił kuchnię.
Mimowolnie uśmiechnąłem się na to wspomnienie, powoli zsuwając się po maszcie w dół. Musiałem ich odzyskać za wszelką cenę, a smok po mojej stronie byłby całkiem dobrym atrybutem, aby ułatwić to zadanie. Gdybym tylko wpłynął na psychikę księcia... może udałoby mi się zmanipulować go wystarczająco, by przekonać go do tymczasowych przemian...
Cóż, jak coś to wyłącznie odpowiem za jego szczeźnięcie.
CZYTASZ
The curse of the prince // SeongJoong
FanfictionPozbawić króla piratów załogi? Statusu? Pozbawić księcia królestwa? Człowieczeństwa? Niekiedy naturalni wrogowie jednoczą się, aby zaznać smaku zemsty, rozkwita pomiędzy nimi coś więcej, niżeli tylko sojusz. [Praca może zawierać: przemoc, przekleńst...