Powoli naciągnąłem na swe smukłe, odziane już w czarą, królewską koszulę ramiona gruby płaszcz z futra rzadkiej pantery, pasującej do świeżo przefarbowanych włosów. Zaciągnąłem ostatnie pasma w tył, nim zwiesiłem pojedyncze z przodu, aby biały, wyprostowany lok opadał na moje oczy. Przypiąłem kaburę z ostrzem, biczem i pistoletem do pasa, nim rzeczywiście pokusiłem się, aby w końcu spojrzeć w odłamek lustra, doglądając swego starannego odbicia.
Prezencja wystarczająca na pirackiego króla... do zaakceptowania.
Wyszedłem z pomieszczenia, schodząc wolno po schodach karczmy. Nie zostaniemy tu na nocleg, zdecydowanie. Zbyt długo pragnąłem prawdziwego łóżka, aby teraz wybrać jakąś gównianą chatę. Skusiło mnie jedynie jedzenie, którego ciepła nie czułem od tak długiego czasu na swym dość wyrafinowanym podniebieniu.
Nie spieszyłem się, kiedy mój metalowy obcas stukał o twarde deski, przyciągając znudzoną uwagę wielu idiotów, którzy połykali swe tanie dania bez umiaru. Znów poczułem się, jak prawowity władca, a i oni wydali się to wiedzieć, gdyż ich liczne spojrzenia wydały się pełne skruchy i podatne na manipulację mojego słowa.
Bez wahania zbliżyłem się ku Seonghwie, który pozostał zgodnie z mym poleceniem przy jednym z najdalszych stołów, wciśniętym głęboko w kąt starej, chełpiącej się tradycją karczmy. Mogłem przysiąc, iż mężczyzna wpatrywał się we mnie w pełnym zaskoczeniu, śledząc moje rysy osłoniętej, wyższej i pogrubionej sylwetki, która ukrywała całkiem szczupłe walory mojego ciała. Nie byłem słaby, lecz mój wygląd mógł być mylny, płaszcz za to sam w sobie odstraszał wielu.
-Urosłeś kilka cali, czy mi się wydaje - Spytał z kpiną, doskonale wiedząc, iż to cudna zasługa moich wysokich butów z metalowym podkuciem.
-Pieniądze czynią cuda - Zmrużyłem oczy, siadając po drugiej stronie dość rozluźnionym już na twardym krześle. Byłem bezpieczny z całym zabezpieczeniem solidnego ekwipunku, który sterczał nieopodal mych gotowych do ataku i morderczego zabójstwa dłoni.
-Magia. Wystroiłeś się, jakbyś miał uczestniczyć w balu przebierańców - Odgryzł się z równym pazurem w swym nieszczerze uprzejmym głosem dzierżącym w sobie podstęp.
-Potrzebowałem tylko dwóch rzeczy - Świadomie uderzyłem dłonią o ostrze i pistolet, napominając, iż ponownie dzierżę przy sobie niebezpieczeństwo - Lecz reszta również dobrze mi ciąży - Ignorancko wzruszyłem ramionami, nim wyrzuciłem dwie monety ze swej sakwy - Chodźmy, nim noc zapadnie jeszcze mocniej.
I rzeczywiście wedle rozkazu Seonghwa uniósł swe wciąż o cale wyższe ciało zza stołu, kierując się posłusznie ku drzwiom karczmy. Jego szczupła, zgrabna talia i piękne, młode ciało przyciągało spojrzenie wielu, którzy ważyli się spojrzeć, lecz ich zapał umierał równie szybko, gdy pociągnęli spojrzeniem odrobinę za niego, spotykając mój morderczy wyraz... Nie potrafiłem tego wyjaśnić, lecz coś w mojej głowie wrzeszczało, abym nikomu nie pozwolił dotknąć tego majestatycznego piękna mężczyzny przede mną.
On był mój!
Noc była chłodna, wciąż mieszana z lekką, swobodną bryzą płynącą lodowatą wilgocią znad oceanu nieopodal. Gwiazd było jednak wiele, a dominująca, polarna, stanowiąca ratunek nawet w najtrudniejsze zmroki, iskrzyła dość ostro, niemal przejmując zapał drzemiący w mym sercu, aby odzwierciedlić go w najpiękniejszej naturze ludzkiego świata.
Spojrzałem o cale niżej na przyjemnie pustą ulicę, wyzbytą z jakiejkolwiek żywej duszy. Niewielkie pochodnie oświetlały większe drogi, jednakże te bardziej ukryte wciąż dzierżyły w sobie najstraszniejszy mrok.
Spojrzałem na mężczyznę przede mną. Jego krok był spokojny i cichy, pełen przemyśleń, kiedy spoglądał jedynie przed siebie na przyszłe kroki swej nowej drogi pośród opustoszałego społeczeństwa. Nic jednak co robił, nie było pozbawione pewnego wdzięku i czaru dostojności, nawet i ta zwykła wędrówka wydawała się nie przechadzką dzikiego człowieka, którym był, a najprawdziwszego arystokraty... księcia, ukrytego głęboko pod skórą. Włosy opadały mu spokojnie znów na lewą stronę ostrej twarzy, skręcając się w loki od niedawno obecnej słonej wody na nich, dłonie zaś oparły się na pasie wąskich spodni, prezentując swą niezwykle chudą talię przed zachłannym światem... gdyby tylko inne sytuacje.
-Przynajmniej mój kapitan żyje... - Przerwa, nim huk uderzenia rozszedł się echem po okolicy ulic - Czy ty mnie kurwa właśnie uderzyłeś?! - Nie było jednak odpowiedzi, kiedy odgłosy walki odebrał mowę nieznanym postaciom. Miałem zignorować wszelką interwencję, lecz pewna fraza sprawiła, iż zamarłem w półkroku.
-Nie waż się mówić o moim kapitanie - Głos tak dobrze mi znany, demoniczny, ale znany. Nie zamierzałem więc zwlekać. Zatrzymałem Seonghwę niemo każąc mu trzymać się w tyle, kiedy wyciągnąłem swą szpadle, zbaczając z głównej drogi, aby pobiec pospiesznie w kierunku jednej z długich, czarnych alei.
Cztery ciemne sylwetki. Jedna uwięziona. Jedna gotowa do ciosu. Błysk ostrza.
Nie oczekiwałem dłużej, uderzając sztylet swą szablą, wybijając go zgrabniej, niż było to pierwotnie zaplanowane, pospiesznie zadając cios łokciem w szczękę o cale górującego nade mną mężczyzny. Uniosłem nogę, pospiesznie uderzając metalem w brzuch innego, zwalniając prawą rękę przetrzymywanej postaci, nim wymierzyłem swój pistolet w ostatniego z napastników, błogosławiąc go głodnym mordu spojrzeniem.
-Nie waż się podnosić dłoni na mego załoganta, bo rozsmaruje twój mózg na ścianie - Warknąłem, nie wahając się przed wystrzałem.
-Kapitanie?
CZYTASZ
The curse of the prince // SeongJoong
FanfictionPozbawić króla piratów załogi? Statusu? Pozbawić księcia królestwa? Człowieczeństwa? Niekiedy naturalni wrogowie jednoczą się, aby zaznać smaku zemsty, rozkwita pomiędzy nimi coś więcej, niżeli tylko sojusz. [Praca może zawierać: przemoc, przekleńst...