Rozdział ósmy

226 17 9
                                    

Słaby jęk przemknął przez moje usta w chwili przebudzenia, gdy gwałtowna, nieustępliwa fala bólu ostała w mojej głowie. Starałem się unieść dłoń, by przytrzymać miejsce, gdzie zaraz moja czaszka miała eksplodować... tyle, że nie mogłem poruszyć swą dłonią. W zasadzie ledwo mogłem się poruszyć.

-Nie chce zejść - Dźwięk czyjegoś głosu dobiegł przytłumiony i zniekształcony, lecz zrozumiały... przynajmniej w teorii.

Dopiero po chwili zrozumiałem, iż czyjeś palce zaciskają się na moim przedramieniu z taką siłą, aby perfidnie pozostawić po sobie odciski, a nawet siniaki. Nie jest dobrze. Uniosłem więc powieki, spoglądając na mężczyznę odwróconego do mnie plecami, który zapewne był powodem mojej niewoli i już miałem go zaatakować, ciągnąć kołnierz koszuli w tył, by zrzucić go z mojego ramienia, kiedy kolejna fala agonii przeszyła moje ciało.

Wrzeszczałem, czując, jakby coś rozcinało palec mojej uwięzionej dłoni i szarpałem się starając sie wyrwać ją z uścisku... lecz bezskutecznie. Ból był nie do opisania, gdy nacięcia powstawały tępo, zwiększając nacisk na już poranioną skórę, piekąc w miejscach, gdzie ziemia i piasek zanieczyszczały wewnętrzne warstwy ciała. Czułem dokładnie każde pociągnięcie, tak, jakby ktoś rozkoszował się moim krzykiem... moją walką w obliczu zagrożenia, kiedy nie potrafiłem logicznie myśleć pożerany zachłannie przez wszelką okrutną agonię piekielnych tortur.

Nie daj się. Nie daj się. Nie daj się... Hongjoong kurwa nie daj się.

Uniosłem nogi, kopiąc mężczyznę w skroń z całą zaoszczędzoną siłą. Nieznana postać jęknęła, upadając obok i pozwalając mi... Kurwa za szybko przyciągnąłem do siebie dłoń, odrywając ostałe mięso na dwie części. Z przerażeniem patrzyłem na swój mały palec, który został kilka metrów dalej ze srebrnym pierścieniem na nim i ludzkim demonem, który przenosił chytre spojrzenie z obręczy na mnie, wyraźnie zdenerwowany, zanim rzucił się na błyszczący przedmiot niczym głodny wilk żerujący nad padliną.

Jęknąłem, starając się nie patrzeć na to, co pozostało po palcu na mojej dłoni, szybko rozglądając się w poszukiwaniu czegokolwiek, co mógłbym dzierżyć w mych dłoniach, lecz nie odnalazłem nawet głupiego badyla... w lesie pełnym gałęzi.

Zaatakowałem, jako pierwszy, rzucając się pospiesznie na mężczyznę przede mną i przygwożdżając jego ciało bezpośrednio do ziemi, nim wyciągnąłem zdrową rękę, uderzając o jego skroń. Czułem satysfakcje, kiedy wrzasnął boleśnie, rozpaczliwie błagając, abym przestał, lecz jego życie było zależne ode mnie... przykro mi, ale nie byłym litościwym.

Uderzyłem jeszcze raz, i kolejny, ostatecznie oplatając swoje palce na jego szyi, by ścisnąć ją całą ostałą w moim ciele siłą. Moja skroń wciąż pulsowała tępym bólem, a świat wydawał się wirować, niczym niemal pogrążony w tańcu, lecz nie przestałem, wiedząc, iż do tego zależy moje przeżycie. Nie dało się zapomnieć o bólu. Nie dało się stłumić mdłości, gdy spojrzałem na to, co pozostało po moim palcu prawej dłoni. Zastąpiłem je morderczą wściekłością, przenosząc całą swą frustrację, ból, stratę, złość na swoje palce, które pomimo ran, pomimo agonii, zaciskały się mocniej na obcej krtani, aż ta czerwieniła się, by osiągnąć odcienie ciemnego, niezdrowego fioletu.

Zabij. Przez niego nie możesz powrócić do załogi. Zabij. Usuń go ze swojej drogi.

I byłem zdeterminowany, aby to uczynić, gdy nagle kolejne uderzeni padło na moją i tak już bolesną skroń, zrzucając mnie z przeciwnika. Uniosłem się, lecz mdłości powróciły z jeszcze większą siła, pozostawiając mnie wpół zgiętego na moich kolanach. Jęknąłem boleśnie, starając się uspokoić agonię swojej uszkodzonej czaszki, gdy uderzenie padło na mój policzek.

-Zapłacisz za to, draniu - Warknął inny z ludzkich szczur, gdy ponownie spróbował mnie zaatakować, jednak chwyciłem jego kostkę, nim zdołała uderzyć w moje płuca, szarpiąc mężczyznę, by doprowadzić go do upadku.

W chwili, kiedy jego głowa boleśnie uderzyła o podłogę, poczułem dłonie zaciskające się na mojej szyi. Szybko powiodłem palcami do obcych ramion, starając się rozerwać morderczy uścisk, lecz nieskuteczne były moje starania. Zostałem przewrócony boleśnie na plecy, a mężczyzna, którego przewaliłem przed kilkoma sekundami, podniósł się już z ziemi, dopadając moje ciało, gdy jego przyjaciel nie puszczał krtani. Starałem się wyrwać z ich uścisku, jednak na marne szły wszystkie moje starania. 

Byłem uwięziony.

Nagle demon, który trzymał moje nogi, wyciągnął dłoń w kierunku mojego rannego palca, nie wahając się, gdy ścisnął go. Wrzasnąłem w agonii, desperacko kopiąc w pragnieniu błogiej ucieczki, jednak nic nie dawało mi wytchnienia. Byli zbyt wielcy. Zbyt silny...

Rozpaczliwie zacząłem poszukiwać czegokolwiek, co zbawi mnie przed śmiercią z rąk tych podstępnych złodziei, nim dostrzegłem ruch w gęstwienie lasu. Czarna, pokryta osłoną mroku postać wyłoniła się spomiędzy linii. Czekając. Obserwując. Przełknąłem ciężko, jęcząc na ból i powstrzymują łzy, kiedy mój wzrok stawał się bielszy... mniej dostępny z każdą mijającą sekundą. Nie. To nie mogło tak się skończyć...

Postać wydawała się wahać, nim dziwne, znacznie ciemniejsze niż noc cienie przeszły jej ciało, tężejąc, pokrywając sylwetkę niemal w pełni, gdy rozszerzały się niczym mgła.

Kolejne, co dane mi było usłyszeć, to zabójczy ryk... Ryk tak dziwnie znajomy.

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz