Rozdział dwunasty

224 21 3
                                    

-Ja? Twoje imię? - Spytał, drapiąc się znów po sercu, lecz tym razem wydawał się być wystraszony, jego oczy były dość szeroko otwarte, tracąc na dawnej wściekłości, a dym ponownie zaczął unosić się z jego ramion. Denerwował się. Zmarszczyłem brwi, nim podszedłem do niego, kładąc swe dłonie na jego barkach.

-Uspokój się, znów świrujesz - Mruknąłem do niego, zauważając niemalże natychmiastową zmianę. Cienie zaniknęły, a dłoń zamarła, gdy nagle zwiesił głowę. Czemu tak szybko zareagował na moje słowa? Nie zamierzałem teraz jednak zaprzątać sobie tym głowy - Cudownie, a teraz powiedz, co cię zdenerwowało i skąd znasz moje imię?

-Nie pamiętam - Wyszeptał głosem drżącym i przeraźliwie cichym, iż wystarczająco, bym ledwo był w stanie go usłyszeć. Zmarszczyłem brwi zdezorientowany.

-Co masz na myśli? - Czemu ten facet zaskakiwał mnie coraz to bardziej z każdą kolejną mijającą chwilą... 

Jak bardzo tęskniłem za dreszczykiem emocji, zagubienia i strachu, który przepływał przez moje ciało... Cóż, wolałem jednak mieć przy swym boku załogę, ale odkąd zostałem jednym z najniebezpieczniejszych piratów na wszystkich morzach i oceanach okolicy, nikt nie stanowił dla mojego okrętu większego zagrożenia. Poczułem się, jakby cofnęło mnie w czasie o kilka grubych lat. Brakowało mi tego...

-Możliwe, że usłyszałem od twojej załogi, nim ją zabrano... - Jęknął, unosząc skroń ze skruchą w swym spojrzeniu, nim spojrzał poklei po swych barkach, dostrzegając moje ręce na nich. Zabrałem więc je szybko, cofając się ze wstydem wymalowanym zapewne na policzkach. Za blisko. Za szybko... Przywykłem jednak do fizycznego okazywania uczuć, czy tam emocji... jak zwał tak zwał to Wooyoung. Każdy z członków mojej załogi wchodził niekiedy w strefy zbyt intymne.

-Możliwe? - Dopytałem, starając się jak najlepiej ustabilizować mógł głos, aby nie wywrzeć na nim presji. Często postępowałem tak z Mingim, gdy czuł się przytłoczony... możliwe, że nie w takim stopniu, ale póki nie dostrzegałem zmian w charakterze Seonghwy było w porządku.

-Nie pamiętam - Wyznał cicho.

-Bo byłeś smokiem? Tracisz świadomość, czy coś takiego? - Zmarszczyłem brwi, oczekując chwili, gdy uzyskam odpowiedź, lecz ten wydawał się wahać...

-N-nie - Jego głos był niepewny i drżący - Ja... po prostu zapominam. Nie pamiętam, dlaczego jestem smokiem... Nie pamiętałem nawet, że byłem księciem. M-mam książki, które przypominają mi... piszę w nich często, żeby nie zapomnieć... Tak jak tamten Wiwern...

-Mówisz o czarnym smoku? - Spytałem podejrzliwie, gubiąc się w jego słowach. Wydawał się niekompletny... nie mogłem jednak go oceniać, nie wiedziałem, z jakim bólem się mierzył, a coś w mym znudzonym już życiem sercu krzyczało, abym poznał jego historię... wysłuchał słów, które ma mi do powiedzenia.

-Nie. To nie smok. Nasza budowa ciała się różni... - Miał kontynuować, lecz zamilkł na chwilę, spoglądając gdzieś w dal, jakby rozważał swoje kolejne słowa. Nagle potrząsnął głową, niemal odrzucając myśl, jaka narodziła się w jego głowie, nim znów otworzył usta, już nieco pewniej - To nie ma znaczenia. Ale pamięć ratuje nas przed całkowitym dziczeniem, zatraceniem w tej postaci diabła - Jego odpowiedź sprawiła, iż ciężki dreszcz przerażenia przemknął po moim kręgosłupie. Czyli ten potwór, był kiedyś człowiekiem? - Był taki, jak ja... przemieniony za jakąś cenę, jedyną różnicą był fakt, iż ja zdołałem zbiec od tego, który skazał mnie na klątwę. Jemu się nie udało, pozostając wierną marionetką w rękach szaleńca... Zresztą nie byliśmy jedyni.

-Jest więcej smoków? - Mężczyzna skinął głową, nie patrząc już w moim kierunku, gdy odwrócił się powoli, aby spojrzeć na stos licznych książek. Jego słowa doprowadzały mnie do czystego szaleństwa. Ludzie przemienieni w smoki? Więcej niżeli jeden? Co planował ten mężczyzna? Zbudować armię tych przeklętych stworzeni? I co zrobi z moją załogą?... W zasadzie ta myśl była znacznie bardziej przerażająca, niżeli cokolwiek innego. Nie mogłem pozwolić, aby coś im się stało. Byłem za nich odpowiedzialny...

-Przynajmniej jeden... do chwili, kiedy uciekłem. W dniu, kiedy mnie zabrał była nas trójka. Ten, z którym walczyłem, był jednym z moich przyjaciół... choć nie pamiętam już jego twarz - Mruknał z nutą bolesnej melancholii w swym głosie, nim spojrzał w moim kierunku - Nie martw się, kiedy to się stanie, zakończę swój żywot. Nie pozwolę, by ludzie ginęli z powodu mojego głodu - Obiecał Seonghwa pozostając w niemal Stoickim spokoju, jak gdyby już pogodził się z faktem swej śmierci i nie przewidywał innej drogi. 

Zamarłem w otępieniu. Byłem do cholery piratem. Sam przewidywałem własne poświęcenie i planowałem własne samobójstwo, gdyby nadeszła chwila temu odpowiednia, lecz brak woli walki, który płonął w oczach człowieka przede mną przed kilkoma minutami, sprawił, iż coś w mym środku zakuło paskudnie. Czy to był odzew z mego już dawno martwego serca? Nie możliwe, gdyż ofiarowałem je jedyne załodze... Nie mogło otworzyć się przed kimś... A może mogło?

-Gdy stanie się co? - Spytałem, marszcząc brwi, choć obawiałem się jego odpowiedzi. 

-Kiedy zapomnę własnego imienia - Jego szczere, pogodzone oczy o srebrnej, niemal księżycowej tęczówce wlepiły się w moje własne - Kiedy zatracę swoje człowieczeństwo.

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz