Rozdział dwudziesty szósty

208 17 0
                                    

Tym razem było to inne. Ramiona Seoghwy były łagodne, kiedy zacisnęły się na szerszym ciele w delikatnym uścisku pełnym czegoś... opiekuńczego, a nawet i San nie wydawał się pragnąć, wykorzystać bliskości na swą korzyść w dudniącej myśli zapewnienia tylko i wyłącznie komfortu oraz ciepła. Nie zamierzałem więc im przeszkadzać, czekając więc spokojnie, dając im tak wiele czasu, ile potrzebowali.

-Wiem, jak znaleźć resztę - Wymamrotał w końcu San, powoli spoglądając ku mnie - Yeosang dał mi to, kiedy zostawił mnie na łódce - Jego dłoń powiodła pod luźną, białą koszulę, która nieszczelnie przysłaniała jego twardą pierś, aby wydostać spod materiału błękitny wisior z jakiegoś kamienia, który połyskiwał jaskrawie. Powiedział, że...

-Jeśli przyłoży się to do mapy, ukaże miejsce, gdzie jest każdy członek załogi - Zwieńczyłem jego słowa, doskonale znając przeznaczenie magicznego przedmiotu - Wspominał o tym kilka miesięcy temu, nie sądziłem jednak, iż udało mu się ukończyć - Uśmiechnąłem się dumnie, nim ruszyłem pospiesznym krokiem w kierunku okrętu. Moja nadzieja rozkwitła ponownie pięknym kwiatem w moim strapionym dotąd sercu, na myśl, iż w końcu odnalazłem trop do swojej załogi... do mej rodziny - Pospieszmy się - Cel mej wędrówki ponownie rozpalił ogień drzemiący w mej duszy, a ja zapragnąłem, jak najszybciej dostać się do tych, którzy wybawili niegdyś mnie od wrót piekielnych. San podarował mi do dłoni niebieski diament, nim skinieniem swej blond skroni ukazał zaufanie, którym mnie wciąż darzył.

Dotarcie na statek nie było trudne i zajęło zaledwie kilka krótkich minut, nim rzeczywiście moje obite w metal podwyższone buty uderzyły łagodnie o deski podestu. Zatrzymałem się jednak, dostrzegając kilku mężczyzn leniwie siedzących na deskach pomostu tuż przed kładką. Cudownie, ten pomiot władzy zorganizował również załogę, która przez kilka dni wykona niewierną pracę. Może chłopaczyna nie był taki zły? Lub po prostu zbyt poważnie do siebie wziął sobie moją groźbę. Tak czy siak, przynajmniej ułatwił mi zadanie swym marnym żywotem.

-Zapłata po zakończeniu trasy, niesubordynacja karana przywitaniem się z rekinami - Życiłem szybko i od niechcenia, nim wspiąłem się ku górze.

-Ay - Odpowiedzieli, lecz ja nie darzyłem ich już zainteresowaniem, skupiając się nad tym, co rozciągało się przede mną.

Okręt zmienił się nie do poznania. Deski pociemniały, lecz nie od krwi, a czystości i choć Seonghwa wykonał świetną robotę ostatnim razem, różnica wielu rąk pracy wciąż była niezwykle zauważalna. Nowe maszty pięły się dumnie, więc wskazałem głową Sanowi, aby zawędrował ku górze i zabezpieczył je, nie oczekując długi, nim szczur morski wykonał polecenie.

-Podnieść kotwicę i przygotować się do rejsu - Powiedziałem szybko, dostrzegając z zadowoleniem, jak nowa załoga rozbiega się posłusznie, a każdy zajął swe wcześniej zaplanowane stanowisko, funkcjonując dość sprawnie, choć zapewne nie tak dobrze, jak moja prawdziwa rodzina zaufanych ludzki - Seonghwa, chodź ze mną.

Ruszyliśmy do mojej kajuty po tym razem pięknie gładkim i nieskazitelnie czystym pokładzie. Pchnąłem więc podwójne drzwi na oścież, starając się nie dać zaskoczeniu, które przemknęło mój umysł. Wystrój został zmieniony, ale i samo pomieszczenie wydało się znacznie przestronniejsze oraz w końcu oświetlone przez liczne lampiony płonące przy każdym z rogów czterech ścian.

Stare królewskie łoże zamienione na nowe, nieco mniejsze, lecz przyozdabiane zadbanym złotem i wszelkimi wyżłobieniami na swym ciemnym drewnie o roślinnym motywie pnączy oplatających poręcze. Po lewej stronie rozciągały się regały wciąż niezapełnione w pełni, choć kilka z wybranych półek ciążyło od licznych map. Punktem zaś centralnym stanowiło solidne biurko, na którego blacie zalegały sakiewki ze złotem.

Uśmiechnąłem się zadowolony, nim zbliżyłem się do regałów, przeszukując je pospiesznie w poszukiwaniu wybranej z nich, na której mogłem mieć swe przypuszczenia o aktualnym pobycie swojej załogi. Było to trudniejsze, zważywszy, iż wspomniane szkice niedalekich terenów ułożone były inaczej, niżeli wedle zamysłu Yeosanga i jego zwykłego, opanowanego porządku... cóż, przynajmniej od dziś zacznę szanować to, jak niegdyś irracjonalne upieranie się o określonym porządku ułożeń, teraz stanie się moim zastosowaniem... O ile wciąż będę mógł pełnić rolę kapitana tego przeklętego okrętu.

-Mam - Sapnąłem szczęśliwie sam do siebie, nim pospiesznie ruszyłem w kierunku biurka, odtrącając wszelkie sakwy ze złotem na rzecz rozwinięcia pożółkniętego płótna, pochylając się nad odświeżonym blatem z mocnego drewna - Spojrzmy - Położyłem błękitny kamień, oczekując jaskrawego błysku, kiedy w lekkim roztargnieniu poruszałem po górnej części mapy.

Aż ten nie poranił mej wyczulonej źrenicy.

-Fallcoast... - Szepnął z przerażeniem San, który nagle zjawił się tuż obok.

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz