Kamienie zaczęły upadać z kruszącej się struktury, a ja niemal walczyłem o przetrwanie, aby ostać się do chwili, kiedy nie dołączę do mojej załogi. Zamek zamierzał się rozlecieć pod naporem smoczych, walczących ciał, jak wieża wybudowana z niestabilnych kart, a nasze życie nie miało pozytywnych rokowań, jeśli pozostaniemy uwięzieni w środku.
Byłem niemal pogodzony, iż kilka sekund dzieli mnie od śmierci, modląc się, aby ma załoga podzieliła inny los, kiedy nagle światło przygasło, pozostawiając po sobie zaledwie słaby błysk, rozświetlający grube płótno szarego skrzydła rozłożonego nad moją głową i wybijającego dziurę swą masywną konstrukcją w ścianie zamkowej. Poczułem, jak ulga rozpiera moje serce, szybko odnotowując, aby podziękować Seonghwie za swe poświęcenie, nim rzuciłem się do ostałej w celi reszty.
-Pospieszmy się! On długo tak nie wytrzyma! - Wrzasnąłem, niemal ogłuszony hukiem walącego się budynku i przerażony, gdy ostre kamienie z podupadającego sufitu zaczęły uderzać o ciało ponad nami, zapewne zadając ból mężczyźnie, który ocalił nas przed okrutną śmiercią.
Chwyciłem ramię Yunho, ciągnąć go na swoje barki, zadowolony, gdy Jongho dołączył po drugiej stronie, pomagając unieść mi niemały ciężar w naszej przeprawie. Wiedziałem, że niemal nieprzytomny Wooyoung będzie bezpieczny w ramionach Sana, bądź Mingiego, więc ruszyłem do wyjścia, ciągnąć za sobą znacznie wyższego mężczyznę.
Nie spodziewałem się, iż sprawy potoczą się w ten sposób. Oczekiwałem walki z potężnym magiem, który zabije nas w chwili ubywającego skupienia, kiedy to Seonghwa zajmie się jednym ze smoków. Lecz mój ojciec? Umierający zbyt szybko, jak na jego zapewne rzeczywiste umiejętności? Czym do cholery miały być te wydarzenia.
Martwe ciało Yeosanga uderzyło o moją skroń, lecz nie miałem jak go wyciągnąć. Powrót do walącego się zamczyska i wbiegnięcie pomiędzy trzy walczące ze sobą smoki było niemal zabójstwem dla mnie i dla mojej załogi... mogłem jedynie modlić się, iż mężczyzna przeżyje wyzwanie mu rzucone.
Kiedy przekroczyliśmy kamienisty próg zamczyska, skrzydło uciekło do środka, a wejście zawaliło się nagle z głośnym hukiem upadających głazów, a podmuch uderzenia zrzucił nas z kolejnych szczebli skalnych. Raziłem się o swój bok zaostrzonym kamieniem, jęcząc lekko, gdy zacząłem podążać spojrzeniem po swojej rozbitej załodze. Jongho leżał kawałek obok mnie, wystarczająco blisko, abym mógł go dosięgnąć rękoma. Yunho wydawał sie w porządku o dwa stopnie niżej, nie podnosząc się, lecz otwierając oczy zapewne ogłuszony uderzeniem. San i Wooyoung nieco powyżej... Mingi?
-Gdzie jest Mingi? - Spytałem pospiesznie, nawet nie podejrzewając, jak nienaturalnie mógł zabrzmieć chropowaty i słaby ton zdartego głosu, kiedy coś nieustannie piszczało w moich uszach, otępiając zbuntowany umysł.
-On... - Jongho spojrzał na zamek, sprawiając, iż przełknąłem z przerażeniem. Nie. Nie mogło tak być. Nie dwóch na raz. Nie...
Poczułem, jak oddech tężeje w mojej piersi i jak najmłodszy z mojej załogi przysuwa się po kamieniach, aby uczynić cokolwiek, co zbawi mnie od ataku paniki, lecz odtrąciłem jego pomocną dłoń. Nie mogłem pozwolić sobie na słabość. Walka nie była jeszcze skończona, a potwierdzenie tych słów nadeszło krótką chwlę po tym.
Stos ruiny, którą niegdyś można było nazwań zamkiem uniósł się, kiedy w niebo wystrzelił jeden ze smoków... Ten był jednak inny. Jego ciało długie i smukłe, jakby całe składało się z budowy ogona. Nie posiadał łusek, a futro okrywające jego skórę w barwach różnozielonych i paskowanych. Jego skrzydła posiadały pióra zbliżone do najprawdziwszej papugi, kiedy pisk wykrzywiał się w upodobnieniu do przerośniętego orła drapieżnego. Dostrzegłem wiele świeżych ran pokrywających jego zwinne ciało, a pomimo tego stwór był piękny i przerażający, w tej samej chwili, szczególnie gdy rozciągnął swe skrzydła szeroko nad poległymi murami zamku, a jego oczy zabłysły dziwnymi odcieniami tęczy, gdy spojrzał na nas, wybierając swój cel.
Wyciągnąłem miecz, stając pospiesznie na równe nogi, gdyż wiedziałem, iż zaatakuje w kolejnej sekundzie i moje przypuszczenia nie były omylne. Kiedy tylko jego cielsko uderzyło w dół, przeszywając powietrze, nie oczekiwałem, chwili, gdy uchwyci mnie swym zaostrzonym pyskiem. Wbiłem ostrze w jego szeroko rozwarte podniebienie, narażając się na ryk agonii nieludzkiego stwora, nim wyciągnąłem swe ostrze, chowając się bliżej skał, aby stwór przeleciał nade mną w groźbie upadku, zanurzając ostrze w jego gardle.
Dopiero po chwili spostrzegłem, iż jego szpony istniały, pospiesznie starając się uniknąć ich krótkich ostrzy, przeciągając swą broń nisko po jego brzuch, aż i moje ciało zostało skąpane w jego krwi i wnętrznościach. Ku memu szczęściu potwór przeleciał o cale dalej, rozbijając się o poniższe ostre skały zbocza.
Odetchnąłem ciężko, zgarniając część szkarłatu i flaków ze swojej twarzy z obrzydliwym odgłosem rozchlapując je obok. Gdzie drugi smok? Gdzie Seonghwa? Mingi? Yeosang? Czy udało im się przeżyć?
Mogłem jedynie czekać.
CZYTASZ
The curse of the prince // SeongJoong
FanfictionPozbawić króla piratów załogi? Statusu? Pozbawić księcia królestwa? Człowieczeństwa? Niekiedy naturalni wrogowie jednoczą się, aby zaznać smaku zemsty, rozkwita pomiędzy nimi coś więcej, niżeli tylko sojusz. [Praca może zawierać: przemoc, przekleńst...