Rozdział pierwszy

410 29 19
                                    

Huk armatniej kuli przeszył schody pod mymi stopami, rozszarpując je na strzępy, gdy mój umysł przeszedł donośny bolesny, pisk. Wrzasnąłem, gdy jedna z ukruszonych desek uderzyła moją łydkę, doprowadzając do upadku na ostałą stertę gruzu, jednakże nie słyszałem swojego głosu... jedyne, co udało mi się wyróżnić to ten pisk. Raniona noga pulsowała paskudnie tępym bólem, lecz nie był to moment by się poddać.

-Kap! - Usłyszałem chwilę później głos donośny, choć wciąż ledwo przedzierający się przez okrutny dźwięk dzwoniący mi w uszach. 

Uniosłem powieki, spoglądając na jednego z mojej załogi, nim serce zamarło w mojej piersi. San padł na kolana, tuż przede mną, kiedy usta dławiły się jego własną krwią. Poderwałem się na nogi, nie zważając już na swe rany, by chwycić go szybciej, niżeli upadał, ujmując jego pierś. Desperacko próbowałem podciągnąć go pod ścianę mojej kabiny, jednak był ciężki, o wiele za ciężki, bym mógł uczynić to bez skazywania go na okrutną agonię... Mógłbym przysiąc, iż jego krzyk już do końca mych dni będzie nękać mnie w koszmarnych snach.

-Za tobą - Parsknął nagle, gdy więcej kropel ubyło z jego szkarłatnych ust. 

Nie oczekiwałem więcej, szybko chwytając przypadkową deskę pozostałą po roztrzaskanych schodach - sądząc po kształcie był to element barierki - biorąc zamach, nim na oślep uderzyłem jednego z licznych wrogów w brzuch, zginając go na kolana. Nie wahałem się, by uderzyć ponownie, tym razem roztrzaskując jego głowę o pokładowe drewno podłogi, czując satysfakcję, kiedy i on walczył z rozlewającym się w jego uszkodzonej czaszce umysłem.

-San? - Spytałem, spoglądając na niego, lecz skinął jedynie głową, pozwalając mi działać dalej. Wiedziałem, że nie mogę go teraz opuścić, był niemal zupełnie bezbronny, jednak pozostanie z nim, również nie wchodziło w grę. Reszta również oczekiwała na moją pomoc.

Pozostałem więc w okolicy, chwytając przypadkowy kordelas europejskiej budowy, pospiesznie blokując zabójczy cios kolejnego z parszywych szczurów, którzy próbowali odebrać mi rodzinę. Przebiłem jego żołądek, napawając się widokiem, jak krew i poszczególne elementy jego wnętrza rozlewają się po ziemi okrętu.

Rozejrzałem się pospiesznie. Wooyoung walczył nieopodal i wydawał się ranny. Jego lewe ramię krwawiło dość obficie, lecz działało, sądząc, jak uderzył zaciśniętą do bieli jego knykci pięścią w twarz zamaskowanego. Yeosang bronił się przy strzeże, wciąż pilnie dopełniając swych obowiązków, by uniknąć zderzenia z obcym okrętem, a za jego plecami dostrzegłem Jongho, rozpłaszczającego mężczyznę o drewno masztu. Jedynie słabe rany dostrzegalne były na ich ciałach, jednakże nic niepokojącego. Starałem się jeszcze odszukać Yunho i Mingiego, przeczuwając, iż będą razem, a pierwszy z nich walczy za nich dwóch, chroniąc swego młodszego partnera przed śmiercią, lecz nie zdołałem zyskać potrzebnego czasu.

Ból przeszyło moje biodro, sprawiając, iż warknąłem bardziej wściekle, niżeli boleśnie, odwdzięczając się równie szybko, by ukrócić ich marne życie. Było ich dwóch, a już po chwili tylko jeden zachował głowę. Chwyciłem jego kołnierz. Szybko szarpnąłem ku sobie. I nadziałem go na swoje ostrze, czując obrzydzenie, gdy krew chlusnęła mi na twarz.

To było takie ładne popołudnie... cóż, przynajmniej rokowania były pozytywne. Większość leżała już i tak martwych, jednakże musiałem zapamiętać, aby oszczędzić kilku i wykorzystać te parszywe robale do posprzątania ciał swych kamratów, nim krew przesiąknie już na stałe piękne deski mego okrętu.

Rozejrzałem się do koła, dostrzegając jedynie kilka kolejnych wciąż niemartwych trupów, z którym, jak sądzę, bez trudu upora się moja załoga, więc cofnąłem się na nowo do Sana, upadając na kolana przy jego duszącym się ciele.

-Oddychaj powoli - Rozkazałem go głosem władczym, choć wiedział, iż był to przejaw czystej troski, starając się, jak najszybciej zastosować do mych słów. Przyszło mu to trudno, jego oddech był ciężki i chrapliwy w piersi, sprawiając, iż zmartwienie rozkwitało w moim sercu.

Spojrzałem na jego zakrwawiony brzuch, ostrożnie unosząc jego zagrabioną, kupiecką koszulę o białym, lnianym kroju, starając się nie okazać zmartwienia, kiedy dostrzegłem, jak jedna z desek wystawała niebezpiecznie z jego ciała. Rana była usytuowana tuż nad prawym biodrem, przechodząc przez ciało tak, bym mógł dostrzec trzy, na cztery krawędzie drewna.

-Hyung, ja... - Jego cierpki jęk przyprawiał mnie o ciarki, więc szybko go uciszyłem.

-Cicho, oszczędzaj siły i czekaj na Yeosanga - Warknąłem pospiesznie, modląc się, aby wspomniany mężczyzna szybko zwieńczył swe dotychczasowe zajęcie i przyszedł tu, nim jego przyjaciel wykrwawi się w moich ramionach.

Marzenia zostały zrujnowane wraz z groźnym rykiem, który przeszył powietrze.

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz