Rozdział dziewiąty

232 19 25
                                    

Byłem naprawdę bliski omdlenia, gdy nagle ciało, które było odpowiedzialne za największą moją agonię, zostało strącone z mych nóg. Krzyk przerażenia i bólu przeszył po raz kolejny ciemne, nocne powietrze, tym razem barwiąc je w znacznie innej, wyższej tonacji.

-Co to kurwa jest?! - Wrzasnął mężczyzna nade mną, szybko ściągając dłonie z mojego poranionego gardła, lecz nie śledziłem jego losów, pospiesznie odwracając się na bok, by zakrztusić się powietrzem, które miało mi służyć. Nie byłem w stanie złapać prawdziwego oddechu, dysząc jeszcze przez kilka krótkich chwil, aż byłem gotów spojrzeć, kto był odpowiedzialny za moje wybawienie.

Tyle, że moje ciało zostało gwałtownie poderwane do góry, a szpony zacisnęły się na mym ciele... Nie jednak boleśnie, choć wciąż wyczuwalnie naciskając na rany dawne i nowe. Szarpałem się pospiesznie, nagle rozumiejąc, skąd znałem tamten ryk... Pochodził od smoka. Piekielnej bestii, która odebrała mi rodzinę, załogę, okręt. Która zrujnowała mój świat.

Walczyłem więc, choć wiedziałem, iż nie miałem wielu szans. Jego pazury zaciskały się jedynie mocniej z każdym szarpnięciem, wciąż nie przebijając ciała, lecz odznaczając się, przyduszając, a nacisk stawał się niemal bolesny na mojej skórze. Jęknąłem, starając się przebić przed długi szpon, uderzając w niego, nim dostrzegłem krew... krew, która nie należała do mnie...

Spojrzałem w górę szarego smoka, dostrzegając wiele ran na jego ciele oraz skrzydła, które wydawały się toczyć bój z oporem powietrza... Myślałem... byłem przekonany, iż tamtego dnia płynął z finezją po niebie... musiał więc być niezwykle osłabiony. Poczekaj...

Czy on się mną zajął? Nie to niemożliwe! Był pieprzonym smokiem, a ja miałem urojenia. Musiałem walczyć... musiałem...

-Przestań sie wiercić idioto, bo cię puszczę!

-To mnie puść! - Wypaliłem szybko... poczekaj, czy ten głos był w mojej głowie? Co do cholery...

-Spójrz w dół, zanim wypowiesz są prośbę - Warknął stwór, jedynie potęgując bóle mojej otępiałej skroni, lecz posłuchałem, a serce zamarło w mojej piersi. Najbliższy ląd był... daleko nad koronami drzewa, a upadek... nie przeżyłbym, zdecydowanie. Nagle jakoś niespieszno mi było, aby smok rozluźnił swe szpony, więc przywarłem do nich mocniej, obejmując jeden ramionami.

Nagle bestia zatrzęsła się lekko, wydając dziwne, choć przyjemne dźwięki... czy on chichotał? Czy kurwa smok mógł w ogóle chichotać? Tym bardziej ze mnie?

Jego skrzydła uderzyły powietrze nieco mocniej, unosząc ogromne cielsko ku górze, aż jedna z jego przednich łap uderzyła o czarną skałę ciemnej jaskini... Czy to była jego jaskinia? Co za szaleniec musiał przynieść mnie do jaskini smoka, aby leczyć moje rany?! Bądź pragnął ofiarować mnie tej bestii?

Przełknąłem, czując się, jak zabawka.

-Odpocznij i zatamuj krwawienie. Za kilka godzin zajmę się twym ciałem - Głos smoka znów rozbrzmiał w mym umyśle, choć ten nie puścił mnie nawet w chwili, gdy jego cielsko nie zmieściło się w zupełności do wnętrza groty.

Jego szpony uniosły się odrobinę i byłem przekonany, iż przybliży mnie do pyska, pomimo wszelkich swych słów, aby pożreć mnie ponownie, lecz i tym razem myliłem się niezwykle, gdy nagle rozluźnił uścisk, pozwalając mi spaść z kilku metrów. Nie było to jednak bolesne, kiedy uderzyłem o stertę kocy i futer, dokładnie w miejscu, gdzie przed kilkoma godzinami ocknąłem się ze snu. Paradoksalnie znów byłem wyczerpany, aczkolwiek wiedziałem, iż pozostawienie ran samych sobie nie było dobrym pomysłem.

Zamiast tego obserwowałem stworzenie o szarych łuskach. Smok nie patrzył na mnie już dłużej, nie komentował, ani nic, po prostu odwrócił się w kierunku wejścia jaskini, upadając tam ze słabym, bolesnym sapnięciem wydobywającym się z jego przyległego do podłoża pyska. Wydawała się równie wyczerpany, co i ja. Szybko owinąłem swój ranny palec w jeden dość krótki koc, zaciskając dłoń na ranie. Musiałem zagryźć szczękę, by paskudnie bolesny jęk nie wymknął się z moich ust, koncentrując się na postaci przede mną, aby stłumić agonię.

Był to pierwszy moment, gdy rzeczywiście mogłem przyjrzeć się komuś, kto prawdopodobnie ocalił moją załogę przez spłonięciem... a teraz pomógł również i mi. Dlaczego to zrobił? Powiodłem spojrzeniem po jego dużych łuskach o szarawych odcieniach. Jego szyja była krótsza, niż drugiego, czarnego stwora, lecz wciąż byłem pewien, iż potrafiła wyprostować dumnie swój gadzi łeb. Jego pysk był smukły, kiedy górne części pokrywały liczne wystające kolce oraz dwa długie, zakręcone rogi... nie wydawał się jednak przez to straszniejszy... ich równe ułożenie niemal świadczyło o patetyczności tego mitycznego stworzenia. Jego oczy były zaś zamknięte, a nozdrza szerokie, jak gdyby nie starczało mu tchu.

Powiodłem dalej po długim ciele do szerokich ramion zwieńczonych ostrymi pazurami. Z jego łopatek wyrastały dwa długie skrzydła, które unosiły się zaledwie na centymetr, by później złożyć się i opaść, jakby nie miał siły ich utrzymać wyżej w naturalnej postawie. Ich środek wypełniony był wyblakłą błoną, kiedy końce odznaczały się grubym, niemal metalowym kolcem.

Idąc nieco niżej, zauważyłem, gdzie leżało źródło jego słabości. Dość chudy brzuch odznaczał się czteroma, grubymi zadrapaniami o paskudnym wyglądzie. Każda z tych ran była brudna od błota i kurzu, a krew nigdy nie zaprzestała wypływać.

Nie mogłem jednak wpatrywać, kiedy długi, ostro zwieńczony ogon o kolcach pokrywających jego górną połowę, powiódł do góry, okalając ranną część, nie po to, by tworzyć nacisk i tamować krwawienie, a jedynie ograniczyć mi spojrzenie na jej brzydką prezencję.

Powróciłem szybko do pyska, wpatrując się w niego z dziwnym otępieniem, kiedy zauważyłem, iż srebrne, niemal księżycowe oko o kociej, wyostrzonej źrenicy wlepione było we mnie sennym spojrzeniem. Przełknąłem zdenerwowany, desperacko poszukując słów aby usprawiedliwić się przed obliczem bestii.

-Czy to twój głos słyszałem w swojej głowie? - Spytałem pospiesznie, wciąż nie będąc pewnym, czy potwór nie zaatakuje mnie i pożre żywcem. Ten jednak jedynie skinął swym ciężkim łbem - Powinieneś zająć się raną. Nie wygląda dobrze - Powiedziałem, dostrzegając, jak jego długie usta opadają w lekkim grymasie.

-Rano - Mruknął sennym tonem dźwięczącym boleśnie w mojej głowie. Na szczęście nie wydawał się być zbyt rozmownym. Miał ładny głos, o ile nie zostało to jakoś pokracznie zniekształcone w mojej wyobraźni. Bardzo... eteryczny. Niski, choć nabierał barw wysokich. Uzależniający.

Posłuchałem jednak, opadając na koce. Cokolwiek miało się wydarzyć i tak było daleko poza moją kontrolą.

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz