Rozdział drugi

320 21 15
                                    

Z przerażeniem uniosłem spojrzenie, dostrzegając kolejny okręt na horyzoncie, zbliżający się do nas w nieubłaganym tempie. Coś jednak było nie tak... 

Czarna postać widniała wysoko na najwyższym maszcie, lecz nie była człowiekiem.

Oj nie... to stworzenie było czymś, co nie powinno istnieć w ludzkim świecie. Bestia wyciągnięta z otchłani piekieł o łuskowatym cielsku z długim ogonem, grubymi nogami i ramionami przemienionymi w błoniaste skrzydła. Jego wielki łeb wił się nienaturalne daleko od ciała, grożąc ogromnymi kłami, które kłapały w powietrzu, nim stwór poderwał się do lotu. Jego długie pazury usytuowane w połowie szerokich skrzydeł oderwały się gwałtownie od drewna masztu, rozciągając podłużną skórę, nim płynnym, silnym uderzeniem przeszyły powietrze, unosząc ogromnego demona ku górze.

-Smok! - Usłyszałem przerażony głos Wooyounga.

Nie mogłem mu się jednak dziwić, kiedy stwór zbliżał się w zatrważającą prędkością, powoli ujawniając swe czarne, jak noc cielsko przeszyte przez paskudną zieleń powłoki, ukrytą pod wspomnianym już ciemnym pancerzem. Coś w jego wyglądzie było pięknego... może dlatego, iż jego gatunek był rzadkim, niemal już niespotykanym na tych częściach wód, kiedy przed laty wytępiono, jak pozornie wydawać by się mogło, ostatniego z jego pokroju? Może to fakt jego ogromności i dostojności zarazem, który przyprawiał mnie o dreszcz?

Szybko jednak oprzytomniałem. To nie miało znaczenia. Bestia musiała zostać ubita.

-Yunho! Mingi! Armaty, już w tej chwili! Skupić ogień na stworze! - Warknąłem rozkaz szybciej, niż mogłem w rzeczywistości przemyśleć ułożenie słów, lecz ku mojemu szczęściu reakcja posłusznej załogi była jeszcze szybsza, a pierwszy wystrzał padł chwilę potem, uderzając nad opustoszałym okrętem dawno martwego wroga. 

Cios był niemal perfekcyjny, kiedy kula uderzyła wprost w ogromny łeb, zbijając smoczysko, które runęło w dół. Poczułem dumę z osiągnięć mojej załogi, jednakże triumf trwał krótko, a bestia poderwała się znów, nim wpadła do słonej wody przestronnego oceanu. Stwór potrząsnął swą skronią, jakby walcząc o ocucenie, zanim jego okrutny, wściekły wrzask wyrwał się z ogromnej szczęki. Dźwięk ranił moją skroń, sprawiając, iż jęknąłem, kulejąc z dłońmi zaciśniętymi niemal automatycznie na swych uszach, lecz nic nie dawało upragnionego wytchnienia, a ziemia trzęsła się pod mymi stopami na donośną wrzawę dzikiego głosu bestii.

Nawet nie zajmowałem się okrętem, który płynął w naszym kierunku, pospiesznie chwytając oszczep rzucony w kącie statku kilka cali od otępiałego Sana, który tracił krew szybciej, niż było to oczekiwane, topiąc się już w kałuży własnego szkarłatu. Musiałem działać. Nie mogłem zbyt wiele myśleć, ani tym bardziej pozwolić sobie na rozproszenie, wycelowałem więc ostrzem, nim użyłem całej swej siły, aby wyrzucić go w górę w kierunku bestii, która obniżyła swój lot, gotowa, aby zasiąść na rufie okrętu.

Ostrze przebiło gruby pancerz gdzieś w połowie jej brzucha, sprawiając, iż ryk ponownie wyrwał się z paskudnie długiego gardła. Tym razem dźwięk nie był tak donośnym, ani groźnym, kiedy przejmował  go nieograniczony ból. Smok ponownie poderwał swe czarne cielsko w górę, poruszając skrzydłami w znacznie mniejszym już szyku, jakby ból zdekoncentrował go i osłabił znacząco, jednakże wciąz udało mu się zbiec.

-Yeosang! - Zawołałem niemal automatycznie, zwracając uwagę białowłosego mężczyzny o szczupłym ciele - San jest ranny! - Krzyknąłem, nie oczekując nawet na reakcję, gdyż wiedziałem, iż lojalny członek mojej załogi nie zbagatelizuje wezwania, rzucając się na pomoc ku swemu przyjacielowi.

Nie oczekiwałem więcej, gdy podbiegłem do armat, obserwując, jak Mingi wypycha kolejną kulę w łagodnie jednego z dział, przygotowując ją do strzału.

-Działajcie bez rozkazu. Macie ubić tego stwora - Warknąłem głosem niskim i morderczym, aby zrozumieli przekaz tak, jak gdyby śmierć wisiała na ich głowach i uśmiechnąłem się, gdy posłusznie odpowiedzieli krótkim "ay" w pięknej symfonii zgody. Postawie im flaszkę pewnego dnia, kiedy walka dobiegnie końca, a uczta przejmie nasze gardła.

-Wooyoung! Przygotuj więcej oszczepów i zostaw je na pokładzie, nim ruszysz do zbrojowni po broń palną.

-Aye kapitanie! - Odkrzyknął grzeczny chłopak, ruszając pędem we wskazanym przeze mnie kierunku, choć dostrzegłem, jak troskliwe spojrzenie rzuca w stronę swego rannego kochanka.

-Jongho - Mruknąłem do mężczyzny, który przypadkowo potknął się o martwe ciało na pokładzie, nim podążyłem spojrzeniem do szybującej postaci smoka, który unosił się wysoko na niebie, kopiąc w powietrzu, jak gdyby pragnął pozbyć się mej włóczni ze swego cielska - Przygotuj się na jego powrót, zostaniesz ze mną, nim ubijemy tę bestię - Warknąłem, czując, jak zadowolenie rozkwita pięknym kwiatem w mym sercu na widok jego zgody.

-Kap, a co ze statkiem wroga? - Spytał, lecz nie wyczułem w nim zmartwienia. Na całe szczęście wciąż ufał memu przywództwu.

-Mamy kilka minut przewagi, wykorzystajmy je więc, ubijmy smoka, a później zajmijmy się najeźdźcą - Odpowiedziałem równie szybko, modląc się, aby mój piękny plan nie strzelił w łeb - Później opijamy nasze zwycięstwo.

-Ay, podoba mi się ten pomysł - Przyznał, nim chwycił jedno z licznych ostrzy porzuconych pod naszymi stopami, unosząc je w kierunku powracającego smoka.

Nagłe uderzenie kuli, rozbijającej balustradę w miejscu, gdzie stało dwóch moich załogantów, sprawił, iż me serce zamarło wraz z sypiącym sie planem.

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz