Rozdział dwudziesty ósmy

202 20 0
                                    

-Stój - Wyszeptałem, stawiając uważny krok na opustoszałym, przestarzałym korytarzu zamkowym. Cisza, która nas otaczała, była niebezpieczna i całe moje ciało krzyczało o prawdzie tego przekonania, jednakże nie mogłem się poddać, nie mogłem pozostawić swojej załogi, wiedząc, iż gdzieś tu są... żywi, jak miałem głęboko w nadziei. 

Wskazałem im dłonią, aby pozostali na swym miejscu i choć wiedziałem, iż Seonghwa nie był zaznajomiony ze znaczeniami gestów, San skoryguje jego nieświadomość. Ruszyłem więc z wolna ku zwieńczeniu korytarza, które zostało oświetlone nieco mocniej, niżeli pozostałe części chłodnych murów, wychylając się powoli...

Moje serce zamarło. Ogromna sala była okrągła o zaledwie jednym wejściu i wysokiej kopule, unoszącej się wysoko w ceglanej obudowie. Pośrodku płonął żywy ogień, pnąc się potwornie ku górze, nieograniczonym płomieniem zielonym, oświetlając wysoką celę o licznych cieniach przypominających... ludzkie ciała? Dojrzałem przez całą salę, mrużąc swe powieki, by skoncentrować wzrok, aż dostrzegłem, kim byli więźniowie.

Skinąłem pospiesznie dłonią, rzucając się biegiem po pustym pomieszczeniu, niemal na drugi koniec, uderzając dłońmi o lodowate pręty, aby pobudzić uwagę czterech mężczyzn.

-Co to za obijanie się? - Spytałem, unosząc jedną z powiek, nim powiodłem spojrzeniem po ciałach. 

Mingi leżał na ziemi, trzymając mocno w swych ramionach ledwo przytomne ciało Wooyounga, które drgnęło lekko, lecz wyraźnie, kiedy zmęczone powieki uniosły się powoli. Yunho i Jongho stali przyszpileni do ściany przez metalowe łańcuchy, unoszące ich ramiona wysoko nad głowę. Martwiące były odcieni ich skóry, prócz malunku licznych fioletów i purpury na policzkach oraz poszarpanych ubrań, które odsłaniały więcej, niżeli zasłaniały, byli bladzi, przeraźliwie bladzi, wykazując oznaki dziwnej zarazy.

-Kapitanie? - Głos Mingiego był ochrypły i słaby, kiedy brunatno włosy wpatrywał się we mnie, jak we zjawę.

-Koniec ze sjestą, czas znów postawić żagle. Seonghwa - Zawołałem do mężczyzny, który zbliżył się już w następnej chwili, przykładając dłoń do zamka drzwi krat. Jego dłonie poczerwieniały od naturalnego płomienia, kiedy dym zaczął unosić się o cale wyżej, przetapiając metal, aż ten ustąpił z cichym łoskotem pod jego naciskiem.

Otworzyłem skrzypiące drzwi, przekraczając próg, aby zbliżyć się do swej utraconej załogi, nim przykucnąłem ostrożnie przy niemal nieobecnym Wooyoung, powoli przeczesując jego pozlepiane od brudu, potu i krwi włosy. Jego skroń była przeraźliwie ciepła, a ciało nabierało chorobliwych odcieni.

-T-ty żyjesz? - Jęknął Mingi zupełnie oniemiały, gdy patrzył na mnie oczami szeroko otwartymi w dezorientacji, jakby rzeczywiście patrzył na widmo zjawy, szczególnie, kiedy skinąłem powoli głową. Powoli uniosłem dłoń do jego pulchnego policzka, poklepując odmiennie lodowatą skórę. Musiał być przemarźnięty od chłodnej, kamiennej podłogi. Szybko zsunąłem płaszcz w jasną, grubą panterę ze swych pleców, nakładając go na okrutnie drżące ramiona swojego kompana. Dopiero teraz poczułem, jak przeraźliwie mroźne było pomieszczenie, pomimo grubego żaru ognia płonącego nieopodal.

-Seonghwa, uwolnisz resztę? - Spytałem, powoli wstając, by pomóc mu w przytrzymaniu ledwie żywych ciał - Musimy was szybko skąd zabrać - Powiedziałem szybko, nim lekki uśmiech zadowolenia rozpromieniał na moich ustach na widok Sana, który powoli zajął moje miejsce przy Wooyoungu, wyraźnie zdenerwowany jego stanem.

Wraz z szarowłosym ruszyłem w kierunku Yunho, który wpatrywał się we mnie z równym otępieniem, jakim darzył mnie Mingi i wydał się nie dowierzać swemu spojrzeniu, gdyż wzdrygnął się, kiedy wyciągnąłem dłoń w kierunku jego szczęki.

-Już w porządku, przyjacielu, jesteś bezpieczny - Obiecałem cicho, powoli dotykając jego rozpalonej skóry, równie zmartwiony, choć była chłodniejsza od skóry Wooyounga, a i jego umysł wydawał się być bardziej spójnym. Dostrzegłem niewylane łzy, kiedy uświadomił sobie, iż jestem prawdziwy - Możesz? - Spytałem uprzejmie księcia, który jedynie skinął głową, unosząc dłoń do złączenia kajdan, nim płomień ponownie zaczął skwierczeć w styku z lodowatym metalem.

-Kap, kim on jest? - Słyszałem przerażony ton Mingiego, lecz nie odpowiedziałem od razu, pospiesznie łapiąc wątłe ciało wysokiego mężczyzny, który oparł się mocno na moim ramieniu, kaszląc lekko. Seonghwa zrozumiał szybko, iż jego ciało jest zbyt słabe, aby ustać, więc pomógł mi go posadzić, nie skarżąc się na ciężar znacznie wyższego od nas dwóch kamrata. Spojrzałem na popielatowłosego z czułym uśmiechem, który odwzajemnił.

-Druh - Oświadczyłem pewnie, nim powoli ścisnąłem ramię Yunho, przechodząc dalej o Jongho - Wszystko na wyjaśnię wam później, gdzie jest Yeosang? - Spytałem, spoglądając na wyraźnie najbardziej spójnego bruneta, dostrzegając z przerażeniem, iż ten ma łzy w oczach.

-Zabrał go... chce odebrać mu moc - Zamałem na te słowa. Odebranie mocny komuś takiemu... komuś, kto brata się magią, było czystą śmiercią dla jego ciała - Zabrał go, aby osłabić wolę i... - Mingi nie skończył swych słów, wyraźnie załamany, lecz ja nie mogłem się poddać, nie mogłem odebrać im nadziei. Skinąłem więc ku Seonghwie, by przepalił łańcuchy wiążące Jongho.

Przytrzymałem więc jego silną pierś, lecz nie miał problemu, aby stać... zamiast tego rzucił się ku mnie, przyciskając mnie do swego ciała z przeraźliwą siłą utęsknienia. Zdziwiło mnie jego zapotrzebowanie, lecz przyjąłem najmłodszego chłopca, tuląc go mocno.

-W porządku już - Wyszeptałem, delikatnie głaszcząc jego napięte w przerażeniu plecy - Odnajdę go, nie martwcie się. Byliście tak dzielni. Jestem z was dumny - Dostrzegłem wzrok Seonghwy, który śledził mnie dość intensywnie, zapewne zaskoczony, jakimi reakcjami dzieliłem swoją załogę. Zwykle kapitan był bezwzględny...

-Ktoś idzie...

The curse of the prince // SeongJoongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz