rozdział 4

114 6 0
                                    

Monachium, Niemcy

Sam i Bucky siedzieli naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Anastasia, która siedziała wtedy na jakimś pudle, przyglądała się im, nie wiedząc, czy się odezwać, czy jednak dalej milczeć. Atmosfera w samolocie była nie do zniesienia, a ona nie wiedziała, jak temu zapobiec.

- Za minutę będziemy w strefie zrzutu. - powiadomił przyjaciel Sama, zjawiając się na pokładzie, gdzie siedziała cała trójka. Minął ich, ale oni nawet nie zwrócili na niego uwagi.

Sam wstał, by wziąć swoje okulary, w których zazwyczaj latał.

- No to jaki plan? - odezwał się wreszcie Bucky, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie miał pojęcia, co robić, jak działać.

Ciemnoskóry odwrócił się w jego stronę, wkładając słuchawkę do ucha. Nie odpowiedział mu, utrzymując poważny wyraz twarzy. Trochę przerażało to Anastasię, która tak poważnego widziała go chyba po raz pierwszy.

- Super! Czyli nie ma planu. - powiedział Barnes, ponownie siadając na swoim wcześniejszym miejscu. Na szybko próbował coś wymyślić, cokolwiek.

- 30 sekund! - zawołał Torres, sprawdzając, gdzie dokładnie wtedy byli. Stał przy drzwiach, podczas gdy oni wciąż się szykowali. A bynajmniej tak to wyglądało.

- Miłego lotu, Buck. - powiedział głośno Sam, nie przejmując się, że nie odzywał się do niego przez całą drogę.

- Niee. Tak to do mnie nie mów. - nakazał Bucky, bo nie podobało mu się, że tak się do niego zwrócił. Dotychczas robił to Rogers i Ana, ale to akurat zadziwiająco rzadko.

- Co? Steve tak do ciebie mówił? - spytał prowokacyjnie Wilson, na co kobieta westchnęła ciężko.

Znów się zaczyna.

- Steve znał mnie dłużej. I Steve miał plan. - oznajmił Bucky, chcąc uświadomić go, że niezbyt się przyjaźnili.

- 15 sekund do skoku! - powiadomił ponownie Torres, ale znów go nie posłuchali.

- Stary, ja też mam plan. - oznajmił Sam, kierując się do wyjścia. Nie miał już ochoty z nim gadać, bo kończyło się to tylko niepotrzebną kłótnią.

- Powaga? - spytał Bucky, sam podnosząc się na równe nogi i podążając za nim, jak cień. Sama zaczynało to irytować. - No to słucham.

Sam mu nie odpowiedział, bo wyskoczył ze samolotu, jak gdyby nigdy nic. Torres uśmiechnął się pod nosem, spoglądając za nim jeszcze, wiedząc, że na pewno da sobie radę. Zawsze dawał.

- Pięknie. - mruknął pod nosem Bucky, na co Anastasia pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Mężczyzna odwrócił się do drugiego mężczyzny. - Gdzie spadochron?

- Jesteśmy na 70 metrach, za nisko na spadochron.

- Jaja se robisz, prawda? - odezwała się Ana, uświadamiając sobie, że mogli nie mieć większych szans na miękkie lądowanie. Musieli jednak spróbować, mimo że wiedziała, jak mogło się to skończyć.

- Dobra tam, nie potrzebuję. - stwierdził Bucky, po czym skierował się ku drzwiom. Stanął przy nich, spojrzał w dół, a później zerknął na swoją ukochaną.

- Tylko się nie zabij, Barnes. - mruknęła Anastasia, stając tuż obok niego. Wspomnienie sprzed lat wróciło do niej jak bumerang.

- Jesteście pewni? - spytał chłopak, bo dla niego wizja skakania z takiej wysokości... Nie widział tego po prostu.

- Tak.

Bucky chwycił za rękaw swojej skórzanej kurtki i zerwał go, ukazując tym samym swoje metalowe ramię. Zaraz wyskoczył, zostawiając Anastasię samą.

Obiecasz? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz