rozdział 14

81 6 0
                                    

Ktoś postrzelił Selby zaraz po tym, gdy kazała zabić ich. Chwilę później i Ana zastrzeliła pozostałych mężczyzn, których nawet nie znała. W dodatku, znów stała się widzialna, bo nie mogła być dłużej w ukryciu. Sam i Bucky natychmiast zabrali ów mężczyznom broń, po czym całą czwórką ruszyli ku wyjściu.

- Wrobią nas w to, jak nic. - powiedział Sam, trochę przerażony rozwojem sytuacji. Trochę zarzucał sobie, że to właśnie przez jego siostrę musieli teraz uciekać.

- Mamy poważniejsze zmartwienia, więc rzućcie te gnaty i róbcie, co mówię. - oznajmił Zemo spokojnie, a jednak z powagą.

Zaraz ruszyli, by jak najszybciej uciec z tamtego miejsca. Wiedzieli, że cała reszta mieszkańców dostała wiadomość o tym, że Selby nie żyje, a ktoś, kto ich złapie, dostanie nagrodę.

- Słabo to widzę.

Wyszli tylko na jedną z ulic, a ludzie już zaczęli do nich strzelać. Zdezorientowani, natychmiast zaczęli uciekać z tamtego miejsca, zdając sobie sprawę, że tam wcale nie było bezpiecznie.

- W tym nie da się biegać! - zawołał Sam.

On, Bucky i Ana biegli przed siebie, nie zwracając nawet uwagi na Zemo, który gdzieś im zniknął. Liczyła się wtedy tylko ucieczka. Pech chciał, że znaleźli się w zaułku, otoczeni przez tych samych motocyklistów, co wcześniej. Na szczęście, Zemo zabił jednego z mężczyzn, który wymierzył w nich z broni.

Ku ich zdziwieniu, nie był jedyną osobą, która strzelała, bo ktoś wykonał kilka strzałów z okna jednego z budynków, ale nie w nich.

- Chyba macie anioła stróża. - powiedział Helmut, zdziwiony, że ktoś im pomagał. Mimo wszystko dziękował za to, bo inaczej źle by się to skończyło.

- Pięknie się składa. - odezwała się jakaś kobieta, a Ana prędko zorientowała się, kim była. - Rzuć to, Zemo. - dodała, wychodząc z ukrycia i mierząc bronią we wspomnianego mężczyznę.

- Sharon? - spytała Anastasia, skołowana, że znów ją widziała. I to w takim miejscu.

- Przez ciebie straciłam wszystko. - powiedziała Sharon, wciąż do Zemo, podchodząc do niego bliżej.

- Sharon, czekaj. - odezwał się Sam, nie chcąc doprowadzić do tragedii. Żadne z nich nie chciało mieć problemów. Więcej problemów, niż i tak już mieli. - Ktoś wytwarza serum superżołnierza, a Zemo ma trop. - dodał zgodnie z prawdą, stając przed mężczyzną, by kobieta nie strzeliła.

- To wyjaśnia, czemu tu jesteście, a Selby nie żyje. - stwierdziła blondynka.

- A co ty tutaj robisz? - spytał Bucky, równie zdziwiony, co reszta.

- Ukradłam tarczę Steve'a, nie? - odparła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Każdy z nich spuścił wzrok. - A Anastasia skrzydła Sama, żeby mógł ocalić tego tu przed tym tu. Ale nie poszła siedzieć tak jak ja.

- Masz do mnie o to pretensje? - odezwała się Ana, zdziwiona, że ją o to oskarżała. Fakt, ukradła skrzydła Sama, ale mogła to zrobić bez problemu, dzięki swojej mocy.

- Pogodziłam się z tym, spokojnie. - oznajmiła Sharon, choć Anastasia wcale nie przyjmowała jej wersji. Mimo to, nie zamierzała się więcej odzywać w tamtej kwestii. - Nie mam kumpli wśród Avengersów, więc przyczaiłam się na Madripoorze.

- Nie zwalaj wszystkiego na nas. Też musiałem uciekać. - powiedział Sam, słysząc pewne wyrzuty w jej głosie.

- Czas przeszły. Spora różnica. Nawet nie rozmawiam z rodziną. - powiedziała blondynka dobitnie, czując dziwny ścisk w sercu. - Nie wolno mi. Mój ojciec nie wie, gdzie jestem.

- Sharon. - zaczął Bucky, chcąc jakoś załagodzić tamtą sytuację, a przede wszystkim coś od niej wyciągnąć. - Słuchaj, potrzebna nam pomoc.

Kobieta zaśmiała się, nie wierząc, że rzeczywiście to powiedział.

- Proszę.

- Wrócimy do tematu. - odparła w końcu, kalkulując wszystko w głowie. Skoro i tak już miała wiele problemów, to pomoc im nic nie szkodziła. - Mam miejscówkę w Górnym Mieście. Znajoma mi ją załatwiła. Będziecie tam bezpieczni.

Anastasia złapała Bucky'ego za dłoń i pociągnęła za sobą, podążając za Sharon. Sam natomiast chwycił Zemo za wraki i wraz z nim również zaczęli ich za kobietą, wiedząc, że była wtedy ich ostatnią deską ratunku.

~*~

- Całkiem luksusowy ten żywot banity. - odezwał się Sam, rozglądając po mieszkaniu Carter. Był w szoku, że mieszkała w takich luksusach, bo spodziewał się bardziej jakiejś meliny, czy czegoś w tym rodzaju.

- Uznałam, że jak być paserką, to z prawdziwego zdarzenia. - odparła Sharon ze śmiechem. - Wiesz, ile płacą za Moneta? - spytała, wskazując w odpowiednią stronę.

- Znaczy za podróbkę.

- Nie, ta galeria słynie z kradzionych dzieł sztuki. - wyjaśnił Zemo, idąc za nimi i rozglądając się wokoło. On wiedział, że te wszystkie obrazy, to nie były żadne podróbki, tylko oryginały. - Monet, Van Gogh. Perełki.

- Połowa eksponatów w różnych Luwrach to podróby. - potwierdził Bucky, przyglądając się jednemu z obrazów. - Autentyki trafiają do takich miejsc.

- No jasne. Tu sami światowcy, a głupi Sam nic nie kuma. - odezwał się ponownie Wilson, zdziwiony taką wiedzą pozostałych. Choć Ana się nawet nie odezwała, zdawał sobie sprawę, że była w różnych miejscach i wiele widziała. Czasami zdecydowanie za wiele.

- Co mówi wujek Google? - spytał prześmiewczo Bucky chwilę później, mijając Sama, który sprawdzał jeden z obrazów na internecie. Anastasia prędko zdzieliła go w głowę. - Auu! Za co?

- Domyśl się, głupku. - mruknęła Ana, odchodząc od swojego ukochanego i kręcąc przy tym głową. Ten natychmiast za nią ruszył.

- No, An. Przestań. Nic nie zrobiłem.

Sam pokręcił głową na tamtą scenę, ale prędko wrócił do swoich wcześniejszych czynności.

- Chodźcie. Musicie się przebrać. - odezwała się Sharon, kierując się w tylko sobie znanym kierunku. - Za godzinę przychodzą klienci.

Bucky chwycił Anastasię w pasie i podniósł do góry, na co zapiszczała cicho. Zaraz zdzieliła go ponownie w ramię, ale śmiała się przy tym, co udzieliło się też jemu. Dla takich momentów był w stanie zabić.

Obiecasz? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz