rozdział 15

84 7 0
                                    

- Powiedz mi, o co tu chodzi. Nie chcesz już nigdy wrócić do domu? - spytał Sam, zakładając na siebie jakąś koszulkę, którą znalazła na nich Carter.

Sharon podeszła do kanapy, na której siedzieli Ana i Bucky, po czym położyła na oparciu jakąś kurtkę.

- Zamkną mnie, jak tylko postawię stopę w Stanach. - powiedziała zgodnie z prawdą, pogodzona już z tamtą wizją. - Madripoor nie ma ekstradycji.

- Wybacz, że nie dzwoniłem. Najpierw Blip, potem ten chaos... - mruknął Sam, zawiedziony samym sobą. Zarzucał sobie, że w ogóle do tego dopuścił, że pozwolił, by czuła, że nikogo już nie ma.

- Bohaterskie klimaty to jeden wielki cyrk. - stwierdziła Sharon. - Oddałeś tarczę, więc w głębi serca dostrzegasz tę hipokryzję. - dodała, odwracając się w jego stronę.

- Dostrzega. I wcale nie tak w głębi. - wtrącił nagle Zemo, co wcale nie odbiegało od prawdy.

- A jak tam nowy Kapitan?

- Nawet nie pytaj, Sharon. Wielokrotnie miałam ochotę wydłubać mu oczy. - odezwała się Ana, zaciskając dłonie w pięści. Bucky prędko to zauważył i złapał za jej dłoń, splatając razem ich palce.

- Nie chcemy o tym gadać. - dodał Barnes zgodnie z prawdą, po czym pocałował kostki u dłoni swojej ukochanej.

- Kto jak kto, ale ty kupujesz tę patriotyczną papkę. - odezwała się blondynka prześmiewczo, podchodząc od nich bliżej i siadając obok. - Zanim zostałeś jego tresowanym psycholem, byłeś Mister Ameryka, kumpel Kapitana. - dodała, patrząc na nich znacząco. Zaraz przeniosła swój wzrok na Anastasię, która dobrze widziała, że dziewczyna nie pałała do niej wtedy zbytnią sympatią. - A ty prawą ręką Steve'a, który brał cię, kiedy tylko potrzebował pomocy.

- Grabisz sobie, dziewczyno. - mruknęła Anastasia, której nie podobał się ton, z jakim Sharon to mówiła. Nie zamierzała dawać wejść jej sobie na głowę.

- Wredna się robi na starość. - stwierdził Bucky, również zdziwiony zachowaniem kobiety. Dotychczas była dla nich miła, a nie tak uszczypliwa.

- Karli Morgenthau ma co najmniej siedmioro innych superżołnierzy. - powiedział Sam, zmieniając temat ich rozmowy.

- Naprawdę powinniście się trzymać z daleka, dla własnego dobra. - stwierdziła Sharon, bo mimo wszystko nie chciała dla nich źle. W jakimś stopniu byli jedynymi osobami z dawnych czasów, z którymi wciąż miała kontakt. Jako taki, ale jednak.

- Wiem, ale musimy znaleźć człowieka, który odtworzył serum. - ciągnął dalej Sam.

- Mamy nazwisko. Wilfred Nagel. - dodał Bucky, bawiąc się nieco dłonią Any. Odstresowywało go to w jakimś stopniu.

Sharon prędko wstała, doskonale znając tamto nazwisko. Dzięki znajomości z Rose i Avery'm znała zadziwiająco dużo osób z grupy przestępczej.

- Nagel pracuje dla Dilera Mocy.

- Potrzebna nam twoja pomoc. Mogę cię oczyścić z zarzutów. - powiedział Wilson, zdolny zrobić wszystko, by tylko się im udało.

Carter nalała sobie nieco alkoholu, zatrzymując się na chwilę, by odwrócić się do mężczyzny.

- Tak się targujesz?

- To nie targi. - stwierdził zgodnie z prawdą.

- Nie kupuję tego. - powiedziała, siadając na oparciu kanapy. - Twierdzisz, że możesz mnie oczyścić?

- Może i byłem hipokrytą. Może masz rację, spotkała cię krzywda. - powiedział Sam, również wstając i podchodząc do niej bliżej. - Ale daj mi szansę ją naprawić. - dodał z nadzieją, gotowy zrobić wszystko, byleby im pomogła. - Ułaskawili tego bionicznego cymbała, choć zabijał wszystkich jak leci.

- Sam... - powiedziała ostrzegawczo Anastasia, ale on niezbyt przejął się jej tonem.

- Nie ufam altruistom. - oznajmiła Sharon, zmęczona już tym wszystkim. Przez połowę swojego życia uciekała i chowała się po kątach, nie wierzyła już w dobre intencje ze strony bliskich.

- To dobijmy targu. - powiedział Sam, krzyżując ręce na piersi. - Ty nam pomożesz, a ja cię oczyszczę. - dodał, wystawiając w jej stronę dłoń.

Sharon zastanawiała się chwilę, ale ostatecznie złapała jego rękę, by zaraz po tym westchnąć ciężko i napiła się nieco. Sama się dziwiła, że w ogóle na to przystała.

- W moim zawodzie ma się różne kontakty. - powiedziała po chwili. - Wtopcie się w tło, miłego przyjęcia. Unikajcie kłopotów. Zobaczymy, co znajdę. - dodała, wchodząc pomału po schodach na górę, gdzie miała się odbyć wystawa.

- Kłopoty. - odezwał się Zemo.

~*~

Impreza trwała w najlepsze, gdy Bucky, Ana, Sam i Zemo zjawili się na górze. Sharon kręciła się gdzieś nieopodal, rozmawiając z ludźmi i się targując. Helmut oglądał wszystkich dookoła.

A Anastasia postanowiła wyciągnąć Bucky'ego na parkiet, bo przecież to kiedyś uwielbiał. Odwróciła się do niego przodem i wyciągnęła w jego stronę dłoń.

- Nie wierzę, że to właśnie ja to robię, ale... Dasz zaprosić się na parkiet?

Czy się dał? Oczywiście. Czy potrafił jej odmówić? Nigdy.

Pokręcił głową sam do siebie, łapiąc ją za dłoń, a ona momentalnie przyciągnęła go do siebie. Odbił się od jej klatki piersiowej, ale utrzymał równowagę i spojrzał jej w oczy. Tak intensywnie niebieskie, niczym niebo, niczym ocean. Tak idealne...

Nogi poprowadziły ich same w rytm muzyki, za którym nie przepadali. Ale nic poza nimi się nie liczyło. Ludzie tańczący wkoło, znajomi znajdujący się gdzieś na sali, muzyka, to że był ścisk... Nie liczyło się nic poza nimi.

- Ej! Chłopaki, Ana. Znalazłam go. - powiedziała Sharon w pewnym momencie, gdy muzyka była nieco cichsza, niż dotychczas.

Zemo, Sam, Bucky i Ana natychmiast skierowali się za kobietą.

- Do roboty. - mruknął Sam, patrząc znacząco na małżeństwo, które stało obok.

Obiecasz? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz