rozdział 31

55 3 0
                                    

Anastasia prędko znalazła się w centrum całego zamieszania i prędko odnalazła też wzrokiem Bucky'ego. Mężczyzna stał oparty o jedną z karetek, obserwując całe zajście ze Samem. Podeszła więc do niego i stanęła obok bez słowa. Nie widziała takiej potrzeby, z resztą, Barnes dość szybko ją dostrzegł i również się nie odezwał. Widział jednak, że coś się stało.

- Nareszcie ci wszyscy ludzie, którzy was prosili, wręcz błagali bezskutecznie przez całe lata o pochylenie się nad ich problemami... Doczekali się. - zaczął Sam z jakąś złością. - Jak to jest stracić nadzieję.

Czarnowłosa spojrzała w swoje lewo, dostrzegając w oczach Bucky'ego... Łzy. Odruchowo położyła dłoń na jego ramieniu, na co spojrzał na nią zaskoczony. Zaraz jednak Ana podeszła do niego bliżej i oparła głowę na jego ramieniu, podczas gdy on objął ją w pasie, przyciągając bardziej do siebie. Oboje bardzo tego wtedy potrzebowali, bliskości.

- Jeśli zrozumiecie, jak czuli się ci ludzie w starciu z siłą tak potężną, że wymazała pół planety, zrozumiecie, jak się czują w zderzeniu z biurokracją. - ciągnął dalej Sam, próbując jakoś przemówić GRR do rozsądku. Musiał coś zrobić. - Nikt nie mówił, że to łatwe decyzje.

- Nie rozumiesz. - oznajmił senator stojący przed Wilsonem. Ten zaśmiał się mu prosto w twarz.

- Jestem czarnym człowiekiem z flagą USA na tarczy. Niby czego nie rozumiem? - spytał prześmiewczo i trochę nie wiedząc, co mógłby jeszcze powiedzieć w tamtej sprawie. Bawiło go to, jak ludzie nie chcieli "czarnego kapitana Ameryki". - Za każdym razem, jak ją trzymam, wiem, że miliony ludzi będą mnie za to nienawidzić. - dodał, rozglądając się wokoło, ale nikt się nawet nie odezwał, spuszczając wzrok. - Nawet teraz, tutaj... Da się to wyczuć. Te spojrzenia, niechęć. I nie mogę tego zmienić. A jednak walczę. Bez serum, blond włosów i błękitnych oczu.

Anastasia przymknęła powieki, czując, jak w oczach zbierają się jej łzy. Widziała przed sobą wszystkie sytuacje ze Steve'em w roli głównej i nie potrafiła się nie uśmiechnąć, gdy przypomniała sobie, jak wiele razem przeżyli. Teraz jego nie było, ale był nowy Kapitan Ameryka - kolejny jej przyjaciel, który nosił to brzemię.

Bucky zerknął na swoją ukochaną, widząc, jak pojedyncza łza spływa po jej policzku. Natychmiast ją starł, a ona otworzyła oczy, by na niego spojrzeć. Barnes posłał jej delikatny uśmiech, który od razu odwzajemniła.

- Jedyna moc, jaką posiadam, to wiara, że stać nas na coś więcej. - kontynuował Wilson, hardo patrząc na mężczyznę przed sobą. - Nie możemy żądać posłuszeństwa, jeśli nie wyjdziemy im naprzeciw. To wy kontrolujecie banki. - oznajmił, przenosząc swój wzrok na kobietę, która stała obok. - To wy wytyczacie granice. Jeden mail i znikają lasy, jeden wasz telefon decyduje o życiu milionów. Ale pytanie brzmi, kto patrzy na ręce wam? Ludzie, o których decydujecie? Czy po prostu inni tacy, jak wy?

Nikt mu nie odpowiedział, bo nikt nie wiedział jak. Sam mówił to, o czym bali się powiedzieć inni. Zaczął tak drażliwy temat, którego bali się podjąć pozostali.

- Ta dziewczyna zginęła, próbując was powstrzymać. - oznajmił ze smutkiem w głosie. Anastasia skuliła się w ramionach Bucky'ego, czując się winna śmierci Karli, a z drugiej strony szczęśliwa, że mieli to już za sobą. - I nikt się nie zastanowił dlaczego. Musicie się bardziej postarać. Ogarnąć temat. - ciągnął dalej Sam, mówiąc coraz głośniej, by dotrzeć do tych wszystkich ludzi wokoło. - Bo zrobi to za was następna Karli. A z nią nie pójdzie tak łatwo. Ludzie tak mocno uwierzyli w jej hasła, że na każde jej wezwanie stawali do walki na śmierć i życie. Jak myślicie, dlaczego?

Znów nikt nie odpowiedział, najzwyczajniej w świecie nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. To, co mówił Sam dobijało ich jeszcze bardziej, bo wiedzieli, że mówił prawdę.

- Każdy z nas ma wpływ na los świata, począwszy od polityka, przez cierpiącą całe życie kobietę, po zagubioną nastolatkę. Chyba najwyższy czas się zastanowić, jak wykorzystać tą władzę.

Sam nie dodał już nic więcej, tylko odszedł od tych wszystkich ludzi, reporterów i innych, po czym dołączył do swoich przyjaciół. Kiwnął głową do Johna, ale nie odezwał się, a jedynie podszedł do Any i Bucky'ego.

- Sorry, pisałem eska, słyszałem tylko coś tam o czarnych i fladze. - powiedział Barnes, nie chcąc się przyznawać, że naprawdę słuchał tego wszystkiego, co mówił Sam.

Wilson zaśmiał się, uświadamiając sobie, że mężczyzna mówił to specjalnie. Sam Bucky zaśmiał się pod nosem, łapiąc za dłoń swoją ukochaną, która za wszelką cenę unikała wzroku przyjaciela.

- Dobra robota, Kapitanie.

- Dzięki.

Przeszli kawałek, natrafiając nagle na Sharon, która stała przy jednej z karetek. Ana ścisnęła mocniej dłoń Bucky'ego, niezbyt zadowolona z widoku kobiety.

- Sharon? - odezwał się Sam, mimo wszystko ciesząc się jej widokiem. Musiał jej w końcu jakoś porządnie podziękować, a przede wszystkim sprawdzić, czy była cała, bo wiedział, że Karli ją postrzeliła.

- Nie zasłaniaj światła.

- Musisz jechać do szpitala. - oznajmił Wilson, widząc, że rana kobiety była dość poważna. Martwił się o nią, szczególnie że nie wiedział, co się z nią stało, kiedy walczył z Karli.

- Nie posłucha. - stwierdził Barnes, rozglądając się na boki i ostatecznie zatrzymując swój wzrok na Anastasii. Dostrzegł coś dziwnego w jej oczach, ale nie odezwał się na ten temat.

- W tym tygodniu bywało już gorzej. - powiedziała Sharon, patrząc na swoją ranę. Strasznie ją bolała, ale nie zamierzała tego przyznawać.

- Mówiłem.

- Kapitanie? - spytał ktoś nagle, chcąc zwrócić na siebie uwagę Sama. Zdziwiony mężczyzna, nie wiedział zbytnio co zrobić.

- To chyba do ciebie. - oznajmiła Sharon, patrząc na wspomnianego mężczyznę.

- Możemy porozmawiać? - spytała cicho Anastasia, zerkając na swojego ukochanego. Miała nadzieję, że się zgodzi, bo musiała w końcu o tym wszystkim komuś powiedzieć. A on był najodpowiedniejszą do tego osobą.

Bucky pokiwał głową, po czym wraz z nią odeszli kawałek od reszty, by w spokoju porozmawiać. Ana unikała jego wzroku za wszelką cenę, trochę bojąc się jego reakcji. Nie wiedziała, czego się spodziewać.

- An, co się dzieje? - spytał po dłuższej chwili, kiedy się nie odzywała. Złapał jej podbródek dwoma palcami, zmuszając ją do spojrzenia na niego.

- Pamiętasz słowa Zemo w sprawie Karli, prawda? - zaczęła, na co on pokiwał głową na znak, że rozumie. Prędko dotarło do niego, co się wydarzyło. - Zabiłam ją.

Spodziewała się wszystkiego: krzyków, pretensji, wyzywania, znienawidzenia. Ale on się nie odezwał, tylko przyciągnął ją do swojej piersi, dając jej poczuć to wsparcie, którego potrzebowała. Właśnie w taki sposób mógł się jej wtedy odwdzięczyć za to wszystko, co dla niego zrobiła przez te wszystkie lata.

Obiecasz? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz