rozdział 28

57 5 0
                                    

Kilka dni później

- Już prawie jestem. - powiadomił Sam, lecąc do Nowego Jorku, dzięki swoim nowym skrzydłom.

Anastasia i Bucky teoretycznie byli już na miejscu, ale nie sami, a z Clio. Dziewczyna uparła się, by im pomóc i nie dało się jej powstrzymać, pomimo próśb i gróźb.

- Jaki jest plan? - spytał Bucky, rozglądając się wokoło, by na nikogo nie wpaść.

- Karli musi być blisko. Rozglądajcie się.

- Każdy jest podejrzany. - mruknął Barnes, nieustannie przed siebie idąc. Nie podobało mu się to, ale tak naprawdę nie mogli nic z tym zrobić.

Cała trójka prędko podeszła do strażników, by przejść dalej. Dzięki znajomościom, mogli bez problemu iść, co innego z Clio.

- Sierżancie Barnes.

- Pułkownik Blake-Barnes.

Oboje kiwnęli głowami, przechodząc dalej. Strażnicy zatrzymali jednak idącą z nimi Clio, nie mogąc przepuścić jej dalej. Była jeszcze dzieckiem, które za bardzo chciało się w to wszystko wplątać. Nie mogli dopuścić, by wplątała się w rzeczy, z których nie mogła wyjść cało..

- Ej, no weźcie! Jestem z nimi! - zawołała oburzona, wyrzucając ręce w górę. Miała skrytą nadzieję, że ją przepuszczą, jednak strażnicy nie zamierzali odpuszczać.

- Przypilnujcie jej, nie może iść za nami. - powiedziała głośno Anastasia, patrząc znacząco na dziewczynę. Nie mogła jej wziąć ze sobą, nie mogła jej narażać. - Wracaj do domu, Clio. - dodała, nie chcąc, by tam z nimi była. To, że pozwolili jej pójść, nie znaczyło, że zamierzali jej wtedy pilnować i ogarniać całą sytuację, w którą byli wplątani od dawna.

- Potrafię się bronić!

- Wracaj do domu, powiedziałam. - warknęła kobieta, odwracając się za siebie. Zaraz przeniosła swój wzrok na Bucky'ego, którego złapała za ramię, od razu ciągnąć w jakimś kierunku. - Chodź, idziemy.

Anastasia nie przejmowała się dłużej nastolatką, tylko ruszyła przed siebie. Im dłużej z nią tam rozmawiała, tym mniej czasu mieli na inne sprawy.

- Swoją drogą, wezwałem wsparcie. - powiadomił Sam.

- Przepraszam, mają państwo przepustkę? - spytał jakiś mężczyzna, zaczepiając małżeństwo. Ana odwróciła się w jego stronę z obojętną miną. Prędko okazało się, że mężczyzna nie był mężczyzną, a kobietą. A bardziej Sharon, która się tam ukrywała pod maską. - To ja.

- Sharon, co ty tu robisz? - spytał zdezorientowany Bucky, nie mogąc uwierzyć, że kobieta tam była. Zarzekała się, że nie może wrócić, a jednak tam stała, pod przykrywką, co prawda.

- Wyluzuj, to nie mnie szukają. - odparła zgodnie z prawdą, uśmiechając się pod nosem. Już po chwili od razu zaczęła kierować się do budynku, by jednak nikt jej nie rozpoznał.

- Sharon, dobrze słyszę?

- Niestety bądź stety. - mruknęła Anastasia, mimo wszystko ciesząc się, że Carter tam była. Mieli w niej jakieś wsparcie, szczególnie że była doświadczona, w odróżnieniu do Clio, i wiedziała, co robić.

- Cześć, Sam. Już się stęskniłam. - odezwała się Sharon, kiedy przystanęli na moment. Wbrew pozorom, naprawdę cieszyła się, że go słyszała i że mogła go niedługo znowu spotkać.

- Dziękuję. Wiem, że sporo ryzykujesz. - oznajmił mężczyzna, niezwykle wdzięczny, że tam była i im pomagała. Liczyła się każda para rąk i oczu.

Obiecasz? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz