rozdział 17

66 8 0
                                    

Anastasia usłyszała kolejny już wybuch w ciągu zaledwie kilku minut i sama nie wiedziała, czy to było dobre, czy nie. Skoro wybuchało, to znaczyło, że mogli być to jej towarzysze... Albo przeciwnicy.

Czarnowłosa podniosła się z ziemi, od razu łapiąc w miejscu, gdzie była zraniona, po czym skierowała się prosto w odpowiednią stronę, skąd dochodziły strzały. Ale nie dotarła w docelowe miejsce, bo dostrzegła kilka napastników na swojej drodze, a później trójkę swoich przyjaciół, bez Zemo.

Sam i Sharon natychmiast ukryli się w jednym z kontenerów, natomiast Bucky zajął się przeciwnikami. Powalił jednego z nich i już miał się zająć drugim, gdy nagle usłyszał strzał. Odruchowo złapał się za brzuch, ale to nie on dostał kulką, a drugi z napastników. Odwrócił się w drugą stronę, niemalże od razu zauważając na horyzoncie swoją ukochaną.

- An?

Anastasia nie zdążyła zareagować, gdy mężczyzna znalazł się tuż przy niej i przytulił mocno. Już po chwili złapał jej twarz w swoje dłonie i spojrzał w jej oczy.

I dopiero wtedy zorientował się, że coś było nie tak.

- Jesteś cała?

Spojrzała w dół, nawet nie odpowiadając. To było wystarczającą odpowiedzią dla Bucky'ego, że jednak coś się stało. Sam spuścił wzrok, od razu zauważając ranę na jej brzuchu, która wciąż krwawiła. Prędko wrócił wzrokiem do jej twarzy, zdając sobie sprawę, że zapewne straciła już dużo krwi. Zarzucał sobie, że w ogóle do tego dopuścił.

- Ej! Co wy tak robicie?! Ruszajcie się!

Bucky nie pytał o nic więcej i najzwyczajniej w świecie wziął Anastasię na ręce w stylu panny młodej, po czym skierował się do Sama i Sharon. Czuł się dziwnie, niosąc ukochaną na rękach, ale nie wyobrażał sobie, że mogło być inaczej, szczególnie, że Ana już ledwo stała o własnych siłach.

- Co ci się stało? - spytał Sam, kiedy tylko byli już bezpieczni. Spojrzał na nią, zastanawiając się, co się stało, gdy jej nie było.

- Gdzieś ty była? - odezwała się Sharon, martwiąc się stanem kobiety, bo widziała, że było źle. Zdawała sobie jednak sprawę, że ta miała zdecydowanie więcej sił, niż normalny człowiek miałby w jej sytuacji.

- Taki jeden zaatakował mnie z ukrycia. Dźgnął mnie, za co dostał kulką w łeb. A mi to zostało. - odpowiedziała Anastasia zgodnie z prawdą, wskazując na swoją ranę. Zaraz rozejrzała się wokoło, szukając wzrokiem jeszcze jednej osoby, która miała tam z nimi być. - Gdzie Zemo?

Nikt jej nie odpowiedział, bo nikt tak naprawdę nie wiedział, gdzie był ów mężczyzna.

- Nie można was zostawić samych. Idę go poszukać. - oznajmiła, podnosząc się na równe nogi. Każdy z nich dostrzegł delikatny grymas bólu na jej twarzy.

- Nigdzie nie idziesz.

Dłoń Bucky'ego skutecznie zatrzymała Anastasię, która już miała stamtąd wyjść. Kobieta spojrzała na jego twarz, widząc jedynie powagę, ale też i troskę kierowaną w jej stronę. Sama nie wiedziała już, czy to było dobrze. Przez nich Zemo był na wolności, niewiadomo gdzie i ona musiała go znaleźć za wszelką cenę.

- Bucky... - mruknęła, patrząc na niego znacząco. Nie chciała, by ją tam zatrzymywał, choć wiedziała, że najzwyczajniej w świecie się martwił.

- Annie.. - powiedział cicho, kładąc dłoń na jej policzku. Była taka chłodna w tamtej chwili, co martwiło go jeszcze bardziej. - Nie pójdziesz nigdzie sama, rozumiesz?

- Mogę iść sama, nie jesteś moim ojcem.

Wtedy ją puścił, ale ona nie wyszła, zdając sobie sprawę, że to wszystko zaczęło ją już przytłaczać i tak naprawdę nie chciała się z nim wtedy kłócić. Westchnęła ciężko, po czym, ledwo, skierowała się tuż za nimi do wyjścia, które otworzył dla nich Barnes.

Obiecasz? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz