Minęło kilka dni. Ana i Bucky wrócili do siebie, Sam pojechał do siostry, Clio umówiła się ze swoją idolką na spotkanie, by w końcu porozmawiać... Życie toczyło się dalej, ale oni i tak mieli swoje sprawy do załatwienia. I jedną z nich było zmierzenie się z przeszłością Barnesa.
Takim też sposobem, Bucky szedł do jednego ze swoich sąsiadów, a jednocześnie ofiar, w nadziei, że ten go nie znienawidzi. Tuż obok szła Anastasia, która obiecała być przy nim przy tamtej rozmowie, ale niewidzialna. Miał jej wsparcie, ale w jakimś stopniu musiał sobie poradzić z tym wszystkim sam.
- Będzie dobrze, Buck. Wierzę w ciebie, słońce.
Chciał w to wierzyć, tak bardzo chciał wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Wreszcie zapukał do odpowiednich drzwi, czując na swoich plecach dłoń Anastasii. Już po chwili otworzył im starszy mężczyzna, którego dobrze już znali.
- Hej. Co ty tu robisz? - spytał mężczyzna, zdziwiony widokiem Bucky'ego, szczególnie o tak później porze. - Późno już. Wejdź, zanim ktoś wezwie gliny. - polecił, wpuszczając ich do środka. Rozejrzał się jeszcze po korytarzu, po czym zamknął za nimi drzwi. - Co się stało? Dziś przecież nie środa.
Bucky patrzył na ołtarzyk syna mężczyzny, a w gardle ugrzęzła mu gula. Wiedział jednak, że musiał w końcu powiedzieć prawdę, bo to zżerało go od środka od naprawdę dawna. Nie miał nic do stracenia, musiał to wyznać.
- Yori. Muszę ci coś wyznać. - powiedział wreszcie, chcąc jakoś zacząć. - O twoim synu.
Yori zmarszczył brwi, natomiast Bucky ściągnął z dłoni rękawiczkę, ujawniając tym samym swoje metalowe ramię. Mężczyzna usiadł, więc Barnes zrobił to samo, bojąc się, że może zaraz upaść z tych wszystkich emocji, które się wtedy w nim kłębiły.
- Został zamordowany. - oznajmił, czując, jak mocno waliło mu wtedy serce. Jego oczy wyrażały smutek.
- Co?
- Przez Zimowego Żołnierza. - ciągnął dalej Bucky, pomału przechodząc do momentu kulminacyjnego. Jego głos nagle zaczął się łamać, a dłonie trząść z nerwów. Nawet dłoń Anastasii na jego plecach nie przyniosła oczekiwanych efektów. - I to ja nim byłem. - dodał szeptem, nie potrafiąc wysilić się na nic więcej.
- Dlaczego? - spytał Yori, tak naprawdę nie wiedząc, co powiedzieć ani jak zareagować. Do jego mózgu pomału zaczynała docierać tamta myśl.
- Nie dali mi wyboru. - powiedział Bucky zgodnie z prawdą, przypominając sobie tamte chwile. Pamiętał wszystko, wszystkie swoje ofiary, wszystkie te zdarzenia. Wszystko.
Yori nie odezwał się więcej, Barnes również. Wkrótce małżeństwo wyszło z domu staruszka i udało się prosto do własnego mieszkania. Tam Bucky już jedynie wtulił się nagle w ciało Anastasii. Kobieta czuła, jakby miał się zaraz tam rozsypać, rozlecieć.
- Już dobrze, kochanie. Już po wszystkim. Dałeś radę.
Bucky się nie odezwał, a za to mocniej wtulił się w jej ciało, nie chcąc już wychodzić z jej ramion.
~*~
Już kilka dni później Anastasia i Bucky postanowili odwiedzisz Sama i jego rodzinę w ich rodzinnych stronach. Skoro ich relacje nieco się naprawiły i było już po wszystkim, to postanowili skorzystać z zaproszenia i w końcu do nich wpaść.
Dlatego też Barnes umiejętnie omijał dzieciaki Sary, które prędko do niego podeszły, udając, że go atakowały. Anastasia zaśmiała się pod nosem, widząc, jaką frajdę im to wszystko sprawiało. Widok uśmiechniętego Bucky'ego, był jak miód na jej serce.
Wreszcie mężczyzna odłożył trzymane ciasto na stół i poszedł przywitać się z przyjacielem. Zaraz po tym odszedł, by przywitać się też z resztą, a jego miejsce zajęła Anastasia. Kobieta spojrzała na Sama, nie wiedząc, jak się zachować. Wyrzuty sumienia zżerały ją od środka, choć nie żałowała swoich czynów.
- Nie jestem na ciebie zły za śmierć Karli. Zrobiłaś to, co uważałaś za słuszne. - powiedział Sam, zaczynając jakoś tamtą rozmowę z nią. Patrzył na nią, ale nie ze złością, jak z początku przypuszczała.
- Zemo wszedł mi na psychikę. - zaśmiała się dość nerwowo, przejeżdżając dłonią po swoich włosach. Po chwili zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. - Przepraszam i gratuluję zostania nowym Kapitanem. Steve byłby z ciebie dumny.
- Z ciebie tak samo, Ana. - przyznał mężczyzna zgodnie z prawdą, nie czując do niej żadnej urazy. Wiedział, że zrobiła to, co uważała za słuszne i sam musiał przyznać, że to chyba musiało się stać. - Chodź, pójdziemy do nich może, co?
Anastasia poczuła wyraźną ulgę na wiadomość, że nie był na nią zły za to, co się stało. Cieszyła się, że mogła dalej mieć w nim wsparcie, bo naprawdę zależało jej na tamtej przyjaźni.
~*~
Słońce pomału zachodziło za horyzont, a Sam patrzył na to z jakąś nostalgią. Uwielbiał takie widoki, pamiętał je z dzieciństwa.
Nie stał zbyt długo sam, bo wyjątkowo szybko stanął koło niego Bucky, kładąc dłoń na jego ramieniu, by zwrócić na siebie jego uwagę. Żaden z nich się nie odezwał, ale na ich twarzach można było dostrzec uśmiechy. Już po chwili obaj odeszli z tamtego miejsca i udali się prosto do rozmawiających dziewcząt - Anastasii, Briar i Sary. Żaden z nich nie mógł wymarzyć sobie wtedy lepszej chwili, niż tamta. Bo byli wszyscy razem, wspólnie... Byli rodziną, choć byli tak od siebie różni.

CZYTASZ
Obiecasz?
FanfictionTrzecia część przygód Anastasii i jej przyjaciół!!! Anastasia Blake, Sam Wilson i Bucky Barnes łączą siły, aby zwalczyć anarchistyczną grupę o nazwie Flag-Smashers. Ale co jeśli siostra Sama ma problemy finansowe? Co jeśli Bucky musi zmierzyć się...