rozdział 30

65 8 0
                                    

- Sharon, jesteśmy pod ziemią. - powiadomiła Anastasia, przykładając dłoń do ucha, by lepiej słyszeć w razie czego. - Zeszliśmy na William, a teraz biegniemy na południe.

- Chyba się rozdzielili. Tutaj. - oznajmił Sam, wskazując w jakimś kierunku. Walker od razu pobiegł w tamtą stronę, nie zatrzymując się, jednak oni zostali w tym samym miejscu.

- Ogarniam. - powiedział Bucky, po czym pobiegł za mężczyzną, zostawiając przyjaciela i ukochaną samych. Ufał im i zdawał sobie sprawę, że raczej za nimi nie ruszą.

- Lepiej, jak pójdę z tobą, niż z Walkerem. - odezwała się, na co mężczyzna prychnął pod nosem, doskonale ją wtedy rozumiejąc.

~*~

Sam i Ana usłyszeli nagle huk, a martwe ciało francuza, z którym wcześniej walczyli, padło na ziemię. Oboje natychmiast skierowali się w tamtą stronę, chcąc zobaczyć, co się stało. Karli stała z pistoletem w dłoni nad postrzeloną Sharon.

- Sam, nie podchodź. - odezwała się rudowłosa, nie zauważając nigdzie Anastasii, która specjalnie stała się niewidzialna. Tak miała lepsze pole do manewru w razie konieczności.

- I co dalej? - spytał mężczyzna, chcąc ogarnąć jakoś tamtą sytuację. Nie chciał, by Carter się wykrwawiła, ale nie chciał też zabijać Morgenthau. - Dziś zabijesz dziesiątkę, jutro setkę? Gdzie jest granica? - ciągnął dalej, zbliżając się do niej o krok. - Proszę, daj sobie pomóc.

- Nie nabierzesz mnie. - oznajmiła, po czym wycelowała prosto w głowę Sharon.

- Karli, nie!

Dziewczyna i mężczyzna zaczęli walczyć, a Ana natychmiast znalazła się przy Sharon. Dotknęła ją w postrzelonym miejscu, na co ta jeknęła cicho, domyślając się, że kobieta tam była i chciała jej pomóc.

- Słyszałam, co powiedziałaś. Ale ci nie wierzę, nie jesteś Dilerką Mocy. - odezwała się czarnowłosa, przypominając sobie słowa Zemo sprzed kilkunastu dni. Wspominał o tym, że Diler Mocy był kobietą, a także o jakiejś Rose. Nie trudno było połączyć kropki.

- Skąd możesz wiedzieć? - mruknęła Sharon, czując, że traciła siły. Zdawała sobie sprawę, że przed Anastasią nigdy nic się nie ukrywa, ale miała nadzieję, że jej tajemnica nigdy nie wyjdzie na światło dzienne.

- Ma na imię Rose, prawda? Rose Vaines? - dopytywała dalej Ana, doskonale widząc, że trafiła w czuły punkt. Uśmiechnęła się zwycięsko, kiedy mina kobiety zrzedła niespodziewanie. - Myślałaś, że nie wiem? Dowiedziałam się wszystkiego o tej dziewczynie. Wiem, że z nią byłaś, może dalej jesteś. - ciągnęła dalej, obserwując reakcję Sharon. - I nie rozumiem, dlaczego wpakowałaś się w to wszystko.

- Skończ, Ana. I tak niczego się nie dowiesz.

- Od początku ci nie ufałam, dobrze o tym wiesz. Wiedziałam, że coś ukrywasz, odkrycie tego nie było wcale takie trudne, jak się może wydawać. - powiedziała Anastasia, nie przejmując się jej słowami. Zamierzała ciągnąć tamten temat, chociażby po złości. - Mam znajomości, sprawdzili ją dla mnie. Ją i tego jej brata.

Sharon spojrzała na nią, gdy tylko się pojawiła. Nie rozumiała, dlaczego Anastasia jej w ogóle o tym mówiła, ale wiedziała, że miała w tym jakiś ukryty cel.

- Nie martw się, nie zrobiłam nic w tej sprawie, no może poza jednym. - mruknęła, wzruszając ramionami, jak gdyby nigdy nic. Była taka niewzruszona... - Pozwolę ci odejść. Ale masz już nigdy więcej nie pokazywać mi się na oczy, rozumiesz?

Co innego mogła zrobić wtedy Carter, gdy widziała, że sprawa była wyjątkowo poważna? Zdawała sobie sprawę, że Ana nie kłamała, ona nigdy nie kłamała, nie rzucała słów na wiatr. Nie mogła zrobić nic innego, niż stamtąd odejść i już nigdy więcej się nie pokazać.

~*~

Pomoc Samowi było odruchem dla Anastasii. Kiedy tylko Sharon zniknęła jej z oczu, ona znów stała się niewidzialna i skierowała się w stronę, gdzie walczył jej przyjaciel i Karli. Już z oddali zauważyła, że dziewczyna wymieszała z mężczyznę z broni, więc ona sama uniosła swoją.

To był tylko jeden strzał.

Karli padła na ziemię, a Sam natychmiast się przy niej znalazł. Nie chciał, żeby umierała, a tylko zrozumiała pewne rzeczy. Odwrócił się w odpowiednią stronę, dostrzegając zimne spojrzenie Anastasii. Trochę jej wtedy nie poznawał, a z drugiej... Była tak bardzo w swoim żywiole.

- Przepraszam. - wyszeptała dziewczyna, cała się trzęsąc. Nie chciała umierać, ale wiedziała, że tak właśnie miało być. Nie minęło dużo czasu, gdy przestała się ruszać, a jej serce przestało bić.

Sam pokręcił głową sam do siebie, po czym spojrzał ponownie na swoją przyjaciółkę, która uporczywie stała w tym samym miejscu. Czy miała wyrzuty sumienia? Nie. Czy żałowała, że pociągnęła za spust? Nigdy.

~*~

Ludzie wyjątkowo szybko dowiedzieli się o śmierci Karli, szczególnie że Sam przyleciał z nią na rękach prosto w miejsce, gdzie ludzi było najwięcej, czyli tam gdzie znajdowały się służby ratunkowe. Nie było z nimi Anastasii, która... Potrzebowała chwili dla siebie.

Kiedy Bucky i John znaleźli się w tym samym miejscu, co Wilson, od razu zrozumieli, co się stało. Ten pierwszy zdziwił się, że nigdzie nie było jego ukochanej i trochę go to niepokoiło.

- Anastasia! - zawołała Clio, zjawiając się na horyzoncie kobiety. Dziewczyna prędko znalazła się przy swojej idolce, ściskając ją mocno. - Poradziliście sobie? Już po wszystkim? Co się stało?

Clio nie uzyskała odpowiedzi na żadne ze swoich pytań. Trochę ją to zdziwiło, w szczególności mina kobiety, która stała tam z obojętnością wypisaną na twarzy. Dziewczyna złapała ją za ramię, potrząsając nią, bo widziała, że coś leżało jej na sercu.

- Co zrobiłaś? - spytała, choć trochę obawiała się odpowiedzi. Wiedziała, do czego potrafiła być zdolna Anastasia, ale mimo to...

- Pociągnęłam za spust.

Nic więcej nie musiała dodawać, nic z resztą nie powiedziała, bo zniknęła nagle, po czym ruszyła w tylko sobie znaną stronę, zostawiając Clio samą i zdezorientowaną.

Obiecasz? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz