rozdział 18

83 3 0
                                    

Ryga, Łotwa

- Wiem, co się stało z Sokovią. - powiedział Zemo, kiedy kilka godzin później przemierzali przez ulicę Rygi. - Sąsiedzi wszystko rozkradli, zanim zdążył opaść kurz. Kraj zniknął z mapy. Pewnie nie byliście nawet pod pomnikiem poległych? - ciągnął dalej z spoglądając na swoich towarzyszy. - No pewnie. Strata czasu. To tutaj.

Bucky szedł zamyślony i, gdyby nie musiał trzymać Anastasii, to pewnie dawno by już zgubił Zemo i Sama. Ana dobrze widziała, że jej ukochany znów odlatuje gdzieś w swoich myślach, nie widziała przecież tego pierwszy raz.

- Idę się przejść. - powiadomił w końcu, co nieco zdziwiło kobietę, ale również pozostałych mężczyzn.

- Jest okey? - spytał Sam dla upewnienia, chcąc zapewnić sam siebie, że wszystko będzie w porządku. Bucky był jego sprzymierzeńcem i jedną z dwóch osób, którym wtedy najbardziej ufał.

- Tak. Dogonię was. - oznajmił Barnes, pomału się od nich oddalając. Ana sama nie wiedziała, kiedy w ogóle ją puścił.

- Pójdę za nim. - powiadomiła Anastasia, patrząc na pozostałą dwójkę. Musiała za nim iść, bo nie chciała, by w razie czego wpakował się w dodatkowe kłopoty.

- Nie powinnaś... - zaczął Sam, natychmiast do niej podchodząc i kładąc dłoń na jej ramieniu. Kobieta spojrzała na niego, widząc w jego oczach troskę, przez co zrobiło się jej cieplej na sercu.

- Poradzę sobie, Sam. Może w końcu pójdziemy do tego szpitala, kto wie. - odparła, wysilając się na słaby uśmiech. Powoli zaczynało brakować jej sił, nawet na samo stanie, ale nie mogła puścić nigdzie Barnesa samego. - W razie czego, będę dzwonić! Pa!

Anastasia natychmiast ruszyła za swoim ukochanym, dość szybko go doganiając. Czuła jednak ból i co chwilę sprawdzała, czy rana nie krwawiła. Wolała mieć pewność, że nie wykrwawi się gdzieś po drodze, bo tak już kompletnie by nic nie wskórała.

- Gdzie idziesz? - spytała, a on spojrzał w jej stronę gwałtownie. Westchnął cicho, widząc w jej oczach determinację. Wiedział, że nie odpuści, nigdy nie odpuszczała..

- Miałaś odpoczywać. - powiedział, w nadziei, że jednak zawróci i trochę odpocznie. Zależało mu na tym, by była zdrowa i gotowa do dalszego działania, a w tamtym stanie nie była zdolna do wielkiego wysiłku.

- Nie, kiedy idziesz niewiadomo gdzie. Chcę ci pomóc, dobrze o tym wiesz, Bucky.

- Annie... - zaczął ponownie, na co ona zatrzymała się gwałtownie i spojrzała w jego stronę. On również przystanął na chwilę, stając z nią twarzą w twarz.

- Tylko mi tak nie mów, bo się nie nabiorę. Znam cię zbyt dobrze, by wiedzieć, że coś cię gryzie. O co chodzi? - spytała, najzwyczajniej w świecie się o niego martwiąc. Mężczyzna spuścił wzrok, więc położyła dłoń na jego policzku, zmuszając go, by na nią spojrzał. - Bucky.

- No dobra, chodź.

Mężczyzna pociągnął ją za sobą, nie mając nic do stracenia tak naprawdę. Tylko ona mu została i tylko jej ufał na tyle, by się zwierzyć. Z resztą, czy to właśnie nie ona wyciągnęła do niego pomocnej dłoni te kilka lat temu?

~*~

- Czy to...

- Tak. - przytaknął od razu Bucky, ściągając kulkę z jednej ze ścian budynku. Oboje dobrze wiedzieli, do kogo należała.

Wreszcie, po kilku minutach, znaleźli się w jakimś zaułku, z dala od jakichkolwiek ludzi. W idealnym miejscu, gdzie nikt ich nie widział i gdzie w spokoju mogli porozmawiać z tak znanymi sobie osobami.

Obiecasz? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz