rozdział 6

100 6 0
                                    

- Ośmioro superżołnierzu wiezie trefny towar. - oznajmił John już kilka minut później, kiedy wszyscy siedzieli już na przyczepie. - Po co?

- Twierdzą, że w Blipie świat był lepszy, i chcą przywrócić dawny porządek. - wyjaśnił Sam, wzdychając cicho. W jakimś stopniu rozumiał intencję tamtej grupy, ale z drugiej strony...  - Być może mają dobre chęci.

- Dziwnie to okazują. - skomentował Bucky, a oni nie mogli nie przyznać mu racji.

- Serum nie ma chwalebnej historii, bez urazy. - powiedział Walker, patrząc zarówno na Anastasię, jak i Bucky'ego. Bo oboje, chcąc, nie chcąc, byli superżołnierzami. A wszystko przez Hydrę.

- Zastanówmy się, dokąd jadą. - polecił Sam, nie chcąc by doszło do jakichś kłótni. Mimo wszystko bardziej ufał Anastasii i jej mężowi, aniżeli Walkerowi i jego pomocnikowi, których kompletnie nie znał. - Jak namierzyliście Flag Smashersów?

- Nie namierzyliśmy ich, tylko was. Przez Redwinga. - wyjaśnił Lemar, a oni spojrzeli na niego z oburzeniem. Spodziewali się wszystkiego, ale zdecydowanie nie tego.

- Zhakowaliście mi sprzęt? - spytał z pretensją Wilson, zdziwiony takim obrotem spraw. Nie sądził, że kiedykolwiek się to stanie, że będzie śledzony.

- To nie do końca hakowanie. Dron należy do rządu. - odparł John, wzruszając ramionami. Nie czuł się w żaden sposób winny, że ich namierzył, że wtrącał się w ich sprawy. - Ja też, tak jakby. - dodał, śmiejąc się, ale nikt nie podzielał jego humoru. Ba! Jeszcze bardziej przestawali go lubić. - A on się zawsze tak gapi? - spytał po chwili, widząc wzrok Barnesa na sobie, który go nieco przerażał.

- Przyzwyczaisz się. - odparł mu Sam, zgodnie z prawdą, bo sam już zdążył się przyzwyczaić do tamtego spojrzenia, które mogłoby zabić.

- Dobra, słuchajcie. Wiecie, że sytuacja jest odrobinę...

- Chaotyczna. - dokończył za niego Lemar.

- Tak. - przytaknął od razu blondyn. - Globalna Rada Repatriacji staje na rzęsach, żeby to jakoś ogarnąć po Blipie.

- Wznawiają obywatelstwa, ubezpieczenia społeczne, zdrowotne. - wymienił Lemar, przez cały czas patrząc w ich stronę. - Zbierają kasę dla tych, dla których po powrocie nie było miejsca.

- Rada Repatriacji ma sporo roboty, rozumiem. - odezwał się Sam, zastanawiając się, do czego tak naprawdę zmierzali. - Ale co to ma wspólnego z wami?

- Oni dają fundusze, my wyciszamy zamieszki.

- Rozjuszeni rewolucjoniści tylko zaogniają sytuację. - dodał John, mimo że niezbyt ich to interesowało.

- Tak zwykle mówią ci, którzy trzymają kasę. - stwierdził Wilson, nieustannie się w niego wpatrując. Domyślał się, dlaczego to mówił, a mówił to, bo sam dostawał za to pieniądze.

- No fakt, biedy nie ma. - powiedział John, jak gdyby nigdy nic, na co Sam miał wielką ochotę uderzyć w czoło. On nawet nie próbował zaprzeczać! - Gdybyście się przyłączyli, moglibyśmy...

- Nie. - zaprzeczył od razu Bucky, a Ana przytaknęła mu w duchu, bo sama nie chciała się dołączać do tego wszystkiego. To, że w ogóle tam była, było abstrakcją. A współpracowanie z nimi nie wchodziło w grę.

- Bardzo was podziwiamy, ale dziś trochę obrywaliście po tyłkach. - powiedział Lemar, patrząc na całą trójkę. I tym razem nie mogli zaprzeczyć, bo bądź co bądź, trochę im się oberwało. Co nie znaczyło, że nie daliby sobie rady, gdyby oni się nie zjawili.

- A ty to kto? - spytał Barnes, przenosząc swój wzrok na mężczyznę. Wydawał mu się tak mało rozgarnięty...

- Lemar Hoskins. - przedstawił się ciemnoskóry.

- Jak ktoś w pewnym rynsztunku wyskakuje ze śmigłowca, wypada powiedzieć coś więcej. - wtrącił Sam, bo samo jego imię nic mu nie mówiło. W dodatku, zamierzał dowiedzieć się o nich, jak najwięcej, by ich sprawdzić.

- Jestem Battlestar. Pracujemy razem. - odparł, wskazując na Johna.

- Świetna ksywa. - skomentował Bucky, choć wcale mu się to nie podobało. Miał już dość, ich, tamtego otoczenia... Wszystkiego. - Zatrzymaj furę! - zawołał do kierowcy, więc ten od razu się zatrzymał, by w spokoju mógł wyjść.

- Rozumiem, okey? - odezwał się ponownie John, chcąc ostatni raz do nich jakoś dotrzeć, mimo że widział tamtą niechęć dość mocno. - Rozumiem tę niechęć, serio. - mówił dalej, obserwując, jak Bucky i Anastasia wychodzą z pojazdu. - Nie przypuszczałeś, że tarcza trafi do mnie. Rozumiem, Bucky. - powiedział, ale mężczyzna nawet nie zareagował, co jednak go nie zraziło. - I naprawdę nie próbuję być Steve'em. Nie próbuję go zastąpić. Po prostu chcę nic lepszym Kapitanem Ameryką, jakim mogę. I tyle. - kontynuował, choć wcale ich to nie interesowało. Oni w roli Kapitana widzieli tylko Rogersa i NIKT nie był w stanie go zastąpić, choćby w najmniejszym stopniu. - Byłoby mi łatwiej z pomocnikami Steve'a.

Sam zaśmiał się, a Anastasia natychmiast zawróciła, by wyjaśnić sobie kilka spraw z mężczyzną. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę to powiedział, że określił ich mianem "pomocników". Nie mogła mu yeti darować.

- Słuchaj mnie teraz uważnie, Walker. - warknęła, podchodząc do nich bliżej z wściekłością wymalowaną na twarzy. - Nigdy, żadne z nas, nie było pomocnikami Steve'a, rozumiesz? Byliśmy przyjaciółmi i zawsze byłam gotowa stanąć za nim murem, ale NIGDY nie byłam pomocnikiem, rozumiemy się? - powiedziała głośno, wręcz z nienawiścią, próbując zamordować go wtedy wzrokiem. Zaraz zmierzyła go wzrokiem, jakby z obrzydzeniem. - A tym bardziej nie będę współpracować z tobą.

- Chodź, Ana. - powiedział Sam, również wychodząc z pojazdu. Naprawdę nie chciał doprowadzić do rękoczynów, a wiedział, do czego była zdolna. I zdawał sobie sprawę, se naprawdę mogła coś zrobić tamtej dwójce. - A ta twoja puenta była słaba. - dodał do Walkera, odciągając od niego Anastasię, który gotowa była wydrapać mu oczy w tamtym momencie.

- Jedź. - mruknął blondyn do kierowcy, który prędko ruszył, zostawiając pozostałą trójkę na pastwę losu.

A Anastasia i Sam natychmiast ruszyli za Bucky'm.

~*~

Cała trójka siedziała w samolocie, wracając do domu. Żadne z nich nie odzywało się przez większą część podróży, analizując wszystko w głowie. W ciągu zaledwie kilku godzin dowiedzieli się o wiele za dużo, a teraz musieli zrobić cokolwiek, by zapobiec temu, co się działo. Nie było już Avengersów, nie miał kto zająć się tamtą szajką.

- Wszystko dobrze? - odezwał się w końcu Sam, widząc, że Bucky odleciał gdzieś swoimi myślami. Wbrew pozorom, martwił się o niego, bo doskonale wiedział, ile tamten już przeszedł. W dodatku ta cała sytuacja...

Barnes w odpowiedzi pokiwał tylko głową, nie odrywając wzroku od jakiegoś punktu przed sobą.

- Ana? - spytał ponownie ciemnoskóry, tym razem odwracając się do kobiety, która zadziwiająco długo milczała. Niby nigdy nie była zbytnio rozmowna, ale wtedy jakoś bardzo mu to do niej nie pasowało..

- Tak, jest... Nie jest źle, Sam. - odpowiedziała Anastasia, wzdychając głośno. I choć naprawdę czuła, że tak było, gdzieś w środku zaprzeczała samej sobie.

- Weźmy tę tarczę, Sam. - powiedział nagle Bucky, na co oboje spojrzeli w jego stronę. Nie spodziewali się po nim takich słów, szczególnie po tym, co robili i ile przeszli przez ostatnie lata. - Zabierzmy ją i załatwmy to sami.

- Nie wystarczy mu dać w łeb i uciec. - stwierdził ciemnoskóry, po czym podniósł się do siadu. - Pamiętasz, co było, jak ją poprzednio zwinęliśmy?

- Mgliście.

- Odświeżę ci pamięć. - powiedział, choć wcale nie było to potrzebne. Wszyscy i tak wiedzieli, jakie kłopoty ich spotkały po tamtym całym zajściu. - Sharon została wrogiem numer jeden, a Steve, Anastasia i ja ukrywaliśmy się przez dwa lata. Nie wiem, jak ty, ale ja nie zamierzam spędzić tak reszty życia. - dodał w ramach wyjaśnienia. Nie widziało mu się wtedy ponowne ukrywanie. - Sprał nam tyłki oddział superżołnierzy, a my nic nie wiemy.

- Nie do końca. - oznajmił Bucky, kręcąc głową sam do siebie. Sam i Anastasia spojrzeli na niego, podczas gdy mężczyzna zeskoczył z pudła, na którym dotychczas siedział, i usiadł obok Sama. - Jest ktoś, kogo oboje powinniście poznać.

Obiecasz? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz