Od dziecka byłam bardzo waleczna. I nieważne było dla mnie to co miało być nagrodą. Ja nigdy nie odpuszczałam. Choćby ziemia się rozstępowała, a całe moje życie waliło się jak budynki po solidnym trzęsieniu ziemi, nie dawałam innym powiedzieć a, bez mojego b.
I właśnie dlatego, siedziałam teraz w pół przytomna na ławce w szatni, czekając, aż Vivienne dokończy pakować moje rzeczy w torbę.
Nie tylko się czułam, ale byłam bezwładna. Przez moje chore zafiksowane na punkcie dzisiejszej wygranej, każdy mój ruch był kontrolowany przez kogoś innego. Do szatni musiał doprowadzić mnie Cheney, bo ledwo stałam równo i zmęczone mięśnie dygotały mi jak galareta. Alyssa ubrała mnie w bluzę i zmieniła mi buty, zostawiajac mnie w meczowym stroju, ponieważ o szybkim prysznicu nie było na ten moment nawet mowy. Daisy owinęła mi nadgarstek jakimś ciasnym bandażem, który stabilizował obolały staw, a Sophia pomogła mi dostać się do toalety, gdy tylko zobaczyła, że przez zmęczenie jestem cała zielona. No i Ethan mimo moich zaprzeczeń i upewnień, że wytrzymam, załatwił mi od swojego kumpla, który był na meczu, mocne przeciwbólowe.
Wszyscy się nade mną pastwili, czego tak cholernie nie lubiłam. Byłam teraz poddana im wszystkim, a brak niezależności działał na mnie frustrująco. Jednak nie miałam zamiaru już się z nimi o to spinać. Po pierwsze nie byłam w stanie, a po drugie wiedziałam, że chcieli dobrze.
— Maddy, nie odpływaj — usłyszałam polecenie Alyssy, dlatego z trudnością uchyliłam powieki, które wbrew mojej woli opadały z każdą następną sekundą coraz znaczniej. Światło jarzeniówek dokuczliwie piekło moje oczy, a opanowujące mnie zmęczenie, utrudniało mi to zadanie. Marzyłam teraz o ciemnym pokoju i wygodnym materacu.
Dziewczyny złapały delikatnie za moje ramiona i o wspólnych siłach próbowały podnieść mnie z twardego drewna. Nogi mi się uginały, dlatego zanim złapałam pełną równowagę i prostą postawę, dziewczyny musiały nieco się namęczyć. Wyszłyśmy z pomieszczenia, którego odór męczył już mój nos i chwilę później znalazłyśmy się na jasnym korytarzu, po jakim poruszało się znacznie mniej ludzi, niż przed meczem.
— Alyssa? — nagle usłyszałam anielski dziewczęcy głos.
Czy ja już umarłam? Trafiłam do nieba? Chyba nie tak miało być.
Szatynka przystanęła i mimo mojego zmęczenia, od razu odczułam diametralne spięcie jej ciała. Uniosłam niemrawo głowę, żeby spojrzeć na twarz dziewczyny, na której wymalowała się mieszanka zdziwienia i złości.
— Vivienne, zabierz ją stąd — nakazała, a ja zmarszczyłam nieznacznie brwi na zachowanie dziewczyny. Blondynka, również skołowała się na dziwną reakcję Alyssy, ale ostatecznie kiwnęła głową i stabilniej złapała moje ciało. Miała już ruszyć ze mną do przodu, kiedy zza pleców szatynki wyszła niska ciemnowłosa.
Mimo paraliżującego mnie zmęczenia, moje usta na jej widok delikatnie się rozdziawiły. Widziałam wiele ładnych dziewczyn, ale ona klasyfikowała się już w zupełnie inną kategorię. Wyglądała jak grecka bogini piękna. Ciemne długie włosy, których fale opadały kaskadami na jej ramiona na pewno były jednym z jej głównych atutów. Duże brązowe oczy wpatrywały się w Alyssę z czymś na rodzaj żalu i tęsknoty, a kształtne wargi wykrzywione w delikatnym uśmiechu, wręcz kusiły aby również się uśmiechnąć. Była jak z obrazka.
Dlaczego osoby, które nie powinny wprawiać mnie w kompleksy, zawsze biły mnie na głowę swoim wyglądem?
— Barkley, chodź idziemy — usłyszałam przy uchu głos Vivienne, jednak ja jak zahipnotyzowania stałam zesztywniała i wpatrywałam się w sylwetkę nieznanej dziewczyny. Alyssa spojrzała na mnie ponaglająco, ale ja byłam zbyt ciekawa kim ona była, żeby odejść bez odpowiedzi.
CZYTASZ
Imperfection
RomantikNigdy nie chciałam, żebyś był perfekcyjny. Perfekcja była nudą. Nie stanowiła dla mnie żadnego wyzwania. A ty byłeś moim najciekawszym, a zarazem najcięższym wyzwaniem. To co było w tobie perfekcyjne, to twoja niedoskonałość. I jeżeli byłoby trzeba...