6.Z deszczu pod rynnę.

1.6K 35 6
                                    

— Madeline — powtórzyła, któryś już raz moja mama, próbując mnie obudzić. — Na miłość boską, wstawaj, bo nie ręczę za siebie!

Krzyknęła w końcu na co jęknęłam i podniosłam się do pozycji siedzącej. Przetarłam oczy starając się przyzwyczaić do światła dziennego.

— Która godzina? - zapytałam leniwym głosem mamę, która opierała się właśnie o komodę przy drzwiach, patrząc na mnie z mordem w oczach.

— Dokładnie za trzynaście dziesiąta — odpowiedziała, spoglądając na swój zegarek na prawym nadgarstku.

— Co?! — krzyknęłam i od razu zerwałam się z łóżka.

Mijała mi właśnie druga godzina lekcyjna co nie byłoby najgorsze, bo często omijałam poranne godziny, chcąc pospać sobie trochę dłużej. Jednak przed zajęciami miałam trening i nie widziało mi się tłumaczyć przed trenerem mojej nieobecności, w szczególności, że naprawdę nie chciałam wylecieć z drużyny.

Podbiegłam do szafy i wyciągnęłam z niej czarne jeansy i zieloną bluzę z kapturem. Wygoniłam mamę z pokoju i zdjęłam z siebie piżamę po czym ubrałam czystą bieliznę, a następnie wybrany na szybko strój.

Włosy związałam w niechlujnego koka i pobiegłam do łazienki. Umyłam twarz i zęby po czym wróciłam do pokoju w celu zabrania plecaka, w który bogu dzięki wczoraj spakowałam potrzebne książki i zeszyty. Chyba już wtedy wiedziałam, że nie będę miała na to czasu rano. Zarzuciłam go niedbale na plecy, zgarnęłam telefon i wyszłam z pokoju.

— Nie zjesz śniadania? — zapytała mnie mama, widząc mnie omijającą kuchnie i kierującą od razu w stronę przedsionka.

— A czy wyglądam, jakbym miała na to czas? — zapytałam beznamiętnie, a ta podeszła do mnie i podała mi pudełko ze śniadaniem oraz termos z ciepłą herbatą. Oczywiście, że nie pozwoliłaby mi nie zjeść śniadania. — Nie idziesz dzisiaj do pracy?

— Idę, ale dopiero na pierwszą — odpowiedziała, a ja kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i wepchnęłam sznurówki do moich butów. — Obiad jest w lodówce, odgrzejesz sobie później.

— Okej — odpowiedziałam i wrzuciłam do plecaka śniadanie przygotowane przez moją mamę, po czym ekspresowo wyszłam z domu, rzucając w jej kierunku krótkie pa.

Swoje kroki pokierowałam w stronę szkoły drogą, którą powoli zaczynam przyswajać i po dziesięciu minutach drogi dotarłam zdyszana pod HHS.

Niedawno zaczęła się trzecia lekcja, którą był w moim przypadku język angielski. Szybkim krokiem udałam się do wejścia szkoły.

W głowie migał mi obraz profesora, który prawdopodobnie nie będzie zachwycony moim spóźnieniem. Naprawdę na każdą lekcję mogłam się spóźnić, ale nie na jego. Wilson to żyleta do potęgi siedemdziesiątej, a że zbytnio nie miałam ochoty na wizytę u dyrektora, nie zachwycała mnie myśl jego reakcji.

Na szczęście angielski mieliśmy na parterze, dlatego pod sale dotarłam w miarę szybko. Otworzyłam drzwi i śmiało weszłam do środka.

— Przepraszam za spóźnienie — rzuciłam od niechcenia w kierunku nauczyciela, który nie wyglądał dzisiaj na zadowolonego.

Czyli będzie jeszcze gorzej niż myślałam.

— Możesz już wyjść, nie wpisuję spóźnień. Albo jesteś na czas, albo w ogóle — odpowiedział surowo, a ja prychnęłam.

— To tylko siedem minut spóźnienia — oznajmiłam, wskazując na zegar nad tablicą.

— To aż siedem minut spóźnienia, panno Barkley. Przynajmniej nauczy cię to punktualności — odpowiedział i zbył mnie machnięciem ręki wracając wzrokiem na notes przed sobą.

ImperfectionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz