MADELINE
Znacie uczucie kiedy każde otwarcie oczu jest zbliżone do największej tortury? Kiedy tylko sen zdaje się być momentem spokoju? Kiedy coś boli tak bardzo, że nic nie jest w stanie tego przygłuszyć? Ja tak. I to bardzo dobrze.
W życiu zawiodłam się wiele razy. Niejednokrotnie zawiodła mnie mama, przyjaciele, pierwsza "miłość", a nawet i sama ja. Dlatego nie miałam już wygórowanych oczekiwań względem innych, żeby przestać się zawodzić. Ale to co stało się kilka dni temu, pokruszyło moją i tak stłuczoną już egzystencję.
Prawdę mówiąc ostatnich dni nie pamiętam za wyraźnie. Przez alprazolam, który przyniosła mi któregoś dnia Vivienne, dni zlewały się w całość. Totalnie straciłam poczucie czasu, dlatego gdy moja mama przyszła dzisiaj rano do mnie do pokoju, aby powiedzieć mi, że wujek ma dzisiaj urodziny i żebym chociaż zadzwoniła złożyć mu życzenia, nie wiedziałam o co jej chodzi.
I też nie za bardzo wiedziałam, kiedy i dlaczego znalazłam się przed barem nocnym w nieznanej mi dzielnicy. Migające ledy przedniej elewacji raziły mnie w oczy, ale byłam tak otumaniona tabletkami, że nie zwracałam na to większej uwagi. W zamian, po prostu poprawiłam kaptur bluzy i ruszyłam drętwym krokiem do drzwi wejściowych.
Nie wiem, która była godzina, ale z uwagi na ciemne już niebo, strzelałam w godzinę dziesiątą po południu. Przyszłam tu na pieszo, początkowo planując chyba mozolny spacer. Nie miałam nawet ze sobą telefonu, ani dokumentów. Jedyne co miałam ze sobą to kilkadziesiąt pogniecionych dolarów w kieszeni jeansów, resztkę papierosów i chyba zużytą zapalniczkę.
Będę tego żałować.
Skostniałą dłonią złapałam za uchwyt drzwi i weszłam do środka. Od razu uderzył we mnie smród alkoholu, tanich papierosów i stęchlizny. Podeszłam do baru i usiadłam na jednym ze skrzypiących stołków. Zrzuciłam kaptur i niestarannie poprawiłam niską kitkę.
Z tępą miną rozejrzałam się po obskurnym pomieszczeniu. Pijani faceci w podeszłym wieku przekrzykiwali się nawzajem i śmiali się głośno. Dziewczyn była tam garstka, a każda z nich była prawdopodobnie w towarzystwie chłopaka, który w razie niebezpieczeństwa, był w stanie ją ochronić. Jak już wpadłam na ten świetny pomysł, żeby tu przyjść, to powinnam przywlec ze sobą chociażby Ethana.
Ale nie. Jak zwykle błyskotliwa i racjonalna Madeline Barkley, zadecydowała przetestować swoje szczęście i wejść tutaj sama.
Chociaż, jakby ktokolwiek dowiedział się, że tu jestem, miałabym przejebane. A nie wiedział nikt, bo wymknęłam się z domu.
— Coś dla ciebie? — Zapytał mnie jeden z barmanów, a ja przekręciłam głowę w jego stronę i słabym głosem powiedziałam.
— Szklanka whisky. — Rzuciłam mu na blat banknot pięcio dolarowy, a mężczyzna spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
— A dowód jest? — zapytał, a ja westchnęłam i rzuciłam na blat jeszcze jeden banknot, aby go przekupić. Nie tylko nie byłam jeszcze w wieku, który umożliwiał picie, ale nie miałam ze sobą żadnych dokumentów.
— Zostawiłam w domu — odpowiedziałam z wręcz błagającym wzrokiem, aby nalał mi alkoholu do szklanki i dał spokój.
— Masz szczęście, że nie ma szefa. — Uśmiechnął się i odepchnął z powrotem moją „łapówkę", żebym ją zabrała. Wziął do ręki butelkę whisky i zapytał. — Co robisz tutaj sama? To nie jest miejsce dla młodych dziewczyn.
„Jesteś od lania alkoholu, nie od zadawania pytań" pomyślałam, ale wstrzymałam się od wypowiedzenia tego na głos. On i tak poszedł mi na rękę. Równie dobrze mógł od razu sprawić, że już dawno byłabym za drzwiami.
CZYTASZ
Imperfection
RomansNigdy nie chciałam, żebyś był perfekcyjny. Perfekcja była nudą. Nie stanowiła dla mnie żadnego wyzwania. A ty byłeś moim najciekawszym, a zarazem najcięższym wyzwaniem. To co było w tobie perfekcyjne, to twoja niedoskonałość. I jeżeli byłoby trzeba...